29/11/2023
Rzadko piszę coś na temat mojej pracy, lecz teraz nie mogę się powstrzymać, a właściwie wytrzymać różnych uczuć, które towarzyszą mi, gdy słyszę o chorobie, a nie o osobie. Celem terapii na rzecz zdrowia i procesu zdrowienia, nie jest, moim zdaniem, pozbycie się choroby, ale umożliwienie dobrego życia. Nasza kultura i nauka uczy nas traktować zdrowie i chorobę jako dwa odrębne byty... jest zdrowie nie ma choroby i ... na odwrót. Wydaje mi się, że nie do końca o to chodzi... w gabinecie mam do czynienia z dynamicznym procesem, który toczy się w osobie , w jej wnętrzu, który zaczyna się gdzieś w jej przeszłości i spotykamy się z nim na tu i teraz... gdy taka osoba, już bezradna w swoim problemie, słyszy o swoim obszarze do pracy, jako chorobie, często czuje się nim podwójnie napiętnowana... nie dość, że widzi swój problem , to jeszcze dostaje dodatkowy -od terapeuty, co często prowadzi do podwójnego napiętnowania i poczucia winy z tego powodu , że choruje... wcale nie redukuje to jej lęków... dostaje tylko dodatkową etykietę tego, że coś jest z nią nie tak... tylko po co? Wiem, że teraz znieważę, nie jeden podręcznik klasyfikacji chorób psychicznych, ale dla mnie jest to tylko pewien zespół cech , który ustanowili sobie lekarze jako coś, co tworzy zaburzenia psychiczne /osobowości. Nie twierdzę, że diagnoza jest niepotrzebna, ale co w gruncie rzeczy ma wynikać z niej dla samego pacjenta/klienta? Jest to zlepek pewnych cech , które się wzajemnie współtworzą i ze sobą współistnieją, ale bazując na samej diagnozie, pozbawiamy siebie dojścia do źródła przykrych doświadczeń Klienta i redukujemy własny lęk, związany, czasem ze zdaniem "nie wiem..., ale poszukajmy tego wspólnie". Poniżej zamieszczam cytat prof. Bogdana de Barbaro , który dodatkowo pobudził mnie do tej refleksji.