Insight Psychoterapia

Insight Psychoterapia Psychoterapia, mediacje, doradztwo psychologiczne, warsztaty, szkolenia. Zapraszamy na terapią indy

Kolizja- konflikt iluzji 🫂👥
01/12/2025

Kolizja- konflikt iluzji 🫂👥

K O L U Z J A
ZRANIENI W DZIECIŃSTWIE SIĘ PRZYCIĄGAJĄ.

I utykają w związkach koluzyjnych
• Agnieszka Wrzesień: „Mój partner wreszcie da mi to, czego całe życie szukałam, sprawi, że moje życie będzie pełniejsze. Przecież jesteśmy jak dwie połówki jabłka" – często myślimy tak, wchodząc w nowy związek. Skąd w nas oczekiwania, że druga osoba uleczy nasze życie?

• Justyna Dworczyk: Połówki… Nie jestem entuzjastką tego porównania, ale zostawmy jabłka. Początkiem takiego wyobrażenia jest intensywne poczucie braku i nieustępliwa nadzieja, że można go zniwelować przez odpowiedni dobór partnera. Jednak trzeba wyraźnie zaznaczyć, że nie każda osoba może zostać obsadzona w takiej roli. Musi spełniać odpowiednie warunki. I nie zawsze musi to być partner, tak sformułowane oczekiwanie można kierować także w stronę potencjalnej partnerki. Żeby jednak znaleźć odpowiedź na twoje pytanie, należy się starannie skonfrontować z tym, czego deficyt mamy, skoro poszukujemy dopełnienia, i na co jesteśmy chorzy, skoro poszukujemy kogoś, kto ma nas uleczyć.

• Jakie to mogą być deficyty?

• Do najczęstszych potrzeb niezaspokojonych w dzieciństwie mogą należeć: czuła, troskliwa opieka, poczucie bycia utulonym, zachwyt i podziw w nieograniczonych ilościach. Jako dzieci uwielbialiśmy widzieć „błysk zachwytu w oczach matki" (autorem określenia jest znakomity psychoanalityk Heinz Kohut), i to niezależnie od tego, czy pokazywaliśmy jej jakieś wybitne osiągnięcie, czy niezgrabnego fikołka. To jest to ciągłe: „Mama! Mama! Patrz! Patrzysz?". Do tego dodałabym poczucie bezpieczeństwa, oczekiwanie, że ktoś nie tyle się mną zaopiekuje, ile uchroni mnie przed wszelkimi zagrożeniami. I na koniec – dość nieokiełznane pragnienie stworzenia idealnie zespolonej, harmonijnej pary.

Czasem wchodzimy w dorosłość z całym pakietem niedoborów, które zapisały się w nas jako domagające się spełnienia marzenia. Wcześniej kierowaliśmy je do naszych opiekunów, głównie matek – ze względu na to, że część tych pragnień pochodzi z bardzo wczesnego okresu, kiedy najsilniej związani byliśmy właśnie z matką. Niektórzy przeżywają to jak chorobę, tak jakby coś ich bolało, czują się chorzy i udręczeni. Dlatego, kiedy na horyzoncie pojawia się osoba, którą rozpoznają jako potencjalnego kandydata do uzupełnienia tych braków, nad jej głową pojawia się niczym świetlista łuna zapowiedź nieuchronnego końca tej udręki i początku idylli.

Pierwsze chwile takich spotkań bywają opisywane przez partnerów jako rażenie piorunem, iskrzenie, przenikanie, pokrewieństwo dusz, przeznaczenie, odnalezienie pasującej właśnie do nas wspomnianej, mitycznej połówki. Partnerzy nie wiedzą, niestety, że prawdopodobnie będą tworzyć związek koluzyjny, czyli ich elektryzujące spotkanie to zarzewie brzemiennego w skutki uwikłania.

• Związek koluzyjny?

• Od niemieckiego słowa „Kollusion" – zmowa – i łacińskiego „colludere" – zagraj razem. Jest to swego rodzaju tajny pakt obu stron. Tajny, dlatego że żadna z osób nie jest świadoma, że w ogóle zawiera jakąś umowę.

• Na co się umawiają?

• Na wzajemne wspieranie się w nierozwiązaniu swoich podstawowych problemów w relacjach.

• Ale jak to „nierozwiązaniu"?! Przecież widzieli w sobie szansę na coś odwrotnego, mieli się wzajemnie dopełnić.

• Ale nie widzieli, że oboje cierpią na to samo. Tylko pozornie ludzie dobierają się w tych związkach na zasadzie przeciwieństwa, że jedno z pary ma coś, czego temu drugiemu brakuje, i oboje teraz będą czerpać satysfakcję z idealnego połączenia. W rzeczywistości jednak temat, a właściwie problem relacji jest taki sam, partnerzy tylko rozgrywają go w spolaryzowanych formach.

Załóżmy, że tematem jest opieka i troska – jedna osoba z pary tę opiekę będzie sprawowała, a druga będzie z niej korzystać. Partnerzy ustawią się w tej scenie na dwóch krańcach tego samego problemu, jedno przyjmie na siebie rolę pomocnika, kogoś silnego, sprawczego, a drugie rolę słabego, bezradnego dziecka.

Autorem koncepcji koluzji jest Jürg Willi, szwajcarski psychiatra i psychoterapeuta. Wyróżnił on cztery modele uwikłania się partnerów, nazywając je zgodnie z opisywanymi przez Freuda fazami rozwoju psychofizycznego. Brzmią one dziś nieco archaicznie, ale do tej pory nikt nie znalazł i nie zastosował innych określeń. Nadal funkcjonują pod nazwami: model narcystyczny, oralny, sadystyczno-masochistyczny i falliczny.

Opisany przeze mnie model nosi charakter modelu oralnego. W nim ukryty przekaz jednego z partnerów jest taki: „Pragnę, żeby się mną opiekowano, bo w dzieciństwie mnie zaniedbywano. Ja raczej opiekować się nie będę, bo boję się, że mogę zawieść tak, jak zawodzili moi opiekunowie". Postawę drugiego partnera można opisać następująco: „To ja będę dla ciebie rodzicem idealnym. Nigdy nie pozwolę traktować cię tak, jak traktowano cię w przeszłości".

• Zastanawiam się, co złego jest w pomaganiu, we wzajemnym wspieraniu się. Dlaczego to taki problem w związku?

• Jeśli związek dotyczy rodzica i dziecka, to rzeczywiście układ jest idealny. My jednak rozmawiamy o dorosłych osobach, które poprzez ten konkretny wzór relacji próbują poradzić sobie z dziecięcymi ranami.

W związku koluzyjnym nie ma mowy o zamianie czy przeplataniu się ról, one są wyraźnie podzielone, a granice między nimi sztywno zaznaczone i skrzętnie pilnowane.
……..

• Da się uzdrowić relację zbudowaną na koluzji?

• Trzeba pożegnać iluzję, że partner może być panaceum na wszystkie nasze rozterki. Niestety, nie jest on w stanie sprostać tak trudnemu zadaniu, jakim jest zadośćuczynienie. Plasując partnera na takiej pozycji, traktujemy go przedmiotowo i stwarzamy szerokie pole do obustronnych nadużyć. Interesuje nas funkcja, jaką ma dla nas pełnić. Wiadomo więc, że prędzej czy później wszystko, co nie mieści się w ramach przypisywanej mu roli, sprawi, że zostanie odrzucony.

Mniej więcej połowie par udaje się dojść do przełomowego momentu w terapii. To się dzieje wtedy, kiedy oboje partnerzy dostrzegają, że są w niepisanej zmowie, że ją podtrzymują i w pocie czoła na nią pracują. Razem. Kiedy zauważają, że nawzajem się krzywdzą, i kiedy uznają swój ból i cierpienie, przywracają w sobie zdolność do empatii, uwaga zaczyna być kierowana na tę drugą osobę, własne zranienia i urazy odchodzą na dalszy plan, czyli mówiąc najprościej – da się uzdrowić, gdy odsłonią swoją wrażliwość.

Ta chwila, kiedy wreszcie opadają z sił i pozwolą sobie popatrzeć na własną bezbronność w obliczu potrzeby bycia widzianym, przyjętym, kochanym, jest bardzo wzruszająca zarówno dla nich, jak i dla terapeuty. Pary, które dotrą do tego miejsca, mają szansę na dobry związek. Zaczyna się inna praca. Tym osobom nie zależy już na tym, żeby utrzymywać się każde w swoim okopie. Mają wspólny cel: zakończyć grę, która ich wyniszcza. Wymaga to pewnej dojrzałości emocjonalnej, którą można rozwijać właśnie w terapii. Polega ona na zdolności do uznania, że spełnienie, o którym marzyli, nie jest możliwe, uczą się żyć z niedosytem, niedoskonałością i ograniczeniami obojga, a nawet potrafią czuć się w tym szczęśliwi.

WO 25.01.2024

fot. Pinterest

Jesteśmy stworzeni do relacji👥🫂
29/11/2025

Jesteśmy stworzeni do relacji👥🫂

"To również obietnica pop-psychologii - że człowiek idealnie może funkcjonować osobno, że jest samokszałtowalnym, odrębnym bytem. Odpowiada tylko za swoje uczucia i oczywiście, nie ponosi żadnej odpowiedzialności za uczucia innych. Tymczasem to sprzeczne z tym, jak w rzeczywistości funkcjonujemy - na poziomie psychicznym, emocjonalnym, ale też neurologicznym. Nasze ciała są niezwykle społecznymi konstrukcjami. Mózg od dawna nazywany jest wręcz organem społecznym.
Potrzebujemy innych, aby móc stawać się sobą, aby się rozwijać, dzielić radość, ale też ból i nieszczęścia."

Anna Król-Kuczkowska w rozmowie z Bereniką Steinberg, Tygodnik Powszechny 2025 nr 42, "Swoja wersja siebie"
fot ÉMILE SÉGUIN

Psychoterapia i jej wpływ na mózg 🧠
25/11/2025

Psychoterapia i jej wpływ na mózg 🧠

Obecnie wiemy, że psychoterapia powoduje zmiany w mózgu. Profesor Nancy Andersen, była redaktorka naczelna „American Journal of Psychiatry”, napisała kiedyś, że psychoterapia, czasem dyskryminowana jako pustosłowie, jest tak samo biologiczna jak leczenie farmakologiczne. Dla mnie takie rozumienie psychoterapii jest czymś odświeżającym i odkrywczym. Choć już właściwie Zygmunt Freud w „Projekcie naukowej psychologii” – który za jego życia przeszedł bez rozgłosu – podkreślał, że terapia mówieniem powoduje zmiany połączeń neuronalnych. W tamtych czasach było to jednak zbyt rewolucyjne myślenie.

Ale dziś wiemy, że tak jest rzeczywiście. Chociażby Eric Kandel – laureat nagrody Nobla – udowodnił, że proces uczenia się powoduje zmiany połączeń synaptycznych, a przecież psychoterapię możemy rozumieć jako uczenie się nowych strategii radzenia sobie z problemem, uczenie się czegoś nowego w relacji z drugim człowiekiem, przepracowywanie pewnych trudnych emocji z przeszłości. Wiele badań wykazało, że w trakcie psychoterapii dochodzi do zmian metabolizmu czy przepływu krwi w niektórych regionach mózgu, zmian analogicznych do takich, które pojawiają się pod wpływem leczenia farmakologicznego.

📍 Łukasz Kwiatek w rozmowie z psychiatrką prof. Dominiką Dudek w specjalnym wydaniu Tygodnika Powszechnego „Moc umysłu” (6/2025)
📸 Unsplash/ Bioscience Image Library by Fayette Reynolds

Po prostu oddychaj 🙌💚🩵
12/11/2025

Po prostu oddychaj 🙌💚🩵

Opór Superego🙌🍁konferencja
08/11/2025

Opór Superego🙌🍁konferencja

06/11/2025

Terapia z wykorzystaniem sztucznej inteligencji (AI) staje się coraz bardziej popularna dzięki łatwej dostępności, niskim kosztom i braku oceniania. Dla wielu osób, zwłaszcza tych, którzy nie mają dostępu do tradycyjnej terapii, AI może być ważnym wsparciem. Jednak AI nie jest w stanie zastąpić kluczowego elementu ludzkiej relacji terapeutycznej – głębokiego poczucia bycia obecnym w świadomości drugiego człowieka. W relacji z człowiekiem nasza historia jest niesiona dalej poza sesję, a terapeuta myśli o nas także między spotkaniami. Proces odzwierciedlenia (mirroring), który kształtuje się już w dzieciństwie, jest niezbędny do rozwoju spójnego poczucia siebie i nie może być w pełni zapewniony przez AI. Sztuczna inteligencja nie posiada świadomości, nie przechowuje naszych emocji ani nie reaguje na nas z czułością i troską. Po zakończeniu rozmowy AI nie pamięta o nas, nie martwi się, ani nie cieszy z naszych sukcesów. Uświadomienie sobie tych ograniczeń może być bolesne i prowadzić do poczucia pustki oraz osamotnienia. Ostatecznie to właśnie ludzka relacja, ze swoją niedoskonałością i autentycznością, daje poczucie bycia ważnym i niesionym w świadomości drugiego człowieka – czego AI nie jest w stanie zapewnić. [2]

Komentarz terapeuty, Tomasza Pawełczyka:
Ten tekst to nie tyle krytyka AI, co silne potwierdzenie niepodważalnego znaczenia ludzkiej relacji terapeutycznej. Dla psychoterapeuty jest to przypomnienie, że jego obecność, pamięć o pacjencie między sesjami, własne emocje i reakcje – te pozornie „niewidoczne” aspekty – są w istocie jednym z najpotężniejszych czynników leczących.

Rubin, M., Arnon, H., Huppert, J. D., & Perry, A. (2024). Considering the role of human empathy in AI-driven therapy. JMIR Mental Health, 11(1), e56529.

fot Cash Macanaya

„Człowiek w poszukiwaniu sensu” V. Frankl
02/11/2025

„Człowiek w poszukiwaniu sensu”
V. Frankl

Nadano mu numer: 119104.

Ale najbardziej próbowali zabić w nim to, co ostatecznie ocaliło miliony istnień.

1942 rok. Wiedeń.

Viktor Frankl miał 37 lat. Szanowany psychiatra, obiecująca kariera, prawie ukończony rękopis i żona Tilly — jej śmiech potrafił wypełnić cały pokój.

Miał wizę do Ameryki. Otwarte drzwi do wolności.
Ale jego starzy rodzice nie mogli wyjechać.
Został.

Kilka miesięcy później przyszli naziści.
Najpierw Theresienstadt. Potem Auschwitz. Potem Dachau.

Rękopis, nad którym pracował latami, był starannie wszyty w podszewkę płaszcza.
Zabrano go w kilka godzin po przybyciu.
Jego praca. Jego sens. W proch.

Zabrano mu ubranie. Ogolono głowę. Wymazano imię.
Na kartce został tylko numer: 119104.

Ale strażnicy nie rozumieli jednego:
można człowiekowi odebrać wszystko — poza tym, co ma w środku.

A Frankl wiedział coś o ludzkim duchu.
Coś, co miało ocalić jego życie — i odmienić psychologię na zawsze.

Zauważył pewną prawidłowość:
więźniowie nie umierali od głodu czy chorób.
Umierali, kiedy tracili powód, by żyć.

Kiedy człowiek tracił swoje dlaczego, ciało poddawało się w kilka dni.
Lekarze nazywali to chorobą rezygnacji.

Ci jednak, którzy mieli za co się trzymać —
żonę, którą chcieli odnaleźć, dziecko, które czekało, książkę do napisania, obietnicę do spełnienia —
potrafili przetrwać niewyobrażalne.

Frankl postanowił przeprowadzić eksperyment.
Nie w laboratorium. W baraku.

Podchodził do ludzi na skraju rozpaczy i szeptał:
„Kto na ciebie czeka?”
„Jakie zadanie jeszcze ci zostało?”
„Co powiedziałbyś swojemu synowi, by przetrwać ten dzień?”

Nie mógł dać im jedzenia ani wolności.
Ale dawał coś, czego nie dało się skonfiskować:
powód, by zobaczyć jutro.

Ktoś przypomniał sobie córkę. Przeżył, by ją odnaleźć.
Ktoś inny — niedokończoną teorię. Przeżył, by ją spisać.

Sam Frankl przetrwał, odtwarzając w myślach swój rękopis —
strona po stronie, akapit po akapicie.

Kwiecień 1945. Wyzwolenie.
Ważył 17 kilogramów. Żebra przebijały mu skórę.
Tilly — nie żyła. Jego rodzice — nie żyli. Brat — nie żył.
Wszystko, co kochał, zostało zniszczone.

Miał wszystkie powody, by się poddać.
A jednak — usiadł i zaczął pisać.

Dziewięć dni.
Tyle zajęło mu odtworzenie z pamięci książki, którą naziści spalili trzy lata wcześniej.

Ale teraz miała coś, czego tamta nie miała: dowód.
Dowód, że jego teoria działa.

Nazwano to logoterapią — terapią przez sens.
Prosta, ale rewolucyjna myśl:

„Ten, kto ma dlaczego, zniesie prawie każde jak.”

Ukazuje się książka.
Wydawcy najpierw odrzucają: „Zbyt ponura.”
„Kto chciałby czytać o obozach śmierci?”

A potem — rozchodzi się po świecie.
Terapeuci płaczą, więźniowie odnajdują nadzieję.
Ludzie po stracie, chorobie, rozwodzie —
odkrywają, że cierpienie może mieć sens.

Ponad 16 milionów egzemplarzy.
Przetłumaczona na 50 języków.
Jedna z dziesięciu najbardziej wpływowych książek w historii Ameryki.

Ale prawdziwy wpływ jest gdzie indziej:
w każdym człowieku, który w najciemniejszej nocy czyta jego słowa
i wybiera, by zostać — jeszcze jeden dzień.

Bo Viktor Frankl udowodnił, że można odebrać człowiekowi wszystko —
wolność, rodzinę, nadzieję, przyszłość —
ale nie to, jak zareaguje.

Nie możemy kontrolować, co nas spotyka.
Ale zawsze możemy wybrać, co z tym zrobimy.

Dziś Viktora Frankla już nie ma.
Ale jego słowa wciąż brzmią w salach szpitalnych, w więzieniach, w ciszy naszych serc:

„Kiedy nie możemy zmienić sytuacji, musimy zmienić siebie.”
„Można człowiekowi zabrać wszystko — oprócz jednego: wolności wyboru postawy wobec tego, co go spotyka.”

Naziści dali mu numer.
Historia dała mu nieśmiertelność.

Człowiek, który stracił wszystko, odkrył jedyne, czego nikt nie może nam odebrać — sens.

Więzień 119104 nie tylko przeżył.
On zamienił cierpienie w nadzieję.

A gdzieś dziś wieczorem ktoś, stojąc nad przepaścią, przeczyta jego słowa
i zdecyduje się wytrzymać jeszcze jeden dzień.

To nie tylko przetrwanie.
To zwycięstwo nad samą śmiercią.

28/10/2025
Polecam książkę „Partnerstwo bliskości”🍁
28/10/2025

Polecam książkę „Partnerstwo bliskości”🍁

Relacja symbiotyczna i jej konsekwencje
27/10/2025

Relacja symbiotyczna i jej konsekwencje

GDY KOBIETA ZAKOCHUJE SIĘ W ULUBIONYM SYNU TEŚCIOWEJ
Nie ma bardziej niebezpiecznego układu dla silnej, świadomej kobiety niż związek z mężczyzną, który emocjonalnie nie odciął się od swojej matki. Mówimy tu nie o czułej relacji rodzinnej, ale o głębokim zrośnięciu, które tworzy układ zależności: matka uczyniła syna swoim emocjonalnym partnerem. Brak partnera, rozczarowanie życiem, niespełnione potrzeby — wszystko to kanalizuje się przez syna. On staje się dla niej nie tylko dzieckiem, ale filarem sensu życia. Skrypt brzmi jasno: „Jesteś moim wszystkim. Nie opuszczaj mnie. Tylko Ty mnie nie zawiodłeś.” To klasyczna struktura symbiozy lub odwróconej relacji rodzic-dziecko.
Gdy taka relacja trwa przez lata, a dorosły mężczyzna wchodzi w związek, nie wchodzi sam. Wchodzi razem z matką — jej lękami, oczekiwaniami, kontrolą, zazdrością. I bardzo często – zupełnie nieświadomie – wystawia partnerkę na linię ognia, pozostając samemu w bezpiecznej pozycji obserwatora. W jego świecie kobieta ma „dogadać się” z matką. Ma się „ładnie przedstawić”, „nie robić dramatu”, „zrozumieć, że ona jest ważna”. Ale on nigdy nie mówi prawdy: że wpycha ją w pole lojalności, z którego sam nie potrafi się wydostać. Oczekuje, że kobieta zrobi za niego robotę, której on się boi. Że stanie do walki, którą on odkładał latami. Że poniesie konsekwencje, których on nie chce ponosić. I że wyjdzie z tego cało.
Nie mówi: „Zrób to za mnie”. Ale mówi: „Chodź ze mną do niej.” „Pokaż się.” „Nie komplikuj.” „Spróbuj ją zrozumieć.” To pasywna strategia, która pozornie jest neutralna, a w rzeczywistości jest emocjonalnym zrzuceniem odpowiedzialności na kobietę. To ona ma się obronić. To ona ma znieść chłód, wrogość, osądy, manipulacje. To ona ma udowodnić, że zasługuje. On — stoi z boku. Milczy. Czasem patrzy. Czasem mówi „zrobiło się niezręcznie”.
Dla kobiety, która w dzieciństwie musiała walczyć o uznanie, o prawo do głosu i obecności, ten układ jest powrotem do najgłębszych ran. Nagle znów trzeba „zasłużyć”, znów trzeba „pokonać drugą kobietę”, znów trzeba udowodnić, że jest się godną. Tyle że teraz nie chodzi już o matkę własną — tylko o matkę mężczyzny. I o jego brak odwagi.
W tym układzie każda strona ma swoje nieświadome projekcje. Matka widzi w kobiecie zagrożenie — bo ta zabiera jej „ostatniego bezpiecznego mężczyznę”. Kobieta widzi w mężczyźnie partnera, ale też dziecko, które trzeba uwolnić. Mężczyzna widzi w kobiecie wybawicielkę, ale też – niewygodne lustro. Wszyscy wchodzą w grę. Tyle że tylko jedna osoba ponosi koszty: kobieta. To ona zostaje z bólem, z konfliktem, z etykietą „problematyczna”. Bo miała odwagę powiedzieć „dość”.
Matki w tym układzie nie są złe. One są straumatyzowane. Własne życie je zawiodło. One naprawdę kochają syna, ale w sposób, który wiąże go energetycznie, zamiast dać mu wolność. To kobiety, które nie dostały miłości od mężczyzn, więc zakotwiczyły się w dzieciach. Ale to nie zmienia faktu, że kiedy pojawia się „nowa kobieta”, jest traktowana jak zagrożenie, a nie jak osoba. I często stosują wobec niej podprogowe strategie: deprecjonowanie, bierna agresja, emocjonalna obojętność, manipulacyjna cisza. Układ ma być zachowany. A kobieta – albo się podporządkuje, albo zostanie odrzucona.
Mężczyzna w tym systemie chce mieć wszystko. Matkę, która go kocha. Kobietę, która go podziwia. I święty spokój. Najchętniej – bez konieczności konfrontacji. Mówi: „Nie chcę wybierać.” Ale nie wybierając — wybiera matkę. Bo nie broni kobiety. Nie staje w prawdzie. Nie ryzykuje. A każda niezdecydowana postawa w systemie oznacza: trzymam się starego.
Dla kobiety, która naprawdę kocha — to piekło. Bo jej siła, jej głos, jej miłość zostaje użyta nie do zbudowania relacji, ale do rozsadzenia układu, w którym ona nigdy nie miała być partnerką. Była narzędziem wyzwolenia. I gdy tylko napięcie wzrosło — została oddana „na pożarcie”. Bez ochrony. Bez wyjaśnienia. Bez uznania.
Taki mężczyzna nie jest zły. Ale jest niedojrzały. I dopóki sam nie stanie twarzą w twarz z własną relacją z matką, każda kobieta, która go pokocha, będzie musiała odegrać jego wewnętrzną walkę. A potem — ponieść za nią konsekwencje.
Dlatego jeśli rozpoznajesz ten schemat, zatrzymaj się. Nie próbuj wygrać z jego matką. Nie próbuj być „tą lepszą”. Nie wchodź w grę, która nie jest Twoja. Zadaj sobie pytanie: „Czy jestem z nim — czy w jego miejsce?” I jeśli to drugie — wyjdź z tej roli. Odzyskaj energię. Przestań walczyć o mężczyznę, który Cię nie chroni.
Bo kobieta, która musi walczyć z matką swojego partnera o prawo do istnienia, nie buduje relacji. Ona przepisuje cudzy system. A na końcu zawsze przegrywa — bo gra toczy się według reguł, których ona nie stworzyła.

Nie każda kobieta wejdzie w relację z mężczyzną zrośniętym z matką. Ale są dwa typy kobiet, które mają w sobie pewne wibracje i historie z dzieciństwa, które dokładnie w ten układ pasują – jak klucz do zamka. Jedna to ta, którą matka mężczyzny uzna za „gorszą od siebie” – słabszą, prostszą, użyteczną. Druga to ta, która jest dla niej zbyt silna, zbyt świadoma, zbyt groźna. Obie wchodzą w system, który z założenia nie ma miejsca na partnerstwo, tylko na odgrywanie ról.
Pierwsza kobieta pochodzi z domu, w którym nigdy nie była najważniejsza. Często dorastała przy matce, która ją krytykowała lub przy ojcu, który był bierny. Nauczyła się, że wartość trzeba sobie zasłużyć. Że trzeba być miłą, użyteczną, cichą, nie przeszkadzać. Taka kobieta ma wdrukowany wzorzec: „Jak będę wystarczająco dobra – zostanę zauważona.” Gdy spotyka mężczyznę z silną matką, jej wewnętrzne dziecko widzi w tym szansę. Chce wreszcie być tą „dobrą córką”, którą ktoś zaakceptuje. Więc zaczyna się starać: gotuje, wspiera, tłumaczy jego matkę, unika konfliktów, dba o harmonię. Chce być pomostem.
Mężczyzna odczytuje to nie jako miłość, ale jako ulgę – wreszcie ktoś przejął jego obowiązki. Matka natomiast przyjmuje ją jak wygodny element układu: „miła dziewczyna”, „pomaga mojemu synowi”, „nie wtrąca się”. I dopóki kobieta nie zacznie mieć własnego zdania, dopóty może być w tym systemie tolerowana. Kiedy jednak pojawia się potrzeba granicy lub pragnienie równowagi, cała iluzja się kończy. Wtedy wychodzi na jaw, że ona nigdy nie była partnerką – tylko funkcją: osobą, która miała utrzymać status quo. A gdy przestaje spełniać tę rolę – jest odrzucana z tym samym chłodem, z jakim w dzieciństwie była karana za nieposłuszeństwo.
Drugi typ kobiety to ta, której matka mężczyzny się boi. To kobieta, która już przeszła przez swoje piekło i wyszła z niego z głową podniesioną. Nie gra, nie udaje, widzi mechanizmy i nie daje sobą manipulować. Ma wewnętrzny radar na kłamstwo i podwójne standardy. Jej energia jest silna i czysta – dlatego wchodzi w przestrzeń i uruchamia wszystkie cienie, które inni chowali latami. Dla matki takiego mężczyzny to śmiertelne zagrożenie: nagle w polu pojawia się ktoś, kto nie gra w grę zależności, kto widzi, gdzie jest przemoc emocjonalna, kto nie zamierza potulnie zająć „przydzielonego miejsca”.
Mężczyzna na początku jest nią zafascynowany. Czuje magnetyzm, czuje, że przy niej mógłby być kimś więcej. Ale jego wewnętrzne dziecko – to, które przez całe życie było strażnikiem matki – zaczyna się bać. Bo ta kobieta nie pozwala mu zostać chłopcem. Wymaga obecności, decyzji, dojrzałości. Więc kiedy matka zaczyna go rozgrywać, a on musi wybrać – paraliżuje się. I najczęściej robi to, co zna najlepiej: wycofuje się i zostawia ją samą.
Dla tej kobiety to cios, bo wchodziła w relację z pełnej świadomości, z intencją autentycznego spotkania. A wychodzi z niej z etykietą „trudna, zbyt emocjonalna, toksyczna”. W rzeczywistości jedyne, co zrobiła, to nazwała rzeczy po imieniu. System zareagował na to jak organizm na truciznę – wyrzucił ją, by móc dalej trwać.
Obie kobiety – choć z różnych domów – spotykają się w jednym punkcie: w bólu niesprawiedliwości. Jedna mówi: „dałam wszystko i zostałam odrzucona”. Druga: „powiedziałam prawdę i zostałam zniszczona”. Ale w istocie obie są w tej samej lekcji: nie można uratować mężczyzny, który sam nie chce dorosnąć.
Kobieta „służąca” musi nauczyć się, że nie warto zdobywać akceptacji kosztem własnego głosu. Kobieta „silna” – że nie warto walczyć o prawdę tam, gdzie nikt nie chce jej usłyszeć. Jedna musi odzyskać poczucie wartości. Druga – spokój i brak misji. Obie muszą wyjść z pola, w którym są tylko pionkami w cudzym scenariuszu.
Bo dopóki mężczyzna nie odetnie pępowiny, każda kobieta, która go kocha, będzie wciągana w jego wewnętrzną wojnę. Jedna stanie się narzędziem utrzymania układu. Druga – detonatorem, który ten układ rozsadza. Ale żadna nie wygra. Bo w tej grze nie chodzi o miłość. Chodzi o lojalność. I dopiero gdy kobieta przestanie w niej uczestniczyć – zaczyna naprawdę być wolna.
Ewa Rosa

🧦 🧦 💞
18/10/2025

🧦 🧦 💞

🫖☕Dzisiaj taki dzień dla jesieniar i jesieniarzy. Koc, herbatka, ciepłe skarpety...
Skoro już przy skarpetach, to polecają się też memicznie
Za Kreskonauta

Adres

Gdynia

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Insight Psychoterapia umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Praktyka

Wyślij wiadomość do Insight Psychoterapia:

Udostępnij

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram

Kategoria