28/05/2024
Świeżo po szkoleniu z prowadzenia ceremonii saunowych u Maku. Poczułem, że chcę być, bo dla mnie bliska jest naturalność, a rytuał jako nie performance, a - experience. Czyli kierowanie uwagi uczestników i uczestniczek wewnątrz: do siebie, do grupy, do więzi ze światem i przyrodą. Prowadzimy proces, nie robimy show. (Nie mówię, że pokaz jest czymś złym, po prostu to coś innego. Wtedy uwaga idzie na zewnątrz. Różnica jest dokładnie jak pomiędzy gdy tańczymy, a oglądamy występ taneczny.)
Samo miejsce jest przepiękne, sauna w lesie. Byłem już kilka razy w Dzikiej Saunie, ale dopiero teraz mieszkałem tam kilka dni. Samo przebywanie w takim gospodarstwie było obcowaniem z naturą. Motyle, żuki, traszki, ropuchy, żaby, zaskrońce, jaszczurki. I komary też, strategicznie celujące w godziny leżakowania posaunowego. I przepyszne jedzenie Kasi.
Nauczyłem się kilku technik (zwłaszcza cenię sobie kilka z witkowania), ale co najważniejszego to było skupienie się na tym, że ceremonia saunowa to process. Nie zaczyna się ani kończy w saunie. Ciepło nie jest celem samym w sobie - jest narzędziem, katalizatorem procesu. I jednym z elementów - czas poza sauna, na wychładzanie, integrację, przeżywanie, czasem i dzielenie się doświadczeniami przy ognisku - równie kluczowy.
Był nacisk, by projektując ceremonie nie zaczynać od konkretnych etapów, od szczegółów. Ale od przemyślenia intencji, celu, doświadczenia jako całości. Zaś prowadząc konkretne działania, kroki to część. (Dochodzi oczywiście jeszcze sporo niezbędnego technicznego zadbania, by wszystko działało i było bezpiecznie.) Najważniejsza jest nasza uważność, trzymanie przestrzeni. Całość nie zaczyna się ani od wejścia do sauny, ani nawet od kręgu otwierającego. Od tego jakie jest doświadczenie, gdy uczestnik/czka przychodzi, jest witana przez miejsce i nas.
W trakcie mogłem postarać się zrobić jak zwykle robię, dostać feedback, który był cenny. Starałem się wyjść poza strefę komfortu - prowadziłem przez całość medytacyjną opowieść o oddechu, o żywiole powierza. I wypełniałem powietrze dźwiękami z grzechotki, z gongu - wkomponowując się w dźwięki wiatru, błyski burzy, spadające krople deszczu.
No i lekcja życiowa, że masaż całego ciała świeżą pokrzywą jest cudowny, potem jeszcze skóra tak dobrze pulsuje, to potem może być problem ze spaniem. Ale nie żałuję! :)