24/11/2025
Mało kto rozumie, że to nie jest „po prostu odejdź”.
To nie działa w ten sposób. W takim związku mózg zaczyna żyć w dwóch skrajnościach, które wzajemnie się nakręcają i… uzależniają.
Najpierw jest faza, która daje euforię. Trochę jak silne zauroczenie pomieszane z ulgą: czułość, obietnice, spokój po burzy. Wtedy w mózgu pojawia się dopamina — hormony nagrody, te same, które sprawiają , że chcemy wracać tam, gdzie było „dobrze”.
Potem następuje nagły zwrot: chłód, złość, kara ciszą, napięcie, poczucie winy. Organizm wpada w lęk, ale… kiedy oprawca odpuszcza, choćby na moment, ciało reaguje wyrzutem oksytocyny. I to właśnie ta ulga tworzy najgorszą część więzi.
To nie jest miłość. To jest chemia, która działa jak hak w mózgu.
Ofiara powoli zaczyna mylić strach z bliskością, a tę krótką ulgę — z bezpieczeństwem. Z czasem ciało kojarzy oprawcę z jedyną osobą, która może „uspokoić” ból, który sam powoduje.
To taki paradoks — człowiek wraca tam, gdzie cierpi, bo tam też dostaje chwilę oddechu. I ta chwila, choć krótka, jest wystarczająca, żeby trzymać go w miejscu.
Do tego dochodzą lata podważania siebie, izolacja, wstyd i to ciche przekonanie, że „nikt inny mnie nie zechce”, „nie dam rady sama/”, „lepiej tak, niż w ogóle”.
Kiedy ktoś tak długo żyje w lęku, przestaje widzieć wyjście. Nie dlatego, że go nie ma — tylko dlatego, że mózg jest przywiązany do jedynej znanej formy ulgi.
Więc nie pytamy: „czemu nie odeszł/a?”.
Pytamy: „co musiało się wydarzyć, że przestał/a wierzyć, że ma wybór?
———
Przemoc nie ma płci.
Świadomość jej mechanizmów to pierwszy krok, by ją zrozumieć i przerwać.
——