16/10/2025
Ano, dziecko moje, siadaj bliżej ognia, bo stare kości dziś bardziej trzeszczą niż zwykle, a i pamięć, choć siwą mgłą osnuta, jeszcze gawędzić potrafi…
W latach mojej młodości nie było tu żadnego Mikołaja z brzucholem jak beczka, ani sań ze złotymi dzwonkami. Któż by wtedy o takich wymysłach słyszał!
Jak świat przykryła gruba piezyna białego puchu, co po nocy tak cicho spadała, że człek rano własnych progów poznać nie mógł - wtedy dopiero zaczynały się czary zimowe.
Stary był jeden, co pod lasem w kurnej chacie żył, sam jak ten korzeń łopianu. Siwobrody, zgarbiony, ale oczy miał jak żar ogniska pod popiołem. Nikt go po imieniu nie zwał ino „Tamten spod lasu”. I gdy tylko śnieg dachom czapy robił, a drogi nikły jakby ich nigdy nie było, on czerwony płaszcz z jakiegoś zbutwiałego sukna na ramiona zarzucał. Nikt nie wiedział skąd go miał, może jeszcze po pradziadach, a może las mu dał - bo las, dziecko, wszystko widzi i wszystko pamięta.
I tak On szedł przez wieś, krok za krokiem, jakby sam śnieg przed nim drogę ugniatał. A niósł ze sobą jutowy woreczek, stary i poszarpany, co to więcej dziur niż płótna w sobie miał. Ale w środku skarb był, suszone czerwone kapelusze z boru, te co tylko starym wiadome, gdzie rosną.
Nie byle grzybek to był, o nie! Czerwony, jak krew jarzębinowa, ale moc w sobie miał, że i rozum w głowie trzymał, i płuca grzać potrafił, i od złego uroku chronił.
Chałupy wtedy tak zasypane bywały, że nikt drzwi otworzyć nie mógł. Zawieje robiły z domów zaspy, ino kominy sterczały jak palce wołające o pomoc. To On dzieciom i starym przez komin te swoje podarki wrzucał. Czasem ktoś usłyszał stuk, czasem puch śniegu spadł z drgnieniem, a czasem ino cisza szeleściła, jakby duch przechodził.
A kto takie kapelusze dostał, ten w skarpecie nad kominkiem je trzymał, żeby suche były, bo wilgoć to ich największy wróg.
I jak noc ciemna, długa jak wieczność, na wieś spadała, a chłód chałupę zakrywał tak, że dech w parą się zamieniał, wtedy każdy po kapelusz sięgał. Pod język kładli, do naparu dodawali albo tylko w dłoni trzymali, żeby zdrowie i rozum przez zimę zachować, bo zima, dziecko, to próba dla człowieka i jego ducha.
Teraz to prezenty w pudełkach dają, wstążkami wiążą, imiona na karteczkach piszą. A wtedy? Starczyło, że suszony kapelusz z worka do komina trafił. I każdy wiedział, że nie ludzką, a starą, leśną pamięcią to dane.
Ech… takie to były czasy. Teraz tylko ja jeszcze o nich gadam, póki słowa ze mnie nie wywietrzeją jak dym z paleniska.