29/11/2025
RANA PORZUCENIA
nie zaczyna się w chwili, gdy ktoś odchodzi.
Zaczyna się dużo wcześniej — tam, gdzie pierwszy raz poczuliśmy, że nasze istnienie może być zbyt małe, by ktoś przy nim został.
W psychologii porzucenie jest jedną z najbardziej pierwotnych ran.
Dotyka warstw, które powstały jeszcze zanim nauczyliśmy się mówić „ja”.
To nie tylko lęk przed odejściem drugiego człowieka, ale lęk przed utratą bycia widzianym, ważnym, wybieranym.
Schemat porzucenia sprawia, że każde "odpiszę później" brzmi: "już mnie nie chcesz", a zwykła cisza jest nie do zniesienia.
Umysł, który kiedyś musiał czuwać, dzisiaj reaguje napięciem, lękiem, próbą kontroli.
W relacjach oznacza to ciągłe skanowanie:
Czy on/ona jeszcze jest?
Czy jestem wystarczająca/y?
Czy coś źle zrobiłam/em?
Poczucie bycia porzuconym pojawia się w sytuacjach nie tylko "dosłownych" - gdy ktoś zrywa kontakt, przestaje się odzywać, nie odbiera telefonu, nie odpisuje, ale również, gdy w ważnej dla nas relacji ktoś staje się nieobecny, niedostępny emocjonalnie.
Jak pisał Rumi:
„Gdziekolwiek jesteś, bądź duszą tego miejsca.”
A jednak wiele osób z raną porzucenia nie czuje się duszą żadnego miejsca — a raczej kimś, kto musi zasłużyć, dopasować się, nie obciążać.
Psychologicznie ta rana uczy strategii przetrwania:
• nadmiernej czujności na emocje innych,
• walki o uwagę,
• albo przeciwnie – ucieczki zanim ktoś zdąży odejść.
Filozoficznie jest to rana sensu:
„Czy mogę istnieć w pełni, jeśli ktoś może mnie opuścić?”
Paradoks polega na tym, że rana porzucenia nie jest dowodem naszej „niewystarczalności”.
Jest dowodem naszej zdolności do więzi.
Cierpimy, bo potrafimy kochać.
I dopiero kiedy zobaczymy, że porzucenie nie było prawdą o nas, ale historią, którą musieliśmy kiedyś przetrwać, zaczyna się uzdrowienie.
Nie w tym, że ktoś zostanie przy nas na zawsze,
ale w tym, że my zostajemy przy sobie.
W terapii uczymy się, że bliskość nie polega na tym, by ktoś nigdy nie odchodził, ale na tym, byśmy potrafili zostać ze sobą, kiedy czyjaś chwilowa nieobecność dotyka naszych dawnych ran.
To jest moment, w którym rodzi się dorosła część siebie - ta, która wie, że zasługuje na stałość.
Jak pisał Carl Rogers:
„Kiedy akceptuję siebie takim, jakim jestem — wtedy mogę się zmienić.”
A kiedy zaczynamy akceptować siebie, rana porzucenia przestaje być przepaścią, a staje się drogą powrotu do domu — do siebie.
Z ogromem miłości i wdzięczności za każdą napotkaną osobę w moim życiu - tych, którzy "porzucili", i tych którzy wnieśli w moje życie spokój, światło, miłość.
Emilia 💜