02/11/2025
Przeczytałam ten post i zastanowiła mnie jego treść ale też i komentarze.
Jak naprawdę wygląda historia „tego ulubionego dziecka”.
Z zewnątrz może się wydawać, że to przywilej – być tym, którego rodzice bardziej kochali, chwalili, stawiali za wzór. A jednak coraz częściej widzę, że za tą „szczęśliwą” pozycją potrafi kryć się ogromny ciężar.
Nie chcę dziś oceniać ani rodziców, ani dzieci. Bardziej ciekawi mnie, jak Wy to widzicie – z własnego doświadczenia, z relacji, z obserwacji.
Czy bycie faworyzowanym naprawdę jest takim darem, jak się wydaje z zewnątrz?
A może to inny rodzaj więzienia – tylko że złotego? ❓❓
FAWORYZOWANE DZIECKO ZACZYNA SIEBIE NISZCZYĆ– czyli o niewidzialnej pułapce miłości rodzica.
Nie mówi się o tym głośno. Wiele osób uznałoby to za „szczęście” – być tym, którego rodzice kochali bardziej, tym, któremu więcej dawali, którego stawiali za wzór. Ale prawda, którą widzę dziś coraz wyraźniej – zarówno w sobie, jak i w pracy z innymi – jest znacznie bardziej złożona. Bo dziecko faworyzowane w systemie rodzinnym często płaci bardzo wysoką cenę. Często zaczyna się niszczyć od środka.
Z perspektywy ustawień systemowych Berta Hellingera, każde dziecko w rodzeństwie ma równe prawo do miłości, widzialności i miejsca. Gdy ten porządek zostaje zaburzony – jedno z dzieci zostaje wyniesione ponad inne, zepchnięte w rolę „złotego” albo „wybrańca” – system zaczyna się chwiać. I to właśnie to „faworyzowane” dziecko, paradoksalnie, bierze na siebie ciężar niesprawiedliwości.
Odbiera miłość, uwagę, pochwały – ale jednocześnie w głębi serca czuje, że coś jest nie tak. Czuje ukrytą winę. Winę, że ono ma, a brat lub siostra nie mają. Winę, że zostało postawione ponad innymi. Winę, że stało się dla rodzica lustrem, które nie należy do niego, ale do potrzeby rodziny.
I właśnie ta nieprzeżyta, nieuświadomiona wina – bo przecież „wszystko jest dobrze” – zaczyna szukać ujścia. A gdy nie ma przestrzeni, by powiedzieć: „To niesprawiedliwe” albo „Chcę się zamienić”, zaczyna rodzić się autodestrukcja. Pod różnymi postaciami.
Zaczyna się sabotowanie własnych sukcesów. Pojawia się chroniczne poczucie nieautentyczności. Nieumiejętność przyjmowania dobra. Niewyjaśnione choroby, które dziwnie „zrównują” los z tym, któremu było gorzej. Albo wewnętrzne impulsy, które – choć nikt o nich nie wie – podszeptują: „Nie zasługujesz na to wszystko. Oddaj. Zniszcz. Przepadnij.”
Wielokrotnie widziałam, jak osoby noszące w sobie tę „niewypowiedzianą rolę wybrańca” miały ogromne problemy z tożsamością. Jedna część mówiła: „Muszę być idealna, nie mogę zawieść oczekiwań”. Druga – ta głębsza – szeptała: „To nie moje życie. To nie moje zasługi. To nie moje marzenia.” I gdzieś między tymi dwoma biegunami zaczynała się powolna erozja wewnętrznej spójności.
System rodzinny, jak mówi Hellinger, zawsze dąży do równowagi. Jeśli więc jedno z dzieci zostaje symbolicznie „ponad” innymi, to właśnie ono najczęściej bierze na siebie los wykluczonych. To ono nieświadomie mówi do brata czy siostry:
„Skoro ty nie masz prawa być szczęśliwy, to ja też nie będę.”
„Skoro mama cię nie widziała, ja też przestanę widzieć siebie.”
I to dzieje się często zupełnie poza świadomością. Dziecko, które wydaje się mieć „wszystko”, w środku nosi głęboką samotność i ciężar bycia kimś, kim nigdy nie chciało być.
Z perspektywy psychosomatycznej, wiele z tych historii odnajduje swoje odbicie w ciele. Evette Rose, autorka pracy z emocjonalnymi przyczynami chorób, zwraca uwagę na to, że faworyzacja (zwłaszcza nieuświadomiona) może prowadzić do:
problemów z trawieniem i odżywianiem – niezdolności do „przyjmowania” dobra,
problemów skórnych – wstydu, który nie ma ujścia,
napięć w karku i głowie – ciągłego konfliktu między rozumem a sercem,
samookaleczeń, uzależnień, zachowań kompulsywnych – jako prób samokary lub ulgi.
I choć może wydawać się to nielogiczne, dziecko, które było „bardziej kochane”, często nosi w sobie nie mniej ran, niż to, które było odrzucone. Bo bycie faworyzowanym to również bycie nienaturalnie wybranym, pozbawionym prawa do autentycznego siebie.
Dlatego tak ważne jest, by spojrzeć na tę dynamikę z czułością – i z odwagą. Bo czasem, by uwolnić się z roli „tego lepszego”, trzeba przyznać:
„To nie była moja prawdziwa pozycja. Przyjmuję swoje miejsce – równe z moim rodzeństwem. Rezygnuję z noszenia ciężarów, które nie są moje.”
Tylko wtedy można naprawdę przyjąć siebie – nie jako projekt rodziców, nie jako obiekt zazdrości, nie jako idealne dziecko. Ale jako żywego człowieka, który ma prawo czuć, mieć i być – bez karania się za to, że kiedyś dostał więcej.
Odtrutką na wieczne czekanie, dziecka odrzuconego, na miłość matki czy ojca są słowa: "nie czekaj aż ona pokocha Ciebie tak jak jego, bo to by Ciebie zniszczyło. Weź swoją część zdrowego dorosłego i rusz w świat robiąc ze swojego życia coś wartościowego. Tak będzie sprawiedliwie."