Badania krwi

Badania krwi Jeżeli kupisz pakiety badań laboratoryjnych przez www.sklep.etermed.pl możesz je zrealizować także w dodatkowych placówkach.

Jeżeli kupisz pakiety badań laboratoryjnych przez nasz sklep internetowy możesz je zrealizować także w dodatkowych placówkach (w Gdańsku Osowie, Gdańsku Wrzeszczu, Gdyni, Sopocie, Wejherowie, Kwidzynie, Prabutach, Pruszczu Gdańskim, Kościerzynie), a niektóre z nich pracują także w soboty i niedziele. https://sklep.etermed.pl/nasze-placowki/

09/09/2020

Minister Zdrowia na poniedziałkowej konferencji prasowej ze zmarginalizowanym stowarzyszeniem KLR ogłosił osiągnięcie kompromisu z lekarzami w sprawie walki z koronawirusem.
Jednak większość lekarzy w Polsce NIE AKCEPTUJE tego tzw. porozumienia❗️ Dlaczego❓
Wg. tego "kompromisu" lekarz rodzinny po teleporadzie może skierować na badanie Covid-19 tylko takiego Pacjenta, u którego wystąpią JEDNOCZEŚNIE 4 z 5 objawów: gorączka, duszność, kaszel, utrata węchu, utrata smaku. Takie założenia to nie strategia ograniczenia pandemii koronawirusa, ale strategia zmniejszenia ilości wykonywanych testów (oszczędności?).

Nie oszczędzajmy na testach! Oszczędzanie nie może odbywać się kosztem zdrowia Polaków!

Wg danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego- Państwowego Zakładu Higieny wszystkie cztery bądź więcej objawów choroby COVID-19 występuje zaledwie u 15 proc. zakażonych.
Oznacza to, że ok 96-97 proc. potencjalnie zakażonych powinno odwiedzić nasze przychodnie i dopiero wtedy, po ich osobistym zbadaniu (nowy wymóg ministra) będzie można te osoby skierować na wymaz w kierunku CIOVID-19. Proponowane obecnie rozwiązania są NIEBEZPIECZNE dla wszystkich, którzy z powodu innych chorób czy umówionych szczepień i bilansów przyjdą do przychodni.

Zmiany w rozporządzeniu o zlecaniu testów przez lekarzy POZ nie przyniosą oczekiwanego efektu optymalizacji, a co więcej u pacjentów bez zakażenia koronawirusem będzie narastać strach przed wizytą u lekarza rodzinnego ze względu na obecność w poczekalniach chorych na koronawirusa.
Ministerstwo Zdrowia Kancelaria Prezydenta RP SANEPID - Państwowa Inspekcja Sanitarna Dziennik BałtyckiGazeta.pl TVN24Radio Gdańsk S.A.Radio ZETRMF FM Kancelaria Premiera

06/09/2020

Stanowczo prosimy, aby Ministerstwo Zdrowia, oraz Centrala NFZ przestały dezinformować Pacjentów, że lekarze POZ mogą kierować na badania PCR Covid-19 oraz skracać izolację❗
Trudno traktować wypowiedzi w mediach i na TT prezesa NFZ i rzeczników oddziałów NFZ jako podstawę prawną do takich czynności❗LEKARZ POZ obecnie NIE MA PRAWA kierować na badanie Covid-19. Nie pozwala na to zawarty kontrakt z NFZ, ani ustawa o świadczeniach gwarantowanych.

22/03/2020

Drogi Rządzie‼ Udąstępnijcie wreszcie testy dla wszystkich lekarzy i pielęgniarek "po kontakcie" gdyż możemy siebie nawzajem zakażać. To lekarz, a nie urzędnik z SANEPIDU powinien ustalać, któremu Pacjentowi należy wykonać test‼

01/12/2019
03/03/2019

Dlaczego w Polsce amputuje się kończyny, zamiast je leczyć?

W naszym kraju w latach 2008-2011 amputowano nogę u prawie 10 000 pacjentów, a w 2012 r. liczba ta urosła do 12 000. Niestety liczba amputowanych kończyn nie zmniejsza się, a z roku na rok stale rośnie, co niekorzystnie wyróżnia nas spośród innych krajów. Warto zauważyć, że w ostatnich latach w Szwecji wykonuje się aż 40% amputacji mniej, a liczba ta zmniejsza się również w Danii i Hiszpanii. Statystyki są przerażające i nic nie zapowiada, żeby miało być lepiej!


Z jakich powodów amputuje się kończyny?

Wśród przyczyn amputacji kończyn wyróżnia się przyczyny chirurgiczne powstałe np. podczas wypadków komunikacyjnych, wypadków przy maszynach, upadków z wysokości czy porażenia prądem i przyczyny medyczne, które są efektem m.in. zapalenia szpiku kostnego, zachorowania na nowotwory złośliwe, cukrzycy, miażdżycy, zakrzepów, martwiczych infekcji tkanek miękkich i źle leczonych ran.

Jak podają eksperci, prawie 90% amputacji jest związanych z niedokrwieniem kończyn dolnych, których główną przyczyną jest miażdżyca tętnic i cukrzyca. Ogromny problem stanowi tzw. stopa cukrzycowa, najpoważniejsze z powikłań cukrzycy.

Zespół stopy cukrzycowej najczęściej występuje u osób, które leczyły cukrzycę w nieprawidłowy sposób, bądź nie leczyły jej wcale. Choroba ta charakteryzuje się niedokrwieniem stóp, powierzchownym uszkodzeniem stóp, trudnościami w gojeniu się ran, owrzodzeniami, martwicą tkanek, osłabieniem stawów i kości.

Bardzo dużym problemem w naszym kraju jest niewystarczającą świadomość społeczeństwa na temat czynników prowadzących do niedokrwienia kończyn, a wśród nich można wyróżnić: niezdrową dietę, brak aktywności fizycznej, otyłość, dużą nadwagę, niestosowanie się do zaleceń lekarzy.

Innym problemem jest nieodpowiednia diagnostyka, a niejednokrotnie nawet jej brak! Profesor Wacław Kuczmik, dawny prezes Polskiego Towarzystwa Chirurgii Naczyniowej zauważył, że u 80 procent chorych osób, którym amputowano kończynę, nie wykonano żadnego badania, które pozwoliłoby ocenić stan naczyń krwionośnych.

W Polsce mamy nie tylko znacznie ograniczony dostęp do badań diagnostycznych, ale również do chirurgów naczyniowych. W szpitalach brakuje specjalistów, którzy zaopatrzyliby i wyleczyli trudno gojące się rany, brakuje funduszy i łatwiej jest usunąć nogę, niż ją wyleczyć.


Stopy cukrzycowej nie opłaca się leczyć! Na amputacji zyskują szpitale!

Za tak częste amputacje odpowiadają nie tylko szpitale, ale przede wszystkim zły system refundacji NFZ. Koszt leczenia tzw. stopy cukrzycowej wynosi około 12000 złotych, natomiast koszt amputacji to 4000 złotych. Jak podaje „Dziennik”, Narodowy Fundusz Zdrowia do leczenia stopy cukrzycowej dokłada 1/3 sumy, a do amputacji 1/4 wszystkich kosztów.

Co to oznacza? Leczenie pacjenta w tym przypadku kosztuje szpital 8000 zł, a usunięcie kończyny 3000 zł. Wybierając drugą opcję, szpital zyskuje 5000 zł.

Nie powinno więc nikogo dziwić, dlaczego w naszym kraju pacjenci tracą nogi – ich się po prostu nie opłaca leczyć! Problem ten dotyczy przede wszystkim chorych na cukrzycę i w ich przypadku, amputacji można byłoby nie jeden raz uniknąć.
Pomoc można znaleźć w Gdańskiej Poradni Leczenia Ran Przewlekłych!

W odpowiedzi potrzeby pacjentów powstała Innowacyjna Poradnia Leczenia Ran Przewlekłych (...)

Czytaj więcej: https://etermed.pl/dlaczego-w-polsce-amputuje-sie-konczyny-zamiast-je-leczyc/

W dniu św. Walentego💖 10%❤️❤️ rabatu na 💉badania w pierwszym 🇵🇱️polskim🇵🇱️ sklepie z badaniami i konsultacjami bez skier...
14/02/2018

W dniu św. Walentego💖 10%❤️❤️ rabatu na 💉badania w pierwszym 🇵🇱️polskim🇵🇱️ sklepie z badaniami i konsultacjami bez skierowania i bez czekania https://BadamySie.pl
Zakupione badania możesz wykonać do 6 miesięcy.
Kodem rabatowym jest: swietywalenty2018

25/10/2017
13/10/2017

Żeby być dobrym lekarzem, musi być pasja, ciekawość, zainteresowanie, wiedza i umiejętności społeczne. Ale czy fakt, że mam misję, sprawia, że nie muszę zarabiać? Kolega został motorniczym tramwaju, dostał na wstępie 4,5 tys. zł brutto i bezpłatny kurs. Jemu nikt o misji nie mówił - mówi młody lekarz-rezydent w rozmowie z Klarą Klinger z GazetaPrawna.pl
Jako młody lekarz podczas specjalizacji dostaje pan 2,1-2,5 tys. na rękę. To aż tak mało?
Łukasz*: Według banku - bardzo. Nie mogliśmy z żoną, też rezydentką, wziąć kredytu na mieszkanie. Według wyliczeń finansistów, nasze dochody na to nie wystarczają.
Razem macie 5 tys. zł.
Kiedy planujemy wyjazd na dodatkowe szkolenia, które są płatne (np. szkolenia z przeprowadzania USG to koszt 3 tys. zł), to dochodzi niemal do tego, że rzucamy monetą. Udziałem w konferencjach też się dzielimy. Musimy na nie chodzić - po pierwsze, żeby się doszkalać. A po drugie, tak zbieramy obowiązkowe punkty. Ale wejście na niektóre konferencje kosztuje czasem nawet 500 zł. Dobrze, jeśli odbywają się w Warszawie. Jak trzeba dojechać i się przespać, dochodzą kolejne koszty. Jakbyśmy mieli iść oboje, robi się z tego około tysiąca złotych. Kolejny wydatek to książki medyczne – jak chce się przeczytać coś nowego, to zazwyczaj po angielsku. Do tego dochodzi zwykłe życie.
Ostatnio miałem bardzo intensywne tygodnie, prawie nie było mnie w domu. Żona z dzieckiem wyjechała w tym czasie do mamy. Kiedy wróciła, dziecko mnie prawie nie poznało. Czy to normalne?
Taki zawód pan wybrał.
Zapytam inaczej: czy 14 zł za godzinę za leczenie i ratowanie życia to mało czy dużo?
To ja zacznę od początku – kto to jest rezydent?
To osoba miedzy 27 a 35 rokiem życia, która po sześciu latach studiów medycznych wybiera specjalizację w wybranej dziedzinie. Po stażu lekarskim mamy do wyboru (jeżeli chcemy zostać w zawodzie) trzy drogi. Albo rezydentura, która jest opłacana przez ministra zdrowia. Albo dostanie etatu w placówce medycznej, ale to prawie nierealne, bo rzadko który szpital zatrudnia lekarza podczas specjalizacji. Albo wolontariat. I ta ostatnia opcja jest niestety całkiem popularna.
Jak to?
Są osoby, które pracują od godziny 8 do 15 przez pół roku, czasem rok za darmo. W tym czasie, żeby się utrzymać, po południu idą do pracy do przychodni. Zaciskają zęby, żeby dostać specjalizację i mieć szansę normalnie zarabiać.
Pan otrzymuje pieniądze z budżetu państwa. Co trzeba zrobić, żeby zostać rezydentem?
Podstawa to bardzo dobrze zdany egzamin kończący studia medyczne. Ale to jeszcze niczego nie gwarantuje. Potem ministerstwo ogłasza listę rezydentur. I prawda jest taka, że za moich czasów można było wybrać między pediatrią, onkologią, interną i medycyną rodzinną. W sumie było ok. 20-30 miejsc na województwo. Jeżeli ktoś chciał robić zabiegówkę, tak jak ja - myślałem o chirurgii onkologicznej - to musiał wyjechać zagranicę. I wielu kolegów to zrobiło.
To aż takie proste?
Lekarzy najbardziej brakuje w Niemczech i w krajach skandynawskich. Mówi się o dramatycznych brakach kadrowych, więc właściwie każdy szpital – szczególnie we wschodnich landach – młodych lekarzy przyjmuje z otwartymi ramionami. Wystarczy mówić po niemiecku na poziomie B2. Pensja na wejściu to ok. 2,5 tys. euro, na początku często także zakwaterowanie. Byle tylko zacząć tam pracować.
Jeden z moich kolegów pojechał do Skandynawii robić specjalizację z psychiatrii. Najpierw wysłano go na półroczny kurs języka, a potem na kolejne pół roku przydzielono mu tłumacza, żeby tylko mógł zacząć przyjmować pacjentów.
Pan zdecydował się zostać w kraju, bo..
Bo oboje z żoną dostaliśmy się na rezydentury – ona na pediatrię, ja na onkologię. Ale także z powodów rodzinnych.
Obydwoje zarabiacie jako rezydenci. Ile dokładnie otrzymujecie?
Każde z nas zarabia 2,5 tys. zł. Nasze rezydentury są deficytowe, więc dostajemy 200 zł dodatku – inni koledzy mają mniej.
Dorabiacie?
Tak. Oboje mamy dwie prace. Inaczej nie dalibyśmy rady, tym bardziej że mamy małe dziecko. Ja pracuję z firmie z branży medycznej i tam na pół etatu zarabiam więcej niż w szpitalu. Żona natomiast w przychodni. Ja pracowałem trzy popołudnia w tygodniu, ona dwa. Były takie momenty, że widywaliśmy się jedynie w weekendy. Do tego wszystkiego dochodzą dyżury.
Jak dużo?
Ja mam dwa-trzy dyżury w miesiącu, ale żona nawet osiem. Czyli dwa na tydzień.
Dlaczego tak często?
Nie było u nich komu dyżurować. Zostały cztery osoby i musiały się jakoś podzielić. To jest bardzo trudne. Każdy dyżur łączy się ze stresem, to 24 godziny odpowiedzialności za cały oddział. Zawsze może stać się coś nieprzewidzianego. Po dyżurze jest się nieżywym.
Co fizycznie robi rezydent?
Wszystko. Tak samo jak lekarz. Przyjmuje pacjentów, wydaje zlecenia, wypisy, wystawia recepty. Ma pełne prawo wykonywania zawodu. Są kliniki, w których byłem na stażach, gdzie był jeden specjalista i sami rezydenci. To oni prowadzili cały oddział. Myślę, że pacjenci nie rozpoznawali, kto jest w trakcie specjalizacji.
Co więcej będzie mógł po zakończeniu specjalizacji?
Oprócz nabytej wiedzy, niewiele się nie zmieni. Teraz więcej rzeczy muszę przeprowadzać pod nadzorem. Teoretycznie… Kiedy byłem na stażu we Włoszech, jeden specjalista przypadał na jedną szkolącą się osobę. U nas jeden specjalista jest może na 15 rezydentów, a najczęściej i tak nie ma dla nich czasu. Jest zbyt zajęty.
Rzeczywiście, niewielkie wsparcie.
To ryzykowne, każdy dzień w szpitalu to wielka odpowiedzialność.
Na przykład?
Pamiętam, jak przywieźli do nas młodego człowieka, z krwawieniem z żołądka, z powodu guza z przerzutami. Człowiek umierał na naszych oczach. Nie bardzo wiedzieliśmy, co mamy robić, a nie było kogo się poradzić…
My, czyli kto?
Ja i inni rezydenci. Działaliśmy, przetaczaliśmy krew, w końcu udało się go umówić na operację i przeżył. Ale to był straszny stres.
Jak wygląda zwykły dzień?
Zaczyna się od odprawy, omówienia sytuacji pacjentów oraz zarządzeń dyrekcji, potem idziemy na obchód. Mamy pod swoją opieką ok. ośmiu pacjentów. Każdego trzeba zbadać, porozmawiać z nim. To trwa około godziny. Potem sprawdzamy wyniki badań, wystawiamy zlecenia, ustalamy działania na następny dzień, a potem zaczyna się papierologia.
Ile czasu Panu to zabiera?
W pracy jestem, o ile nie mam dyżuru, od 8 do 16. W tym czasie z pacjentami fizycznie spędzam godzinę. Resztę zajmuje papierkowa robota.
Czyli?
Każdy pacjent musi podpisać wymagane zgody, a jest ich coraz więcej. Każda czynność musi być opisana - jest mnóstwo różnych formularzy, które niewiele wnoszą. Sama historia choroby, z formalnościami – skalą żywienia, wywiadem epidemiologicznym – już na wejściu do szpitala ma średnio 30 stron. Jak pacjent leży dłużej, to dokumentacja rozrasta się do 80 stron. Ale był jeden taki pacjent, którego dokumentacja wynosiła 500 stron – pełen segregator.
Są oczywiście wymogi co do tego, jak taka dokumentacja ma wyglądać - ma być specjalnie ułożona, sklejona, ponumerowana. Często więc spędzam czas na sklejaniu, numerowaniu oraz pilnowaniu, czy każda strona jest podpisana imieniem i nazwiskiem pacjenta. To absurd, tego nie powinien robić lekarz – zamiast rozmawiać z pacjentem, siedzę nad papierami. W Wielkiej Brytanii jest od tego specjalny personel. Do tego trzeba dorzucić niedziałające komputery. U nas jest dwunastu lekarzy i cztery komputery. A to wszystko w pokoju dwa na trzy metry.
Jacy są pacjenci?
Mam teraz styczność z pacjentami internistycznymi, średnia wieku 80-90 lat. Często w stanie terminalnym, z wieloma schorzeniami – cukrzyca, niewydolność serca, otępienie, choroby neurologiczne. To trudne, często beznadziejne przypadki. Trzeba też umieć radzić sobie z rodzinami.
To aż tak trudne?
Ostatnio mieliśmy bardzo ciężko chorą pacjentkę. Zmarła w środku nocy na moim dyżurze. Rano musiałem powiedzieć rodzinie. Sam się popłakałem. Córka – po usłyszeniu wiadomości - zaczęła tak potwornie szlochać, że nie wytrzymałem. Na takim oddziale, gdzie jest około 50 pacjentów w takim stanie i wieku, trudno, żeby ludzie nie umierali. Ale ja potem i tak cały czas się zastanawiam: a może gdybym zrobił coś inaczej, a może…
Są też bardzo trudne sytuacje. Pamiętam, że zdarzyła się rodzina, która odwiedzając swoją chorą babcię z otępieniem, wychodząc, zostawiła na łóżku kartkę „brudny pampers”. A na 50 osób jest jedna salowa.
Niełatwe są też rozmowy z osobami, które wierzą w działanie alternatywnej medycyny. Odmawiają tradycyjnego leczenia i próbują np. wymuszać podawanie preparatów z jemioły, która nie ma żadnego uzasadnienia medycznego. To naprawdę nie jest proste.
Niektórzy politycy apelują do waszego sumienia i mówią o misji. Sugerują, że to powinno wystarczyć.
Żeby być dobrym lekarzem, musi być pasja, ciekawość, zainteresowanie, wiedza i umiejętności społeczne. Ale czy fakt, że mam misję, sprawia, że nie muszę zarabiać? Kolega został motorniczym tramwaju, dostał na wstępie 4,5 tys. zł brutto i bezpłatny kurs. Jemu nikt o misji nie mówił.
*Łukasz jest na trzecim roku rezydentury. Nazwiska wolał nie podawać. - Niby inni lekarze popierają strajk, ale sam słyszałem, żebyśmy się nie wychylali, bo potem możemy pożałować – opowiada. On sam się waha – może w poniedziałek przyłączy się do strajku

Źródło: GazetaPrawna.pl

02/10/2017

Sto koronarografii – tyle powinienem zrobić. To teoria. Wpiszę w książeczkę inicjały nieistniejących pacjentów, daty fikcyjnych zabiegów. Starsi lekarze to podstemplują. Tak, to fałszerstwo. Obrzydliwie, ale powszechne – Robert wspomina specjalizację z kardiologii. Młodzi lekarze mają dość. Dziś pro...

30/09/2017

Od godziny 8 w niedzielę 1 października 2017 roku zmieniają się miejsca udzielania pomocy medycznej w nocy i święta Pacjentom ETER-MED. Będą ją realizować przede wszystkim szpitale i wybrane przychodnie. Jest to wynik ustawy Ministra Radziwiłła o tzw. “sieci szpitali”.
Świąteczna pomoc medyczna jest świadczeniem podstawowej opieki zdrowotnej udzielanym w sytuacji nagłego zachorowania lub nagłego pogorszenia stanu zdrowia od poniedziałku do piątku w godzinach od 18.00 do 8.00 dnia następnego oraz w soboty, niedziele i inne dni ustawowo wolne od pracy w godzinach od 8.00 do godziny 8.00 dnia następnego.
Rejonizacja dotyczy tylko opieki wyjazdowej (wizyta lekarza w domu pacjenta). Jeżeli zechcą Państwo skorzystać z pomocy lekarza na miejscu w przychodni, można udać się do dowolnie wybranej spośród niżej wymienionych.
Zakres świadczeń w nocnej i świątecznej opiece zdrowotnej obejmuje również zabiegi pielęgniarskie w ramach porady udzielonej przez lekarza dyżurującego w podstawowej opiece zdrowotnej oraz zabiegi wynikające z konieczności zachowania ciągłości leczenia i pielęgnacji, np. wykonanie iniekcji z antybiotykiem. Zabiegi te mogą być wykonane przez pielęgniarkę w gabinecie zabiegowym lub w domu pacjenta.

więcej: www.etermed.pl oraz całą dobę pod nr tel. 583202600

20/09/2017
13/07/2017

Adres

Ulica Żabi Kruk 10
Gdansk
80-822

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Badania krwi umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram