18/12/2023
Sztuka do mlaskania. O projekcie „Przez żołądek do ciała” Kai Jałozy
Każdy/a na pewno słyszał/a popularne, nieco staroświeckie już sformułowanie „przez żołądek do serca”. To babcine powiedzonko wyraża jeden z najbardziej fundamentalnych problemów filozofii. Jest próbą wysłowienia tajemniczego związku między tym co, obiektywne – materialnością ciała – a tym, co subiektywne – uczuciami, relacjami, naszym indywidualnym byciem w świecie. Innymi słowy, metaforyczne wyrażenie „przez żołądek do serca” pozwala przeskoczyć nad konceptualną przepaścią między ciałem a umysłem (duszą).
W naszym języku funkcjonuje wiele takich powiedzeń-pomostów, które pomagają nam wysłowić zależności między ludzką biologią a tym, co nazywamy psychiką lub duchowością. Nad niektórymi z nich zastanawiałyśmy się wspólnie z Kają Jałozą, przy okazji jej artystycznego projektu „Przez żołądek do ciała”. Przeprowadziłyśmy rozmowę, dla której punktem wyjścia była świadomość ruchu i cielesności. Szybko jednak temat rozlał się w wielowątkową, rozgałęzioną refleksję o praktykach somatycznych, trosce, o chorobie i granicach normy. No i o języku właśnie. Szczególnie upodobałyśmy sobie słowo „mięsność” na określenie cielesnego konkretu – czegoś namacalnego i treściwego, co nie mieści się w efemerycznej estetyce umysłu. Link do zapisu rozmowy zostawiam w komentarzu.
*
Nasza rozmowa była tylko preludium do właściwej części projektu Kai – multisensorycznej instalacji w przestrzeni teatru. Wystawę „Przez żołądek do ciała” można było obejrzeć – czy też raczej skosztować – 7-8 grudnia w Teatrze Nowym Proxima. Było to doświadczenie nie do powtórzenia, gdyż większość instalacji została przez nas zjedzona i właściwe „eksponaty” zapewne przeszły już przez nasze układy trawienia. Inspiracją dla projektu były rozważania Richarda Shustermana na temat związków gastronomii i sztuki scenicznej. Kaja skonstruowała więc teatralne laboratorium, w którym wszystkie i wszyscy mogliśmy badać nasze jedzeniowe nawyki, relacje tworzące się wokół posiłków i odczucia płynące z ciała. Za moderację doświadczenia odpowiadała Natalia Oniśk, która na wstępie poprowadziła krótką praktykę somatyczną, by nastroić nas cieleśnie do „zwiedzania” instalacji.
Na scenie czekały na nas cztery stacje z poczęstunkiem, każda w innej scenografii, której istotną składową było światło: na różne sposoby zapraszające, prowokujące, wydzielające znaczenia. Czworokątny układ instalacji oddziaływał na ruch ludzi, którzy grupowali się przy stacjach i wędrowali pomiędzy nimi. Powstały „wyspy” z jedzeniem – jak gdyby osobne światy – i nieoświetlona, pusta przestrzeń wokół nich, w której można było na chwilę się schować czy spotkać z kimś, kto właśnie wraca z innego uniwersum. Różnorodność smaków i form jedzenia, jego przemyślane usytuowanie i wizualna oprawa wytworzyły równoległe rzeczywistości, w których posiłek rozwijał odmienne sensy. Można było od wspólnotowego kręgu wokół bułeczek z masłem wspiąć się na wyzywające podium, by skosztować cukrowych figurek szachowych. Od „mięsnego” wnętrza z ostrygami, gdzie ciamkało się i siorbało do mikrofonów, można było trafić do feministycznej niszy, w której ciepłe mleko przelewało się przez konteksty i skojarzenia związane z kobiecością. Światy te współistniały, jakby nie wiedziały o sobie nawzajem, choć czasami ktoś przenosił jedzenie od stacji do stacji, naruszając spójność imaginarium. I te małe akty dywersji pozwalały poczuć się mimo wszystko swobodnie, smakując jedzenie poniekąd w oderwaniu od ustalonych porządków. Co nie zawsze jest możliwe w codzienności – podczas kolacji rodzinnej, w restauracji czy we własnym domu – bo przecież procesy dostarczania sobie pożywienia są zrytualizowane i obudowane licznymi normami tak jak wszelkie inne powszednie czynności.
Właśnie to eksperymentowanie z odklejaniem jedzenia od znaczeń było dla mnie szczególnie interesujące. Obserwowałam instynktowne zachowania swojego ciała: jak mimowolnie wykonuję gesty, które zazwyczaj towarzyszą mi w konkretnych sytuacjach związanych z jedzeniem, a stanowią pewien kulturowy nadmiar. Na przykład ocieranie ukradkiem ust czy gimnastyka szczęki, kiedy staram się ugryźć bułę w elegancki sposób. Jednocześnie pojawiła się możliwość igrania z tymi schematami – przestrzeń dla zachowań, które w innych okolicznościach mogłyby zostać uznane za nieokrzesane czy wręcz obsceniczne. Jak mlaskanie komuś prosto do ucha, które w moim przypadku okazało się wyrazem czułości. Pamiętam, że kiedyś brzydziłam się zwyczajami ptasich mam, które podają swoim pisklętom przeżuty pokarm. Teraz pomyślałam, że gdyby nie dobre maniery i lata spożywania posiłków zgodnie z określonym skryptem, ludzie mogliby poprzez jedzenie wchodzić ze sobą w relacje znacznie bardziej intymne i sensualne.
Przede wszystkim doświadczenie instalacji Kai było dla mnie po prostu przyjemne. Bardzo przyjemne. A muszę podkreślić, że zazwyczaj na wystawach nie odczuwam przyjemności, bo długotrwałe chodzenie między eksponatami i wytężanie wzroku przy odłączeniu pozostałych zmysłów bywa męczące. Tutaj byłam zaangażowana w całości, w każdej chwili mogłam też usiąść, położyć się, napić się wody. Natalia zadbała o to, by zaopiekować nas na początku łagodną praktyką BMC, dzięki czemu weszłam w pełniejszy kontakt z własnym ciałem. No i samo jedzenie było przepyszne. Przy okazji zauważyłam, jak bardzo współczesna sztuka wciąż odcina odbiorcę od cielesności. Zakłada się, że człowiek z samego patrzenia i myślenia wygeneruje subtelne odczucia, interpretacje, wyobrażenia. Kaja tymczasem wpuściła na scenę prawdziwy hedonizm. Jej instalacja była rozbudowana pod względem znaczeń, a zarazem była produktem do używania, rozkoszowania się wedle potrzeb. Dotykanie i zjadanie. Dałam się pochłonąć, rozsmakowałam się w tym.
Fot. obraz z wideo Aliny Senik