28/11/2025
Wczoraj odebrałam wyniki cytologii. Złe. Takie, po których nie ma żadnego “spokojnie, to nic”.
Nie — zamiast tego dostajesz skierowanie dalej, w kierunku raka.
I poczułam, jakbym dostała w ryj. Prosto, bez ostrzeżenia.
Bo człowiek ledwo dogada się z tym swoim pieprzonym SM. Ledwo nauczy się żyć z chorobą, która potrafi rozwalić każdy dzień, każdą nadzieję, każdy plan.
Jakoś to poskładasz. Jakoś się przyzwyczaisz.
I kiedy pierwszy raz od dawna myślisz: dobra, Ania, ogarniasz, idziesz do przodu — życie wyskakuje i mówi: sprawdzam, k***a.
I znowu stoisz w gabinecie z kartką w ręku.
I znowu zaczyna się coś, czego absolutnie nie chciałaś.
I jedyne, co przychodzi Ci do głowy, to: ile jeszcze do cholery?
Ile razy można wstawać z kolan? Ile razy zbierać się, gdy już naprawdę nie masz siły?
Jestem wściekła. Tak zwyczajnie, po ludzku.
Mam żal, który aż chce się wykrzyczeć.
Bo życie mogłoby choć raz dać odetchnąć.
Ale nie — ma swój humor. I czasem jest on tak chujowy, że tylko siąść i śmiać się przez łzy.
Nie piszę tego po litość.
Piszę, bo wiem, że wielu z Was też dźwiga swoje. Często rzeczy o wiele cięższe niż ludzie na zewnątrz widzą.
Może dziś też macie wrażenie, że ledwo co staliście na nogach, a tu znowu kolejny cios.
Jeśli tak — to wiedzcie, że ja też tu stoję. Wkurzona, zmęczona, ale niepokonana.
Może idę powoli, może krzywo, ale idę. I nie dam się, choć czasem mam ochotę rzucić wszystko w pierony.
I powiem to głośno:
Badajcie się. Róbcie cholerną cytologię.
To jedno badanie może naprawdę uratować życie. A moje właśnie krzyczy, że coś jest nie tak.
Dziś pozwalam sobie na złość, na strach, na przekleństwa.
A jutro?
Jutro wstanę. Bo tak mnie to życie nauczyło — że choćbyś się czołgała, to się nie poddajesz.
Mam dla kogo żyć.