21/09/2025
Kiedy sięgam po krew, wiem, że wchodzę na granicę, której wielu boi się przekroczyć. To nie jest zwykła praktyka, nie jest to zabawa ani szybka droga na skróty. Rytuał krwi jest pieczęcią – czymś, co wiąże mnie samego z mocą, którą przywołuję. Nie można go wykonać z obojętnością. Każda kropla to przysięga, ofiara i dowód, że jestem gotów ponieść konsekwencje tego, co tworzę.
Moja misja nie jest prosta, a jednak jest jedyna, którą potrafię realizować z pełnym sercem. Jestem tu po to, by łączyć ludzi w miłości, by naprawiać związki, które rozpadły się pod ciężarem gniewu, rutyny, niezrozumienia. Wiem, jak łatwo jest odwrócić się plecami, a jak trudno jest zaryzykować i sięgnąć po przebaczenie. Dlatego wchodzę w mrok, w energię krwi, aby otworzyć ludziom drzwi do drugiej szansy.
Kiedy rozpoczynam rytuał, przygotowuję przestrzeń, jakby miała stać się miejscem narodzin nowej miłości. Świece rzucają czerwone i złote światło, a w powietrzu unosi się gęsty zapach ziół. W ciszy słyszę echo własnych myśli, które zaczynają wiązać się z pragnieniami tych, którzy proszą mnie o pomoc. Nie podchodzę do tego jak do zlecenia – nie potrafię. Aby więź między dwojgiem ludzi mogła się odrodzić, muszę sam poczuć tę miłość, pokochać klienta, wejść w jego serce i stać się kanałem, przez który popłynie energia.
Krew staje się tu mostem. Jest dowodem, że oddaję cząstkę siebie. Nie ma mocniejszego symbolu życia niż ona. Kiedy spływa na przygotowany symbol, na węzeł lub talizman, czuję jak drży powietrze, jakby duchy i demony, które mi towarzyszą, pochylały się nad tym aktem. One nie są moimi panami, ani ja nie jestem ich niewolnikiem. To sojusznicy, strażnicy granicy. W ich obecności każda intencja nabiera ciężaru, którego nie można cofnąć.
Rytuał krwi nie służy do tego, by zmusić kogokolwiek do ślepej miłości. On nie więzi – on przypomina. Przypomina sercom, dlaczego kiedyś biły razem, dlaczego spojrzenia dwojga ludzi łączyły się w jedno. Moja rola polega na tym, by ten płomień rozniecić na nowo, by wygasić dumę, gniew i ból, które stanęły pomiędzy nimi. Czasami to, co robię, jest jak podanie dłoni tonącym – wyciągam ich na brzeg, ale to oni muszą zdecydować, czy chcą dalej iść razem.
Kiedy pracuję, widzę obrazy – wspomnienia, które należą nie do mnie, a do tych, którzy pragną się połączyć. Widzę pierwsze spotkania, uśmiechy, drobne gesty, które niosły w sobie więcej prawdy niż tysiąc słów. I wtedy wiem, że ta miłość nie jest martwa. Ona tylko zasnęła, a moją misją jest ją obudzić.
Rytuał kończę w ciszy. Świece dogasają, a ja pozostaję sam z uczuciem, że coś zostało splecione. Nie zawsze jest to łatwe – czasem czuję ciężar cudzych emocji, czasem ich ból zostaje we mnie na dłużej, niżbym chciał. Ale nigdy nie żałuję. Bo wiem, że moje dłonie, moje serce i moja krew zostały użyte po to, by dać komuś drugą szansę.
Nie wierzę w przypadkowe spotkania. Jeśli ktoś trafia do mnie, to znaczy, że jego miłość jeszcze się nie wypaliła, że wciąż istnieje iskra, którą można ochronić. Rytuał krwi jest dla mnie narzędziem – ale misja, którą niosę, jest większa. To nie magia dla samej magii. To walka o to, co w ludziach najpiękniejsze. O uczucie, które potrafi zmieniać świat, uzdrawiać rany i sprawiać, że człowiek staje się pełniejszy.
Moim zadaniem nie jest straszyć ani obiecywać cudów. Moim zadaniem jest otworzyć drogę. Czasem trzeba do tego krwi, czasem szeptów do demonów, czasem cichej modlitwy w sercu. Wszystko po to, by dwoje ludzi mogło znów spojrzeć sobie w oczy i zobaczyć w nich to, co kiedyś było oczywiste – że miłość zawsze była, jest i będzie największą siłą, jaką mamy.