03/11/2025
Praca doradcy laktacyjnego nie zawsze jest łatwa
Z zewnątrz wygląda spokojnie: mama, dziecko, doradca z uśmiechem. A w środku często toczy się cicha walka — o zdrowie, o emocje, o zaufanie. Bo praca doradcy laktacyjnego to nie tylko poprawienie pozycji czy dobór lejka do laktatora. To godziny rozmów, łzy mam, które czują się winne. To tłumaczenie, że dziecko nie jest leniwe, tylko zmęczone. Że mleko nie zniknęło, tylko trzeba mu pomóc płynąć. Że czasem trzeba nakarmić inaczej, żeby w ogóle karmić.
To nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem.
Coraz częściej widzę, jak mamy — z bólu, bezsilności i nadmiaru informacji — szukają pomocy na grupach internetowych.
I to zrozumiałe. W końcu to tam najłatwiej zapytać, kiedy w środku nocy serce wali jak młot, a dziecko nie chce ssać. Ale sieć, choć pełna dobrych intencji, potrafi też zranić. Bo nikt z komentujących nie widzi dziecka. Nikt nie zważył, nie sprawdził odruchów, nie spojrzał w oczy mamie, która się boi. A mimo to — doradza, ocenia, czasem osądza.
Dlatego powtarzam:
👉 Grupy nie diagnozują.
👉 Grupy nie prowadzą terapii.
👉 Grupy nie biorą odpowiedzialności.
To, co działa u jednej mamy, może zaszkodzić drugiej.
A każda historia karmienia to zupełnie inny rozdział — napisana przez ciało, emocje i okoliczności. Czasem po trudnej wizycie siedzę w samochodzie i milczę. Nie dlatego, że nie wiem, co powiedzieć. Tylko dlatego, że czuję ciężar ludzkiego bólu, który właśnie przeszłam razem z kimś innym. Bo doradca laktacyjny to nie tylko ktoś, kto „rozwiązuje problem z piersią”. To ktoś, kto nosi w sobie historie matek, które próbują być wystarczająco dobre. Nie zawsze mogę zrobić to, czego mama chce. Mogę zrobić tylko to, co w danym momencie jest najbezpieczniejsze dla niej i dziecka. I czasem właśnie ta decyzja – rozsądna, medyczna, ale nie idealna – rodzi złość, łzy, rozczarowanie.
Bywało, że dostawałam trudne opinie. Takie, które bolały.
Najtrudniejsze były te niesprawiedliwe — kiedy wiedziałam, ile serca włożyłam w pomoc. Była nawet mama, która przez rok atakowała mnie w internecie. Wtedy nie rozumiałam dlaczego.
Dziś wiem, że między nami coś po prostu nie zagrało.
Nie mogłam jej dać tego, czego wtedy szukała — może nie porady, a emocjonalnego ukojenia. Wiem też, że wtedy nie słuchała moich zaleceń. Zamiast tego kierowała się radami z grup internetowych, gdzie wszystko, co mówił doradca, było według „społeczności” złe.
Każde moje słowo było tam rozkładane na części, wyśmiewane lub podważane. I w końcu nie zostało już miejsca na zaufanie.
To była dla mnie bolesna lekcja — o tym, jak trudno pomóc, kiedy w relacji między doradcą a mamą pojawia się tłum głosów z internetu. Nie boję się negatywnych opinii. Bo wiem, że każda z nich to echo ludzkiego bólu, a nie moja porażka.
I że każda wizyta — nawet trudna — zostawia ślad, który popycha mnie do dalszego rozwoju. Nie jestem idealna. Jestem człowiekiem, który codziennie daje z siebie wszystko, żeby mama nie czuła się sama w tym chaosie. Bo doradca laktacyjny to nie tylko zawód.
To misja. To empatia, która czasem boli.
Ten post nie jest odpowiedzią na żadną konkretną sytuację.
To refleksja po latach pracy z kobietami, które każdego dnia pokazują mi, że siła macierzyństwa rodzi się z autentyczności, nie z perfekcji. Każda historia karmienia to osobna, niepowtarzalna opowieść – i każda jest ważna.