30/11/2025
Są momenty, w których naprawdę tracę cierpliwość do tego, co się dzieje w naszej branży.
Pacjent miał zrobić rezonans lędźwi, w związku z nawracającymi ostrymi bólami ale przy okazji zrobił również rezonans odcinka szyjnego i piersiowego. (Swoją drogą- bezsensu skoro nie ma objawów)
Idzie do neurologa (niestety poleconego przeze mnie) I co słyszy?
👉 „Lędźwie do fizjoterapii.” – ok.
👉 „Szyja do operacji.”- wtf???
Problem w tym, że pacjent nie ma w szyi absolutnie żadnych objawów.
Zero bólu.
Zero drętwień.
Zero ograniczeń.
Czyli pełna funkcjonalność.
A mimo to – zalecenie operacji, tylko na podstawie obrazu.
To jest chore i kompletnie nieakceptowalne. Powiem wprost- POJE #%NE.
Tak się nie prowadzi pacjenta.
Tak się nie interpretuje badań.
Tak się nie rzuca słowem „operacja”, jakby to była wymiana opony w samochodzie.
Rezonans pokazuje zmiany, które ma większość dorosłych ludzi – to norma, nie powód do cięcia.
Zmiany strukturalne ≠ wskazania do operacji.
Wskazania do operacji = funkcja i objawy.
Koniec dyskusji.
Gdybym mógł, to za takie straszenie pacjentów odbierałbym prawo wykonywania zawodu.
A potem ten sam pacjent trafia do mnie – zestresowany, przestraszony, z diagnozą z kosmosu i przekonany, że jego szyja jest tykającą bombą. Przestaje ją ruszać, przestaje cokolwiek ćwiczyć, usztywnia się i za jakiś czas w konsekwencji kinezjofobii rzeczywiście zaczyna się pojawiać ból i dysfunkcja, która niczym sprzężenie zwrotne znowu nasila strach i hamuje ruchy szyją, co kolejno ZNOWU nasila ból.
Ostatecznie samo stwierdzenie że coś się nadaje do operacji może doprowadzić rzeczywiście do operacji.
I to jest właśnie dramat.
Bo to nie jest odosobniony przypadek.
To dzieje się zbyt często.
Pacjent to żywy człowiek, nie zdjęcie.
A operacja to ostateczność.