24/05/2025
Poczucie bezsilności w związku pogłębia nasze rany z dzieciństwa, gdy byliśmy niezauważeni. Jakże często potem, w dorosłym życiu, wybieramy i tkwimy w relacjach, w których powtarza się ten sam stan naszej niewidoczności.
Czujemy ból i szukamy sposobu, by zniwelować wewnętrzny głód i napięcie. Chcemy dostać od drugiej osoby uwagę, której nie otrzymaliśmy w dzieciństwie – nie widząc, że ta osoba nie jest zdolna nam jej dać, podobnie jak nasi rodzice.
Ta walka o duszę osoby, którą pokochaliśmy, jest skazana na porażkę – i niestety pogłębia traumę odrzuconego chłopca lub dziewczynki. Zacznijmy od opisania całej dynamiki.
Po kilku latach bycia razem emocjonalny „wyż”, nazywany zakochaniem, zaczyna się załamywać i opadać. Osoby uzależnione od emocjonalnego haju często szukają wtedy kolejnych bodźców dopaminowych. Brak motylków może być dla nich pretekstem do zakończenia relacji, zamiast szukać sposobów na jej rozwój i dojrzałość.
Dla bardziej zintegrowanych osobowości wyciszenie motylków to okazja do wzrostu świadomości, a nie podporządkowanie biochemicznym procesom mózgu.
Tam, gdzie ustępują motylki, tworzy się przestrzeń na prawdziwe poznanie drugiej osoby. Bez kochania jej wyidealizowanego obrazu i bez karmienia wyobrażeń o niej i prób zmieniania jej, aby spełniała nasze oczekiwania.
Gdy widzimy drugiego człowieka z jego wadami, możemy świadomie zdecydować, czy chcemy iść z nim przez życie.
Ale… jak zwykle, mamy tu pewną pułapkę i warunek, który burzy romantyczną wizję miłości, jaką wpajano nam w kulturze. Tak jak nie wszyscy nadają się do bycia rodzicami, tak również nie wszyscy potrafią tworzyć miłosne więzi.
Warto uznać tę niewygodną prawdę – oszczędzi nam to błędnych wyobrażeń. Istnieje rzesza ludzi, którzy po prostu nie mają zdolności do budowania relacji. I koniec, kropka.
Dlaczego nie chcemy w to uwierzyć? – Otóż drażni to naszą wewnętrzną figurę Ratownika, wytresowanego do podejmowania wyzwań i czynienia niemożliwego możliwym. To właśnie w takim zmaganiu Ratownik udowadnia sobie, że ma wartość – nawet jeśli ostatecznie ląduje na krzyżu umęczenia.
Źródło tego leży, oczywiście, w dzieciństwie, gdy nieustannie ratowaliśmy rodziców, wspieraliśmy