Psycholog Joanna

Psycholog Joanna Pomoc psychologiczna, interwencja kryzysowa, diagnoza psychologiczna, psychoterapia indywidualna, par

MAM CI TO WYKLASKAĆ?Jeśli przeczytam jeszcze jedną recenzję "Domu dobrego", to zacznę szczekać. Zapewne sama za jakiś cz...
14/11/2025

MAM CI TO WYKLASKAĆ?

Jeśli przeczytam jeszcze jedną recenzję "Domu dobrego", to zacznę szczekać. Zapewne sama za jakiś czas odniosę się, ale teraz, gdy utrudnia się zjadaczom kina odnalezienie się w emocjach i wyrobienie własnej opinii - ośmielę się podzielić z Państwem czymś, dla równowagi - pogodnym.

W terapii par zdarza mi się ułatwiać sobie pracę zapamiętywaniem historii w procesie przez skojarzenia literackie, historyczne, muzyczne, filmowe czy nawet motywy z baśni. Czasem skojarzenia wychodzą od samej pary, czasem to jakiś mój filtr, który nazywam głośno, żeby się upewnić i zwykle trafiam. Był więc kiedyś teść ubrany w Gandalfa, matka partnerki - "oj córciu, córciu, już ty długo panienką nie będziesz" z Kogla Mogla, byli też u mnie niezwykle mile zapamiętani państwo Darcy (żywcem wyjęci z Jane Austin "Rozważna i romantyczna") a nawet dziadek Piłsudski, który sponiewierał system rodzinny na pokolenia w imię bezkompromisowej miłości do ojczyzny. Był też Freddie Mercury z partnerem (bez wątku śmiertelnej choroby) i kilka motywów z "Seksu w wielkim mieście". Baśniowych dziesiątki, bo powrót do motywów z dzieciństwa zawsze dobrze robi - najpierw sponiewiera, ale potem robi. Byli nawet dementorzy z Harrego Pottera (członkowie rodziny, nie para w terapii chwlićboga).
Wszystkie nazwane z akceptacją procesujących.

Piszę o tym, bo znalezienie jakiegoś punktu odniesienia, który można zobaczyć w symbolicznej perspektywie, odbarcza z ciężaru, choćby na chwilę. Zawsze też można go przywołać, gdy robi się tak, że nikt nie wie, co dalej - i nic tylko usiąść, napić się herbaty i poczekać, co się wydarzy...

Jakiś czas temu pojawiła się u mnie "para z Kadzielni". Ciekawe, bo 20 lat temu byliśmy, nie znając się, w tym samym miejscu - oni na pierwszej randce a ja...zupełnie nie. Ale i ich i mnie zauroczyło rubikowo wyklaskane "Tu Es Petrus". Przywołali w pewnym momencie to zdarzenie, bo słowa "Niech mówią, że to nie jest miłość" niosły ich przez kilka dobrych, mocnych lat. Naturalnie nieco w odurzeniu początkiem, jak to zwykle bywa, ale to też źródło mocy.
W trakcie którejś sesji, gdy zrobiło się mocno krzykliwie a ona zaczęła płakać - on... wyklaskał "TE TAKTY z Rubika".
Zrobiło się cicho.
Nawet ja się zatrzymałam, bo już dawno nic mnie tak nie zaskoczyło. Komunikacja ma nieskończoną ilość języków.
Odczekałam, aż się scalę i przyszedł mi do głowy jeden komentarz: "...tu es Petrus" to przecież "ty jesteś skałą"!

Ale oni nawet na mnie nie spojrzeli. Patrzyli na siebie w tych fotelach na przeciwko i było to takie patrzenie, że gdyby nie osadzenie w roli, grzecznie by było, gdybym wyszła ☺️

Odwołanie do "zdarzenia mocy", czymkolwiek ono nie jest - robi. Nawet jeśli na chwilę, to już coś, bo od czegoś można zacząć.

Życzę Państwu zapalenia światełka, choćby trzeba było je wyklaskać ze swoim punktem odniesienia 😊

💌

https://youtu.be/5ClSiK5N2Gs?si=dYH9IhbtYibbm5tG

👏👏👏

DOBRE WIEŚCI ROMKA NACHTAZwykł mawiać,  że "dobrze jest tak, jak jest". Wczoraj, gdy przyszła do nas wiadomość, że w tym...
03/11/2025

DOBRE WIEŚCI ROMKA NACHTA

Zwykł mawiać, że "dobrze jest tak, jak jest". Wczoraj, gdy przyszła do nas wiadomość, że w tym rozdaniu już nie pogadamy - choć budowałam w sobie gotowość na to od czasu, gdy stracił przytomność - pomyślałam, że to "dobrze" jest względne. Taki opór w procesie kolejnego pożegnania, niedosytu, żalu, że już żadne następne spotkanie się nie wydarzy a przecież byliśmy umówieni.
I wtedy całą mocą tej dojrzalszej części mnie uruchomiłam się na zasoby. Bo każda chwila spędzona razem, osobiście lub online zostawiła ogromny skarbiec cennych idei, opisu zjawisk i historii, wreszcie terapeutycznej praktyki, która zasygnalizowała mi potencjał i kierunek. Dokądkolwiek podążył, popłynęła za nim równie ogromna dawka wdzięczności. Bo takie procesy zawsze działają w obie strony.
Zatem, dobrze jest, jak jest.

Poznałam Romka dzięki mojemu mężowi, który jest mistrzem życiowego suspensu, jeśli chodzi o znajomości niespodzianki. Gościliśmy Go w naszym domu, biesiadowaliśmy do późna a wszystkiego, co związane z holoterapią bardzo szeroko pojętą słuchała też nasza bardzo nieletnia córka wpatrzona w Romka, bo on też z zaciekawieniem słuchał tego, co ona ma do powiedzenia. Gdy usiadł z nią przy pianinie, mówił jej, że jest przyszłością tego świata, ona śmiała się, że jej przerywa a on swoje - żeby zapamiętała, jak ważne jest życie tu i jak odważnym trzeba być, żeby podjąć takie wyzwanie - tak jak naukę gry na instrumencie. Taki był. Ciekawy drugiego człowieka i otwarty na dzielenie się swoją głową bezbłędnie rozpoznając kody, których należy użyć, żeby się dogadać. Rozmawiamy o "kosmitach" - proszę bardzo! O religii, podróżach, odmiennych stanach świadomości, brudzie i czystości, uzdrowieniu i dlaczego chorujemy, języku hebrajskim i skąd to zamieszanie na świecie - BARDZO PROSZĘ!

Opowiedział kiedyś historię o pożegnaniu i o tym, że życie pisze scenariusze tak, żeby było nam łatwiej z tym, co trudne. Kwestia czytania ze zrozumieniem.
Gdy był dorastającym chłopcem, odwiedził kolegę, któremu urodziła się siostrzyczka. Jego ciekawość zjawiska była tak duża, że pozwolono mu ją wziąć na ręce, gdy miała zmienianą pościel. Wiele lat później została jego żoną. Gdy zachorowała i walczył z niezgodą na to, że gaśnie - pielęgniarka zmieniająca jej pościel zapytała, czy może ją unieść tak, żeby mogła to zrobić. Gdy ją wziął w ramiona, przypomniał sobie scenę otwierającą proces sprzed lat - podobne wzruszenie i lekkość jej ciała. Historia zatoczyła koło przynosząc gotowość. Opowiadając tę historię przy gorącej, aromatycznej herbacie i słodkim cieście, z tym swoim "romkowym" uśmiechem - zostawił we mnie ślad refleksji o symbolice zdarzeń, która jest jednym z moich kodów. Użył go, żeby mi coś wyjaśnić. Był nawet pomysł, żeby napisać o tym książkę.
Takiego Romka poznałam.

A piszę o tym tutaj, bo poza osobistym zamyśleniem, że to właśnie Dzień Zaduszny wybrał na taką podróż - chciałabym zachęcić tych z Państwa, którzy szukają Dobrych Wieści do odwiedzenia Romka tam, gdzie zostawił ich wiele, dzięki swojemu kanałowi na YT. Może komuś się przyda. Jeśli nie dziś, to może jutro. A może wcale, bo nie ten kod. Ale warto dzielić się wiedzą, że takie są... Dobre Wieści.

🧭

Trzymaj się Romku, tam gdzieś w gwiazdach zapewne ☺️
..

PANA GENERAŁA ODWIOZŁA KARETKAKilka dni temu ktoś opowiedział mi swoje przefajne wspomnienie o kimś, kogo już nie ma w t...
31/10/2025

PANA GENERAŁA ODWIOZŁA KARETKA

Kilka dni temu ktoś opowiedział mi swoje przefajne wspomnienie o kimś, kogo już nie ma w tej linii czasu a za kim się tęskni.
Starszy pan, czyjś dziadek, nazwijmy go Pan Dziadek - był człowiekiem z talentem ogromnej wyobraźni i umiejętności wkręcania jej efektów bliźnim. Gdy zaczął chorować, znalazł się w szpitalu. Tam dość szybko, bez wiedzy rodziny, zorganizował sobie fanklub nie tylko wśród współchorych ale i wśród personelu medycznego. Zbudował swoją historię życia... w armii. Opowiadał barwnie o awansach, rzucał "nazwiskami" i tak merytorycznie opowiadał o wojskowości, że wszyscy łyknęli...że jest emerytowanym generałem. Gdy rodzina przyjechała odebrać Pana Dziadka usłyszeli od lekarza:"...ale pana generała odwiozła już do domu karetka". Taki Pan Dziadek był! Potrafił zorganizować sobie niecodzienną taksówkę. Pomijając aspekt moralny, Pan Dziadek jest wspominany w rodzinie jako niebywale zdolny awanturnik, który skołował nawet medyków (zakładam, że trafił na kogoś z wbudowanym sterownikiem patriotycznym - że dla emerytowanego generała, który tak wiernie służył ojczyźnie).

Przywołuję dziś tę historię, w tym początku obyczajowego triduum konfrontacji z przemijaniem (Halloween, Dzień Wszystkich Świętych, Dzień Zaduszny) - bo sama jestem w trakcie swojego trudnego procesu w związku z tematem.

Pożegnałam w tym roku kilka osób - znajomych i tych, których nadal kocham. Nigdy do tej pory w takim okrutnym hurcie. Okrutnym, bo z pożegnaniami mam problem. Myślałam, że mam poukładaną "wędrówkę dusz", ale guzik prawda. Bolą te pożegnania bardzo. Pracuję z tym i przyglądam się różnym perspektywom, które pojawiają się wraz z upływającym czasem.

I ta historia z Panem Dziadkiem odsłoniła mi kolejną.
Z każdą z pożegnanych osób lubiłam się śmiać, przeżyłam coś zabawnego lub usłyszałam o ich śmiechu, który robił dobrą robotę.

Może to jedna z tych perspektyw, które uzdrawiają tęsknotę, niezgodę na pożegnanie?

Może, gdy zobaczymy jakiś choćby drobny kawałeczek współdzielonej radości, śmiechu czy budującego szaleństwa - dostrzeżemy, że wdzięczność za to jest tym, do czego warto wracać.
Zamiast do łzy, która tak okrutnie boleśnie drąży serce... Na nią też jest miejsce, ale zalew może odciąć.

Dużo spokoju w sercach i w głowach życzę tym z Państwa, którzy ze świeżymi ranami rozstania zapalają znicze 💚💚

WSZYSTKO MUSI WYDARZYĆ SIĘ PO KOLEIMyślałam, że miewam olśnienia "magiczne".Takie, które przez pewien czas definiowałam ...
29/10/2025

WSZYSTKO MUSI WYDARZYĆ SIĘ PO KOLEI

Myślałam, że miewam olśnienia "magiczne".
Takie, które przez pewien czas definiowałam jako swoisty defekt. Takie coś niewydłubywalnego z genów po przodkach, których barwne szaleństwo kiedyś - dziś byłoby po prostu leczone psychiatrycznie a w przyszłości, mam nadzieję - sfokusowane na rozwiązanie.
Ale czas, który swą niebywałą mądrością nie pozwala, by wszystko wydarzyło się od razu - pokazał mi, że nie ma w tym jakiejś nadprzyrodzonej magii. Jest czysta matematyka. No, może te jej równania czy dowody, które nie zostały rozpisane za "nobla" a akademickie umysły wypierają póki co ich potencjał zapisu. Co nie znaczy, że on nie istnieje.

Ostatnio "olśniło mnie", gdy pomagałam mojej córce pojąć kolejność działań w matematyce właśnie. Chciała szybko i zapominając, że zasada kolejności wykonywanych obliczeń nie zwalnia nas z konieczności zapisu po kolei wszystkiego co do obliczenia jest (dla świętego porządku świata) - gubiła wynik.
Prawdziwy wynik.

Zbiegło się to w czasie z moim niezwykle trudnym procesem zwielokrotnionej, w tym roku szczególnie, żałoby i czymś, co na tym tle wydawać by się mogło banalne.
Parokrotnie wspominałam już o mojej od dzieciństwa pielęgnowanej słabości do universum Star Trek. Słabość urosła w moc, bo fani wiedzą, że dowodów na profetyzm startrekowej rzeczywistości mamy aż nadto. I może dobrze, że nie jestem astrofizykiem, bo dyskutowałabym zapewne z wieloma wątkami, odbierając sobie nadzieję i radość z tych spotkań.
Moim ulubionym spotkaniem, osadzonym w bliskim mi archetypie, jest kapitan Picard. Ostatnia, najnowsza opowieść z jego udziałem miała premierę w 2023roku. I ja, z moją nieumiejętnością odraczania gratyfikacji - czekam dwa lata?

Nie wiem, jak to się stało, ale tak.
Bo wszystko musi wydarzyć się po kolei.

Opowieść o Jean-Luc Picard z 2023r. jest piękna. Naszpikowana psychoanalizą, subtelnym poczuciem humoru, sentymentem relacji sprzed lat, zgodą na przemijanie i ogromną nadzieją. Gdybym poleciała tam dwa lata temu, poczułabym tylko dwa pierwsze definiujące ją zjawiska.
A dziś tak ogromnie bardzo potrzebne mi są wszystkie wymienione. Zgodnie z kolejnością działań, bez pominięcia niczego. Żeby wynik był prawidłowy. Zatem dwa lata musiały się wydarzyć, żebym teraz wzięła wszystko co od Picarda jest do wzięcia.
Zaczęłam oglądać pod koniec mocno poniewierającej sezonowej infekcji. Wydreszczyłam się, wywzruszałam puszczając afekt z różnych źródeł i odczuwam ogromną wdzięczność na fali obniżonej odporności, psychicznej też - że historia, która jest ze mną od dziecka, teraz tak wspierająco zatoczyła koło.
Jakby czekała na podróż właśnie teraz.

Piszę o tej matematyce i Star Treku, bo bardzo chcę przekonać tych z Państwa, którzy się męczą. Bo chcą wyprzedzić czas, żyć na zapas, kwestionować kolejność.
To bez sensu jest.
Wszystko musi wydarzyć się po kolei.
Może jeszcze nie wiemy, kto lub co i dlaczego taką kolejność ustalił. Ale tak jak w matematyce - dużo już wiemy, ale dużo jeszcze nie (co szanują pokorni naukowcy).

Dlatego pozwólmy, żeby działo się według kolejności wykonywania działań. Po kolei.
Żeby nie zgubić tropu prawdziwego wyniku.
Prawdziwość wyniku bowiem bardzo pielęgnuje wygodę życia.

💫💫💫

TO ON MNIE W KOŃCU KOCHA CZY NIE KOCHA?..zapytała niedawno kolejna kobieta.Od zarania dziejów zapewne pyta. Ona. I on te...
24/10/2025

TO ON MNIE W KOŃCU KOCHA CZY NIE KOCHA?
..zapytała niedawno kolejna kobieta.

Od zarania dziejów zapewne pyta. Ona. I on też.

Jeśli ktoś zna odpowiedź, ma mistrza. Albo brak pokory. Bo każde "kochanie" ma swoje własne, głęboko indywidualne filtry, przez które przepuszczane są zdarzenia, myśli i emocje umieszczone w konkretnym czasie, miejscu i w tej jednej, odmiennej od wszystkich innych, osobie. Która dziś jest taka a za kilka lat będzie już kimś zupełnie innym. Dziś kocha tak a jutro inaczej albo już nie. Z całej ogromnej masy powodów. Choćby dlatego, że definicja miłości dojrzewa często w nierównym tempie i robi dużo zamieszania w relacji, która jeszcze wczoraj podążała równym krokiem.

Dlatego gubią się w temacie ci, którzy sieją na polu wymarzoną miłość, licząc na owocny zbiór. Czeka ich koncertowe zaoranie.

Od miłości najlepiej nie oczekiwać. I brać, kiedy jest. I bez przesady, że nie wiemy, czy jest. Gdy się zastanawiamy, to znaczy, że jest inna niż ta, do której przywykliśmy lub którą sobie uroiliśmy, lub która jeszcze nie nadeszła albo już sobie poszła, może dojrzewać.

Ale jeśli była, choćby przez chwilę, to warto wrzucić do zasobów. Żyzny grunt pod zasiew. Często przecież na tym samym polu.

Pytanie w tytule warto też przeformułować. Wątpliwość w nim zawarta przeczołga nas po dnie piekła, a i tak sobie nie odpowiemy goniąc spokój.
Zamiast więc pytać: czy on/a mnie kocha? Może warto zapytać: czy czuję się kochana/kochany?

Wtedy łatwiej ogarnąć się w tym, co jest rdzeniem i najlepszym początkiem zbudowania dobrego gruntu pod relacje pełne miłości (różnorakiej) - czy kocham siebie. Jeśli nie, to chyba tylko cudem boskim można zaprosić do kochania przez innych.
Banalne i mocno trudne.

Pozwoliłam sobie powymądrzać się na bazie własnych zaorań onegdaj i tych, którym towarzyszę ze wzruszeniem często obserwując odnalezienie rdzenia.
Na potrzeby psychologii użytkowej. Tego nie uczą na studiach.

🧡🍀

Dla pogłębienia studiów nad tematem i złapania odmiennych perspektyw podążania za "kochaniem" polecam Państwu dwie do bólu odmienne pieśni. Pierwsza, średniowiecznie piękna - o tym, co niemożliwe i że sami sobie to robimy, druga - osadzająca w dosłowności, jakże często mylnie definiującej miłość 😉 Obie doskonałe i z moich ulubionych epok.

https://youtu.be/UmKklJaUPLE?si=iVtIn8hcq7aINZcX

https://youtu.be/58FohpvbZcY?si=TrcdwwGVPIhtGfUD

"Ojciec chrzestny"❤️ dzięki niej zyskał na delikatności, w "Lepiej późno niż później" z Nicholsonem rewelacyjnie ulepiła...
12/10/2025

"Ojciec chrzestny"❤️ dzięki niej zyskał na delikatności, w "Lepiej późno niż później" z Nicholsonem rewelacyjnie ulepiła słoneczny promyk nadziei dla dziadersów a w dość naiwnym "Klubie pierwszych żon" scena finałowa z jej udziałem uczyniła hymnem wielu kobiet stary, zapomniany hit...
Czasów Woody'ego Allena nie oznaczam, bo, choć nie dała się ponieść - to i tak, nawet jak dla mnie, zbyt neurotycznie.

Nie pamiętam wszystkich, ale polecam filmy z Diane Keaton na fanpejdżu o psychologii użytkowej, bo dobrze kojarzą emocje, podnoszą upadłych... na różnych poziomach w sposób wieloraki.
Wiadomość o jej odejściu przypomniała fajne tytuły.

Cieszmy się dobrym, gruntownie, pokornie i po ludzku osadzonym aktorstwem...tak szybko odchodzi.

https://youtu.be/Q_oFL_b719g?si=XR3VcRWwQbVTK5Tw

🍀

BARTER I o pokrzepiającej mocy przetrwania ponad planem 😉https://www.facebook.com/share/v/1BJYyoCaSp/Wierzę głęboko, że ...
07/10/2025

BARTER
I o pokrzepiającej mocy przetrwania ponad planem 😉

https://www.facebook.com/share/v/1BJYyoCaSp/

Wierzę głęboko, że dobro i prawda ostatecznie obronią się zawsze. Zgodnie z tą sugestywną metaforą o jednej małej zapałce rozpalonej w ogromnej, ciemnej piwnicy - nawet najmniejsza jasność znosi największą ciemność ;) Zatem, gdy robi się na świecie tak, że psychokabelki montowane przez psychozłych mącą ludziom w spokojnym życiu - coś sprawia, że jednak przywraca się naturalny porządek.
Jakiś czas temu zapłacono mi śliwkami za sesję a ja część z nich wymieniłam dalej za pyszne jabłka. Kiedyś za swoją pracę dostałam piękne pomidory. I zrobiłam keczup, który wymieniłam na nalewkę. A nalewki to już w ogóle level master of barter.
Zmierzam do tego, że dopóki my - ludzie myślimy własnymi głowami, kręgosłupy moralne trzymają się prosto a tych kawałków nas odpowiedzialnych za współodczuwanie nie zaleje jakiś nieludzki brud - będzie dobrze.
Te sytuacje na "w" mają swój zalążek m.in.w tym, że rolnik nie wie, co zrobić z papryką. Ale szybko zbiera się w sobie a wokół niego inni, którzy wiedzą.
I to jest kierunek obniżania napięcia, niepokoju i złudnych nadziei tych, którzy nie wiedzą, że ludzkość od zawsze ostatecznie dążeniem do plemiennej wspólnoty stoi...i barterem, jakby co 😉

DOROSŁY Z CIEMNYM TATUAŻEMDorosły z ciemnym tatuażem nigdy nie chciał go mieć. Ale ktoś kiedyś, gdy był jeszcze dzieckie...
29/09/2025

DOROSŁY Z CIEMNYM TATUAŻEM

Dorosły z ciemnym tatuażem nigdy nie chciał go mieć.

Ale ktoś kiedyś, gdy był jeszcze dzieckiem, zdecydował za niego i wypalił - jak czarną pieczęć, która przez lata paliła, a do której z czasem przyzwyczaił się...jak do tatuażu.

"Przyzwyczaił się" to niefortunne określenie - zaadaptował, nauczył się z tym żyć. Problemem stawał się zwykle, gdy robiło się gorąco i stawał się niekiedy widoczny. Gorąco w relacji. Zbyt bliskiej.

Dorosły z ciemnym tatuażem czasem chciałby, żeby wszyscy go zobaczyli, chciałby, żeby wszyscy usłyszeli ten krzyk sprzed lat, gdy był wypalany.

Dorosły z ciemnym tatuażem jest dziewczynką zawstydzoną przed laty i chłopcem pobudzonym dużo za wcześnie. I odwrotnie.

Dorosły z ciemnym tatuażem boi się przez całe życie, że bycie blisko boli. Boi się, że każdy kawałek otwarcia się na zaufanie zostanie znowu porwany w strzępy.

Dorosły z ciemnym tatuażem jest pełen gniewu, ale wie o tym zwykle tylko on sam. Z czasem wylewa się z niego bierno-agresywnym strumieniem i zadziwia świat, "bo to przecież nie jesteś ty!".

To jest post o bardzo trudnej do ułożenia w sobie traumie nadużyć seksualnych.
Zwłaszcza u dzieci.

Trauma bardzo mroczna. Może też dlatego większość opowiadanych historii to te z zawsze zaświeconym światłem nocą, lękiem przed ciemnością, bo jej też nie da się kontrolować.
To historie z dalszym ciągiem w lęku manifestowanym potem w walce z depresją, chorobą afektywną dwubiegunową, objawowo w agresji (często biernej). To historie wstydu przypisanego ofierze - stąd poczucie własnej wartości schowane tak głęboko, że dokopanie się tam zajmuje wieki.
To też niezliczona ilość zakładanych masek, bo one pozwalają się schować za tym, co gdy uderzone, nie zaboli.

Dorosły z ciemnym tatuażem nie wierzy i nie ufa, albo ufa zbyt mocno wystawiając się na relacje z góry skazane na porażkę. Jakby chciał znaleźć wreszcie inne zakończenie historii.

Wydobycie na powierzchnię traumy nadużycia seksualnego w dzieciństwie to początek uzdrowienia w przebiegu wielu dysfunkcji psychicznych i fizycznych.
Nie po to, żeby się w tym rozpływać i wzmacniać przeżycie utrwalając rolę ofiary zdarzeń.
To wydobycie jest jak opróżnienie z treści żołądkowej po ciężkim zatruciu. To jak znalezienie źródła przecieku w instalacji. To się sprząta.

Kilka lat temu przyszedł do mnie młody mężczyzna z tatuażem - trupią czaszkę wytatuował sobie kiedyś "po pijaku". Zwróciłam uwagę na ten tatuaż, zawodowo i z ciekawości. Wysłuchałam historii i uwiesiłam się tego tematu tak mocno analitycznie, że dokopaliśmy się do dużo mroczniejszych treści. Z czasem zaproponowałam mu inne formy pracy terapeutycznej, już nie ze mną, bo mus było wyjść poza pracę "fotel w fotel".
I wrócił na zintegrowanie tych procesów, które się pootwierały.
Dziś pochwalił się pustym miejscem po tatuażu z trupią czachą.

Hmmm... "...zabieg wymaga wielu sesji (zwykle 4-10) w kilkutygodniowych odstępach, a skuteczność zależy od koloru tuszu, głębokości tatuażu i indywidualnej reakcji organizmu. Inne metody, takie jak dermabrazja czy wycięcie chirurgiczne, są mniej stosowane z uwagi na ryzyko powikłań i powstawania blizn..." - tak mówi internet o usuwaniu tatuaży.

Czyli, da się 💪

A ten kawałek przyniosła mi niedawno młoda dziewczyna. Też z "tatuażem". Ona pracuje dopiero z tym, że się da. Bardzo trzymam za nią kciuki. https://youtu.be/50Ri2XYC9ms?si=o7aaCh4IZ32HETOo

ON/A MNIE NIE ROZUMIEDo terapii par trafiają zwykle ludzie inteligentni, w klasycznym rozumieniu tego pojęcia. Nie mają ...
21/09/2025

ON/A MNIE NIE ROZUMIE

Do terapii par trafiają zwykle ludzie inteligentni, w klasycznym rozumieniu tego pojęcia. Nie mają ograniczeń poznawczych a z emocjonalnymi - dowiadują się lub już wiedzą, dlaczego chcą pracować.
Utrzymują się w terapii te pary, które nie ściemniają, że chcą.
Oczywiście istotne są też inne zmienne mające na to wpływ - osobowość i umiejętności terapeuty, metoda, okoliczności życiowe pary: czas, organizacja domu itp., a nawet pora roku.

Wracając. Jednym z najczęściej słyszanych przeze mnie zdań, które wcześniej czy później pada w trakcie psychoterapeutycznego procesu, jest: "nie rozumiesz". Zapada cisza, robi się pat. Albo jest wybuch, trzaśnięcie drzwiami "znowu to samo!", też pat. Często z zawieszeniem w terapii.

Ludzie często kończą wiele relacji w nierozumieniu.
I często jest tak, że to rozumienie przekracza możliwości intelektualne.
Jak już wspomniałam, w terapii par utrzymują się tylko ci z dużymi zasobami intelektualnymi. Pracuje się na szerokim zakresie zasobów i deficytów, które poznawczo trzeba ponazywać, żeby przeprocesować.

Ale.

Główka, choćby z "noblem" z fizyki jądrowej, nie daje rady w pewnym bardzo istotnym dla całości procesu terapeutycznego momencie.

Gdy już czujemy się bezpiecznie w obecności terapeuty, zdejmiemy pierwsze warstwy gruzu i omówimy na bieżąco szczegóły dramatu, który zmotywował do psychoterapii - odwiedzać zaczynamy bardzo intymne przestrzenie każdego z osobna w parze.
Wydawać by się mogło, że on/a opowiada dawno już słyszaną historię albo "Jezu, przecież to wiem".

Hm... Jednak wiedzieć a rozumieć, robi dużą różnicę.

Gdy zaczynamy w tym kopać, okazuje się, że język dialogu potrzebuje translatora. Ogromną rolą terapeuty jest to, żeby nie potknąć się zwłaszcza w przecinkach.
Lata doświadczeń wytresowały mnie w tym, żeby czasem odczekać. I gdy pojawia się "nie rozumiesz", po nazwaniu tego, co się dzieje, dać czas na coś dużo ważniejszego.

On/a ma prawo nie rozumieć.

Odkryłam to kiedyś na własne potrzeby i zaczęło mi się lżej żyć.

I teraz, gdy towarzyszę ludziom w ich drodze, widząc, że oni NAPRAWDĘ chcą ale do celu daleko - staram się pokazać, że zrobienie przestrzeni na prawo do "nie rozumiesz", to skok kwantowy.

W terapii pary mamy conajmniej trzy historie: jej, jego i ich wspólną. Po drodze zahaczamy o dzieci, rodziców, relacje znaczące itd. Każda z całym workiem emocji i wielowątkowości.
A eventy bieżące też należy widzieć. Zatem zasoby intelektualne to podstawa, żeby zacząć. I one są.
Gdy wyłazi to nieszczęsne "nie rozumiesz", opadają maski i zaczynamy pracować na emocjach i tym, jak ogromny mają wpływ na intelekt. Czasem aż do granic jego spektakularnego odcięcia.

I to jest w gruncie rzeczy bardzo dobra chwila.

Dowiadujemy się o mocy tego, co parę łączy.

W sytuacji, gdy jedno musi zaczekać na drugie - bo tempo wspólnej drogi nieco się rozjechało.

Jeśli dadzą sobie przestrzeń i czas na to, żeby pojawiła się gotowość na otworzenie zasobów, które staną się translatorem tego, co się dzieje - z nią/nim, to już wygrali tę bardzo znaczącą bitwę o NAS.

O tym, że warto, przekonałam się wiele razy. I zawsze, gdy obserwuję ten kawałek procesu, przypomina mi się odpowiedź mojej koleżanki, która wieeeele lat wcześniej ode mnie urodziła dziecko a ja ją zapytałam, jak to jest. Odpowiedziała: jakbyś urodziła arbuza. Zablokowała mnie na jakiś czas w tej kwestii, ale że ze wszystkich owoców najbardziej lubię arbuzy, to poradziłam sobie.

Szacunek dla "nie rozumiesz" to takie urodzenie arbuza ;)

Życzę tym z Państwa, którzy zmagają się z tym bólem, zrobienia przestrzeni na szacunek dla "nie rozumiesz"/"nie rozumiem"/"nie rozumie" - to magiczny zastrzyk przeciwbólowy. Niebywałe, jak skutecznie działa.

🍀🍀🍀

TACY BYLIŚMYRobert Redford i Barbara Streisendw "The way we were"/Tacy byliśmy.Jedna z najbardziej niestety powszechnie ...
17/09/2025

TACY BYLIŚMY

Robert Redford
i Barbara Streisend
w "The way we were"/Tacy byliśmy.

Jedna z najbardziej niestety powszechnie po...kręconych historii życiowych, w jednym z najlepszych filmów, jakie widziałam. Znakomicie zagrana, z piosenką przewodnią w tle, która raz usłyszana nie da się odusłyszeć.
Redford w roli i poza ekranem - zbyt śliczny, żeby normalnie ułożyć sobie z nim życie i Streisand - zbyt eksplozywna emocjonalnie, żeby ją udźwignąć. Historia jednak pisana życiem a oni jakby namalowani do niej.

Przypomniało mi się i polecam film przy okazji kolejnego smutnego pożegnania z aktorstwem, którego już nie uczą w szkołach.
Mójboże, młodzi niech chociaż filmy oglądają...

Polecam z psychoterapeutycznym przesłaniem.

A ja z szacunkiem dla Wielkiego Gatsbiego, Johna Gage, Toma Bookera i oczywiście Denysa Finch Hattona dziś wieczorem obejrzę po raz kolejny...przy na gorąco parzonej herbatce 😉

https://youtu.be/_K2_Kl36IEA?si=8xOa-xG4NRi1hYc7
💚💚

https://youtu.be/IQheWL99XEE?si=LPtsLMQrXUXizZrv

ZAUFANIE"Zrobisz mi krzywdę, jeśli mi nie zaufasz" ..mówi Patrick Swayze do Genifer Grey w scenie, gdy ćwiczą "podnoszen...
30/08/2025

ZAUFANIE

"Zrobisz mi krzywdę, jeśli mi nie zaufasz"
..mówi Patrick Swayze do Genifer Grey w scenie, gdy ćwiczą "podnoszenie" w "Dirty Dancing".
To "podnoszenie", które w finałowej scenie oszołomiło cały świat... i setki par w realnym życiu ćwiczących zaufanie. Na parkiecie wspólnego życia.

Zaufanie to akt odwagi.
Tanecznej w metaforze, bo życie w relacji przypomina taniec - raz jest blisko, raz daleko, wolniej, szybciej, w rytmie lub z jego utratą, tancerze do siebie pasują albo potrzebują czasu, żeby określić czy w ogóle.

Terapia par to zajęcia teoretyczne bazujące na doświadczeniu pary w tym "tańcu".

Zwykle rozpoczyna się w momencie, gdy ktoś kogoś upuścił w trakcie, albo nie odważył się zaufać, że nie rąbnie doświadczając bólu.

Myśląc o utracie zaufania, wsparcie najczęściej kierujemy do tego, kto zaufał i stracił na tym. Proste, transparentne.
Procedura interwencji dość oczywista, choć wiadomo - każda historia jest jak odcisk linii papilarnych - inna.

Sytuacja jest nieco bardziej złożona, gdy cierpi ktoś, komu dostaje się za nie swoją historię.
Ten, kto ma dać się unieść - świruje, bo "podnoszenie" ćwiczone w innej przestrzeni sponiewierało.
No nie potrafi inaczej. Ślad w pamięci akrobacji w minionym tańcu tak mocno się wkleił, że uruchomiony w tle program nadal hula, choć nie powinien.

Trudny proces dla obojga.

Płynąc w terapii, jak w tańcu, eksplorujemy przyczyny, motywacje, historię zdarzeń, zerkamy tu i tam - układając od nowa bezpieczną przestrzeń na nowe.

Fakt, nigdy nie mamy pewności, co się wydarzy tym razem.
Nie ma zdarzeń z gwarancją tego, że będzie dokładnie tak, jak sobie planujemy, pragniemy, zasługujemy, itd.

Choćbyśmy wznieśli wibracje na gwarantowany czyimś doświadczeniem poziom, medytowali w intencji czy doczołgali się na klęczkach do Częstochowy. Historie piszą się na bieżąco i mają tyle zmiennych, że ryzyko powtórki upadku jest.
Terapia naturalnie to też ogarnia - definiuje, zabezpiecza i wyposaża w gotowość na każdy finał.

Ale tak po ludzku.

Każda podejmowana kolejna próba jest szansą na to, że się uda.
Wysiłek włożony w trening nie może iść jak para w gwizdek. No chyba, że jest się emocjonalnym analfabetą - wtedy zanim się skoczy, najpierw wypadałoby nauczyć się czytać sygnały, które w obrazie, gołym nieuzbrojonym okiem można dostrzec jako ostrzeżenie, że tu się nie podskoczy i uniesienia nie będzie. Bez obrazy, każdy był na początku analfabetą, czytać uczymy się dojrzewając.

Wracając, danie sobie i komuś szansy jest pierwszym krokiem w pracy nad zaufaniem.

Świadomość, że usztywniając się, możemy zrobić komuś krzywdę - pomaga.

To bardzo trudne.
Nie wymądrzam się wyłącznie z pozycji zdystansowanego obserwatora dramatów opowiadanych w fotelach na przeciwko. Też tam byłam. I są tacy, którzy tam byli przeze mnie. I nie śmiałabym mieć absolutnej pewności, że już się nie wydarzy.

Staram się jednak mieć w pamięci tę scenę z "Dirty dancing" jako lekcję potencjalnych trudności i tego, że warto nad nimi popracować.

Nie róbmy krzywdy naszym usztywnieniem w wątpliwościach i lęku, tym, którym należy się szansa na zaufanie. Zwłaszcza w relacji partnerskiej, małżeńskiej.
Bo to może być całkiem udana historia z finałem wielu "uniesień" 😉 🍀

💃👫

CUD NIEPAMIĘCI..a ja chyba najbardziej lubię tę...https://youtu.be/yLYZvG3biHk?si=NtJmWQ_EeRRlDLWwBędę nadal wozić Pana ...
22/08/2025

CUD NIEPAMIĘCI
..a ja chyba najbardziej lubię tę...
https://youtu.be/yLYZvG3biHk?si=NtJmWQ_EeRRlDLWw
Będę nadal wozić Pana w aucie do słuchania i reflektowania się życiem, o którym tak po soykowemu Pan wyśpiewał.
Dziękuję.

Adres

Kielce

Telefon

+48604102431

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Psycholog Joanna umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram

Kategoria