09/11/2025
Rozwój dziecka jest niedostrzegalny gołym okiem, jak ruch słońca po nieboskłonie. Jednak zdajemy sobie z niego sprawę i chętnie inwestujemy w jego wspieranie. Zapisujemy dzieci na sport, korepetycje, zajęcia kształtujące kreatywność, siłę charakteru, czy nawet umiejętności społeczne. Staramy się pomóc dziecku pokonywać ograniczenia lub pielęgnować talenty, choć wpływ na te czynniki mamy w istocie bardzo niewielki. Tymczasem tam, gdzie rzeczywiście wszystko w naszych rękach, poruszamy się ruchem konika szachowego na planszy do ruskiej ruletki. Tak, wiem że w ruską ruletkę gra się za pomocą rewolweru. Ale losy pacjentów z rozpoznaniem Zaburzeń Opozycyjno-Buntowniczych wskazują, że ryzyko zbliżone jest bardziej do ruskiej ruletki, niż tej w kasynie.
Zapytani, czym jest dorosłość, bez wahania wskażemy na odpowiedzialność jako jeden z kluczowych, jeśli nie najważniejszy z jej aspektów. Lecz zamiast skupić się na jej kształtowaniu, szukamy czegoś, co nas w tym zastąpi - zabawek stymulujących rozwój, placówek edukacyjnych promujących określone wartości, a w końcu, gdy dojdziemy do ściany, ośrodków terapeutycznych takich, jak nasz. Chcielibyśmy, żeby ktoś zajął się pokierowaniem rozwoju naszego spadkobiercy na właściwe tory. A jeśli coś pójdzie nie tak, obwiniamy elektroniczne gadżety, personel przedszkoli i szkół albo terapeutów oczekujących od naszych pociech przestrzegania norm obowiązujących w ich grupie. Tymczasem zasadnicze źródło ewentualnych problemów i sukcesów naszych dzieci leży w tym, jak przekazujemy im odpowiedzialność za swoje zachowanie i życie.
Nie zrozumcie mnie źle! Wcale nie uważam, że to łatwe. Zasadzki czyhają na każdym kroku. Maskują się sprytnie w naszych charakterach, nawykach, założeniach wyniesionych z dziada pradziada albo tych, do których przekonały nas media nie tylko społecznościowe. Najbardziej perfidne jest to, że od kształtowania odpowiedzialności swoich dzieci nie możemy uciec. Budujemy ją swoim działaniem, decyzjami, słowami a nawet gestami i zwykle w danym momencie wcale nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nie ma też systematycznych badań naukowych nad rozwojem odpowiedzialności, a co dopiero wytycznych dla wspierania jej rozwoju. Jesteśmy więc skazani na swoją wiedzę i intuicję, która często niestety prowadzi na manowce.
Głęboko słuszna montessoriańska idea rozwijania potencjału dzieci w szacunku do nich, z uwzględnieniem ich indywidualnych potrzeb i możliwości w praktyce często wynaturzana jest do przekazania dziecku wolności wyboru w wieku, w którym nie jest ono zdolne do ponoszenia konsekwencji własnych decyzji. Tymczasem dziecko, które nie doświadcza odroczonych korzyści z tego, że rodzic zabronił mu spełnienia chwilowej zachcianki, samo nie nauczy się odraczać gratyfikacji. Nie będzie też wykonywało poleceń obcego bądź, co bądź nauczyciela, czy wykładowcy. Ktoś powie, że sztuczny twór pruskiej szkoły nie powinien bruździć w spełnianiu potencjału jego latorośli. Ale czy dorosły potencjał spełni się bez uwzględnienia norm i ograniczeń systemu, w którym funkcjonuje? Aby w przyszłości decydować odpowiedzialnie, trzeba doświadczyć korzyści z odpowiedzialnych decyzji wtedy, gdy jeszcze nas na nie nie stać. Na skutki takiego falstartu nie musimy wcale czekać do matury. Trafiają do nas przedszkolaki terroryzujące w swoich grupach i rówieśników i opiekunów. Ich rodzice nie potrafią pojąć, jak przedszkolanka może nie poradzić sobie z czterolatkiem, ale zostawiając rano tego czterolatka wyglądają, jakby ktoś właśnie opuszczał lufę przyłożoną do ich skroni. A jeśli przedszkole lub pozostali rodzice nie mogą już tego znieść, szukają placówki zdolnej uszanować wrażliwość ich wyjątkowej latorośli. Jeśli to się uda, wrażliwy nie znający granic człowiek trafia do szkoły, w której nauczyciele i koledzy z roku na rok oczekują coraz dłuższego odraczania gratyfikacji, na co go przecież nie stać. Radzi więc sobie, jak umie. Tupie, przeszkadza, jest impertynencki albo wulgarny, niszczy przedmioty, bije innych uczniów. Ostatecznie niewinny w istocie, ale niemożliwy do zaakceptowania w społeczności młody człowiek, trafia na nauczanie indywidualne albo do szkoły w chmurze, w której zdaje maturę i jeśli ma odpowiedni potencjał, idzie na studia. Ale do dorosłości nawet się nie zbliża. Pije alkohol bo już może, zażywa narkotyki, bo ma już od kogo je zdobyć i rujnuje mieszkanie coraz starszym i bardziej schorowanym rodzicom. Wpada w konflikty z prawem. Jeśli rodzice są bardzo majętni, kupione przez nich mieszkanie zmienia w melinę i ląduje na ulicy albo w szpitalu psychiatrycznym.
Odwrotna sytuacja, czyli przeciążanie odpowiedzialnością wcale nie musi kończyć się lepiej. W dziesięciu przypadkach na dziesięć dzieci, którym nauka przychodzi z trudem, rodzic deklaruje, że nie zależy mu na ocenach. Tymczasem prawie wszystkie dzieci, dla których zdanie do kolejnej klasy samo w sobie jest dużym sukcesem, postrzegają trójkę, jako ocenę negatywną. Sportowcy, w których rodzice upatrują spełnienia własnych ambicji, porzucają obiecującą nawet karierę z balastem przyniesionego zawodu. Dzieci ze spektrum wstydzą się tików lub innych widocznych oznak zaburzenia, choć nikt prócz ich rodziców nie przywiązuje do tych detali większej wagi. Czy one mają szansę kiedykolwiek być szczęśliwe? Zamiast dążyć do celu i cieszyć z jego osiągnięcia tam, gdzie to możliwie, uczą się, że to co ważne, jest poza ich zasięgiem, a staranie jest bezproduktywnym marnowaniem zasobów. Ostatecznie niezdolni dzielić los Syzyfa, szukają ucieczki. Paradoksalnie najlepiej kończą Ci, którzy tej ucieczki szukają w agresji. Trafiają do specjalistów i przynajmniej niektórzy mają jeszcze szansę poszukać drogi właściwej dla swoich butów. Jeśli jednak bezsilność skutkuje apatią i wycofaniem, blisko już do depresji i jej konsekwencji, czasem w postaci zaburzeń odżywiania czy autodestrukcji…
Jeszcze inną pułapkę na drodze do dorosłej odpowiedzialności stanowią różnego rodzaju opinie, czy orzeczenia. Te potrafią magicznie odbarczyć młodego człowieka z odpowiedzialności. Nie muszę się starać, bo mam dysortografię albo dysleksję. To nie ja jestem winny tylko moje ADHD. A już nie daj Bóg, jak w papierach znajdzie się coś wymagającego bezpośredniego wsparcia… Takie trudności w oczach rodziców, czasem nauczycieli, a często też samych zainteresowanych, odpowiedzialność za zachowanie przenoszą z ucznia na jego terapeutę. Czasem rzeczywiście niezbędny jest taki krok wstecz, ale jeśli pomoc pojawia się w starszych klasach szkoły podstawowej, może być za późno na stopniowe przywracanie jej dryfującemu ku dorosłości dziecku.
Informatycy, stworzywszy sztuczną inteligencję, zdefiniowali odpowiedzialność jako zdolność do osiągania własnych celów bez szkody dla całego systemu. Bardzo mi się ta definicja podoba. Myślę, że tak w uczeniu maszyn, jak i ludzi istotą budowania odpowiedzialności jest przekazywanie dokładnie takiej wolności, jakiej skutki kształcony jest w stanie udźwignąć. Dopóki nie jest, obowiązuje stare rosyjskie przysłowie: Zaufanie jest dobre, kontrola jeszcze lepsza.