06/11/2025
Praktykowanie „Oczywiście!”
Gdy zaczynałam pracę z Kronikami Akaszy i konfrontowałam zwykłe ludzkie rozterki – wychowywanie dzieci, pielęgnowanie wieloletniej więzi z partnerką oraz bycie wspierającą siostrą, córką i przyjaciółką – często szukałam pomocy w Kronikach. Niezależnie od tego, z jakiego rodzaju problemem zwracałam się do swoich Mistrzów, Nauczycieli czy Najbliższych, niezależnie od stopnia zniecierpliwienia czy frustracji – obojętnie, czy chodziło o utratę porozumienia z synem, narzekałam na męża, nieuprzejmie odezwałam się do rodzeństwa albo miałam wobec starzejących się rodziców wygórowane oczekiwania – odpowiedź płynąca z Akaszy była konsekwentnie wyrazem miłości: „Oczywiście!” lub „Nic dziwnego!”, a nawet „Wszystko jest dobrze!”.
Jako że mój umysł zaprogramowany był potępiająco wobec słabości, krytycznie wobec błędów, a do tego wymagał doskonałości (wszystko jedno, czy osiągalnej, czy nie), ta miłująca akceptacja była dla mnie niewiarygodna. Przedtem nie doceniałam wartości i mocy akceptacji. Zawsze kochałam siebie dopiero po spełnieniu określonych kryteriów albo gdy czułam, że dałam z siebie wszystko, akceptacja ze strony Mistrzów, Nauczycieli i Najbliższych wydawała mi się słabością, niemalże oznaką rezygnacji.
Jednocześnie zaczęłam zdawać sobie sprawę z faktu, iż trwający kilkadziesiąt lat samokrytycyzm nie pomógł mi spełnić marzeń. Czy to możliwe, że ten głęboko zakorzeniony wzorzec samopotępienia w jakiś sposób utrudniał, a może nawet przeszkadzał w osiągnięciu pokoju, którego tak bardzo pragnęłam?
Dlatego z tak wielkim sceptycyzmem po raz pierwszy wypróbowałam to akaszyjskie podejście. Wprowadziwszy w życie nową postawę miłującej akceptacji – łącznie z towarzyszącymi uczuciami typu „Nic dziwnego!” oraz „Oczywiście!” – doświadczałam współczucia, akceptacji i – no właśnie – pokoju. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, zwykłe zwiększenie życzliwości i szacunku dla mojej ułomnej natury ludzkiej zaowocowało tym, że mogłam więcej z siebie dawać. W jakiś tajemniczy i niespodziewany sposób akceptacja bez osądzania wywołała wewnętrzny pokój i poskutkowała szerszą autoekspresją. Później odkryłam jeszcze inne idee, które przeciwstawiały się mojemu dotychczasowemu zaprogramowaniu; nieustannie byłam pod wrażeniem długo wyczekiwanych rezultatów.
Zanim odkryłam tę praktykę, szczerze wierzyłam, że nigdy nie daję z siebie wszystkiego – zawsze czułam, że „mogłam” lub „powinnam była” zrobić to coś lepiej (tak samo myślałam o innych!). Powtarzanie mantry „Oczywiście!” pomogło mi spenetrować tę starą ideę i zacząć akceptować moje ludzkie ograniczenia, przestając traktować je jako moralne niedociągnięcia, czy osobiste oskarżenia. Błędy, ograniczenia i niedociągnięcia – to wszystko naturalne elementy procesu życia „rozwijającej się istoty ludzkiej”. Odkryłam takie oto fundamentalne prawdy:
• Moje ludzkie ograniczenia nie mogą naruszyć ani zniszczyć doskonałości mojej duszy.
• Każde działanie, które poskutkowało zranieniem siebie albo kogoś innego, było usiłowaniem zaznania większej miłości.
• Skoro to wszystko jest prawdą w odniesieniu do mnie, jest również prawdą w odniesieniu do innych.
Zrozumiałam, że cała energia, którą wkładałam w samokrytycyzm, zwątpienie, potępianie i odrzucanie tak naprawdę więziły mnie w stanie negatywnego egocentryzmu. Gdy zaczęłam zwiększać miłosierną życzliwość w stosunku do siebie, niezależnie od tego, co zrobiłam lub czego nie zrobiłam, poczułam ogromną ulgę i coraz bardziej otwierałam się na obecność i potrzeby innych. Paradoksalnie im bardziej akceptowałam swoje niedoskonałości, tym łatwiej mi było wznieść się ponad nie i zestroić się z duszą. Wspaniale!
Jeszcze bardziej zadziwiający był fakt, iż gdy zaakceptowałam owe „negatywne” aspekty własnej natury – parę kilo wagi więcej, szybko siwiejące włosy, niecierpliwość, trudności w upominaniu się o swoje albo mój inny grzech w postaci bycia nazbyt dosadną – rozpraszały mnie coraz mniej, a w końcu zanikły. Po prostu odrzucenie pogarszało sytuację, zaś akceptacja działała kojąco jak balsam. Nie musiałam dłużej spełniać moich dotychczasowych standardów perfekcji (nieosiągalnych w takiej postaci), by doświadczyć uczucia miłości do siebie. Fascynujące! Objawienie się tej idei i jednoczesne praktykowanie „Oczywiście!” zrewolucjonizowało mój stosunek do tych upierdliwych wad.
Marzenie o bezwarunkowej miłości do siebie żyło w głębi mojego serca, jednak nie spełniło się ono aż do chwili, w której zaczęłam stosować te mantry i to nastawienie, otwierając się na płynące z nich uczucia. Przejście od idei do doświadczenia stało się możliwe, gdy zaczęłam stosować te zwroty jako praktyki duchowe.
Praktyka duchowa może być dowolną powtarzaną czynnością rozbudzającą świadomość Boskości. Moją pierwotną intencją był osobisty pokój i uwolnienie się od męczącego osądzania się – i jedno, i drugie to aspekty Boskości. Życie miłosierną postawą „Nic dziwnego!” – będącą wyrazem Boskiego miłosierdzia – stało się leczniczą maścią na rany powstające w wyniku ludzkiego osądzania, krytycyzmu i pogardy.
Mimo wielu lat stosowania tej praktyki wciąż mam wiele okazji ku temu, by mówić „Oczywiście!”, gdy pojawiają się niedoskonałości – pod wieloma postaciami i w różnych okolicznościach. Swoisty taniec świadomości duchowej z doczesnymi uwarunkowaniami to po prostu część naszej podróży!
Wzorce uporczywych nawyków – powtarzające się myśli i zachowania, już od dawna zdezaktualizowane – nadal wprawiały mnie w poważny dyskomfort. Nie mogłam się ich pozbyć niezależnie od tego, jak bardzo stałam się świadoma ich źródła czy pierwotnej użyteczności. Moje próby zastąpienia ich nowymi, lepszymi wzorcami nie przyniosły żadnych rezultatów. Najwyraźniej próbowałam zbudować nowy dom na starych, niedoczyszczonych fundamentach.
W mojej prywatnej galerii niesławy archetyp ofiary zajmował poczesne miejsce. Wzdrygałam się na myśl o odgrywaniu roli ofiary i za wszelką cenę mężnie starałam się tego uniknąć. Jako potomkini długiej linii przodków czerpiących dumę ze swego cierpienia, często odgrywałam rolę ofiary, przytłoczonej i opanowanej przez zachowania innych ludzi – i mimo wszelkich wysiłków nie wiedziałam, jak się jej wyzbyć.
A teraz, drogi Czytelniku, możesz odgadnąć moją kolejną okazję na drodze do osiągnięcia osobistego pokoju: „Jak kochać siebie, nawet gdy jestem ofiarą? Jak rozwijać w sobie miłość i szacunek do siebie, nawet gdy jestem ofiarą – w rzeczywistości albo w moim wyobrażeniu?” Dzięki podpowiedziom otrzymanym w Kronikach zaczęłam stosować strategię „Oczywiście!” z nowoodkrytym zaangażowaniem i akceptacją na coraz głębszych poziomach.
Biorąc pod uwagę okoliczności mojego życia i mój sposób reagowania, normalnie poszłabym w ciężki krytycyzm, jednak teraz zainterweniowało pełne miłości uczucie pochodzące z Kronik: „Oczywiście, Linda! Wszystko jest dobrze, moja droga. Wspaniale było starać się o akceptację i zadowalać innych. Oczywiście! Nadal to robisz, więc pewnie ci to służy na swój sposób. I nawet jeśli do końca życia będziesz postępowała według tego wzorca, to i tak dajesz z siebie wszystko. To naturalne być człowiekiem, nawet jeśli pragniesz być doskonała. Ale dopóki tego nie zaakceptujesz, nie będzie to działało na twoją korzyść”.
Wielkie nieba! Od dwudziestego czwartego roku życia świadomie starałam się uwolnić od szukania akceptacji i zadowalania innych – i będąc w średnim wieku wciąż się z tym zmagałam. Przyjęcie tej nowej perspektywy i płynącej z niej fali akceptacji podniosło moją świadomość połączenia z Boskością.
Ale nadciągała kolejna wspaniała rewolucja! Dzięki odkryciu optymalnego korzystania z tej praktyki zauważyłam, że odpowiadanie na potrzeby innych tak samo jak na moje wzbogacało nas wszystkich, wprowadzając pokój i harmonię. Zaakceptowanie tych wzorców w końcu uwolniło ich uścisk. Nadeszło wyzwolenie.
Jednak zanim założysz, co owa wolność za sobą pociągała, pozwolę sobie zrelacjonować, co stało się potem. Doświadczając pogłębiającego się pokoju i wolności, natknęłam się na kolejną niespodziankę. Okazało się bowiem, że pokój to nie jest czymś statycznym, lecz raczej dynamicznym procesem, stale kształtującym się i nieustannie ukazującym swą żywotność. Odkryłam, że kurczowe trzymanie się pokoju jest czynnością daremną i zdawało się niemal rozwiewać ten stan. Zaczęłam rozumieć, że ów upragniony stan pokoju wzywał mnie do bycia zawsze obecną w tu i teraz, pozwalając życiu toczyć się i być takim, jakim się objawia, bez osądzania czy usiłowania sprawowania kontroli. I tak jedno wydarzenie po drugim – stosując praktykę „Oczywiście!” – udawało mi się sprostać wyzwaniom odnośnie znajdywania wewnętrznego pokoju, niezależnie od tego, jak bardzo burzliwa była sytuacja zewnętrzna.
Dziś rozglądam się za ludźmi, którzy pogodzili się ze sobą. Szukam ludzi, którzy ufają sobie i innym, wierzą w moc chwili teraźniejszej, mają zaufanie do życia oraz odwagę, by pozwalać innym całkowicie być sobą. Napotkani przeze mnie siewcy pokoju żywo praktykują zaledwie kilka prostych zasad: akceptacja tego, „co jest” w danej chwili, pozwalanie na niedoskonałość, nietraktowanie wydarzeń osobiście oraz – gdy to konieczne – uprzejme usuwanie się na bok. Dostrzegają pokój w samym środku zamętu. To właśnie siewcy pokoju naszych czasów.
Kim są ci ludzie? Wszyscy się zmieniamy. Dziś mogę to być ja, jutro możesz to być ty. My, ludzie, mamy raz dobre, raz złe dni i w środku tej zmienności współpracujemy wspólnie nad własną i wzajemną akceptacją, nie tylko z powodu naszego potencjału, lecz także naszych słabości, a nawet dziwactw. Siewcy pokoju nie żywią urazy, nie mają żalu, a zamiast tego są skorzy do łaskawości. Rozejrzyj się wokół siebie! Gdzie są dzisiejsi siewcy pokoju? Wszędzie! Wszyscy nosimy w sobie moc, by być siewcami pokoju. Każdy z nas.
Fragment książki: Wędrówka Twojej duszy poprzez wcielenia. Poznaj prawdę zapisaną w Kronikach Akaszy -
Linda Howe