17/08/2025
Znalezione w sieci;
Napisał do nas Tomek. “Punk, który przeżył” - jak określił się na wstępie, czytając nasze rozkminy czy pank umarł czy nie.
My trochę dla żartów, on napisał całkiem poważnie i poprosił nas o udostępnienie jego historii. Ku przestrodze i z apelem do zespołów muzycznych.
Mówią o mnie „trzeźwy punk”.
Brzmi dziwnie, ale to prawda.
Nie piję od lat, nie biorę też od lat, ale kiedyś moje życie kręciło się tylko wokół tego.
Zaczęło się niewinnie.
Miałem 15 lat, pierwsze próby grania w garażu, pierwsze koncerty na jakiś przeglądach. Wtedy wpadł w ręce klej w reklamówce, później dyskretny rozpuszczalnik nitro w chusteczce. Wąchanie obok piwa i wina, rzadziej wódka. Następnie trawa, bo “naturalna i bezpieczna”. Potem ktoś z paczki przyniósł „coś mocniejszego” - heroinę.
I poszło.
Wtedy nie zastanawiałem się nad tym, że co drugi tekst kapeli, której słuchałem, był o tanim winie albo piwie.
Oi! to były hymny do piwa.
Każdy refren o piciu wydawał się zabawny i wolnościowy.
Nie widziałem, że to powoli wciąga mnie w bagno.
Byłem gówniarzem, który myślał, że jest już dorosły, mądry, znający życie. Kotański wydawał się wtedy plebanem, dającym schronienie chorym na AIDS, a nie ratującym od nałogów.
Koncerty w spelunach, zapach piwa, potu i dymu, pogo pod sceną, stare koce na podłodze w squacie Najpierw raz w tygodniu, potem w każdy weekend. A później codziennie.
Piwo i wino przestały być dodatkiem - stały się obowiązkiem. Potem działka.
Już nie po to, żeby się bawić.
Po to, żeby wstać z łóżka.
Po to, żeby przestało trząść rękami, żeby jakoś przeżyć kolejny dzień.
Wrzesień ‘96. Kraków. Exploited po raz pierwszy w Polsce. Ja, chłopak spod Poznania, bez kasy, postanowiłem tam pojechać. Wysępiłem tyle co na bilet wstępu, ale już nie było monet na bilet kolejowy. Wjebałem się do pociągu na gapę, zaliczając wszystkie kible bawiąc się z konduktorem w chowanego, później w ganianego. Jak wyrzucił mnie na stacji, zdążyłem obiec pociąg i wsiąść z drugiej strony. Zrobiłem tak 3 razy, aż kanar dał mi spokój i chyba od Katowic jechałem już na legalu. To było moje marzenie zobaczyć Exploited na żywo, determinacja wygrała.
W Krakowie przed halą Wisły było więcej pankowców niż w Jarocinie! Nie pamiętam, ale chyba wszyscy nie weszli. Ja miałem bilet, dwie czachy z irokezem na nim. Do dziś trzymam go na pamiątkę.
W środku zobaczyłem ją! Pankówa jak z niemieckich komiksów w zinach, patrzyłem na nią jak na spełnienie marzeń - punkówa w glanach, z irokezem, tatuażami. Kolczyków miała więcej niż 50. osobowa załoga z Bieszczad, z którą chlałem w parku przed koncertem. W moim mieście takich nie było, a nawet w Poznaniu. Była wszystkim, czego wtedy chciałem.
A szybko okazała się moim nieszczęściem. A dokładniej pieniądze, którymi dysponowała. Miała bogatych rodziców, którzy rozpieszczali swoją jedynaczkę jak tylko mogli. Była kasa - były narkotyki i alko, codziennie, i o każdej porze.
Pieniądze jej rodziców, którymi dysponowała, dawały rozrywkę, a jednocześnie odbierały mnie samego. To z nią pierwszy raz spadłem na samo dno. Przerodziło się to w branie i chlanie, żeby przeżyć - jakkolwiek absurdalnie to brzmi. To już nie były tylko trzęsące się dłonie. To był kurewski ból całego ciała, to był koszmar psychiczny. Wydawaliśmy coraz więcej i więcej. Mieszkaliśmy w wynajętym pokoju w jej mieście rodzinnym.
Pamiętam noc, gdy po pijackiej awanturze z jakimiś wiejskimi discomaniakami trafiłem z rozbitą głową na dworzec, bez kilku zębów. Wtedy, gdy miałeś irokeza i wyglądałeś inaczej, często prowokowałeś tym byczków z wiosek, którzy wpadali do miasta się rozerwać.
Nie mogłem prawie chodzić, ale i tak poszedłem “po lekarstwo” - po browara i działkę. Po sens życia. Po chwilowe zapomnienie.
To dawało mi fałszywe poczucie, że mam jeszcze kontrolę. Nie miałem. Odpierdałem na całego.
Edyta po niespełna roku odeszła, gdy rodzice wybudowali dom nad morzem. Wyprowadziła się razem z nimi, podobno później wyjechała do Niemiec, zabrała ze sobą uzależnienie. Ślad po niej zaginął. Rodzice nie mieli pojęcia co się z nią stało.
Ja leciałem dalej. Przypadkowe dziewczyny, żeby o niej zapomnieć, przypadkowe bójki, sytuacje, które mogły się skończyć tragedią.
Nie miałem wtedy nawet siły czytać zinów czy tekstów, które krytykowały takie życie. Nie chciałem wiedzieć.
Wolałem żyć w tym micie “punk to wolność - wolność to chlanie i ćpanie”.
To nie była wolność. To była smycz, na której sam się prowadziłem.
Pamiętam, jak przyszedł moment, że nie było już koncertów, nie było prób, kasy i „dobrych” narkotyków.
Był tylko park, ławka, tanie wino, tanie dragi, leki i znajomi, którzy znikali jeden po drugim - ci trzeźwi, odsunęli się ode mnie i udawali, że nie poznają, gdy mijali mnie na ulicy, ale może już wtedy wyglądałem nie do poznania. Brudny, zarośnięty, zaszczany. Pozostali kumple poumierali lub wylądowali w więzieniu.
Dziś wiem, że wielu z nich pewnie by żyło, gdyby ich “idole” nie robili z alkoholu i dragów głównego tematu swoich piosenek.
Łatwo śpiewać o chlaniu, jak wracasz po koncercie do ciepłego domu. Trudniej, gdy wracasz na melinę albo na dworzec, bo nie masz dokąd pójść.
Po latach walki, dzisiątkach ośrodków, terapii i kilku psychiatrykach - udało się. Ale to droga, której nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. Choć to uczucie wolności po odstawieniu, które pojawia się po miesiącu życia na czysto - nie rekompensuje drogi jaką przeszedłem. To poczucie bycia nikim i braku szacunku do samego siebie, poniżanie się, wstyd, szorowaniu po dnie… Nie warto tego doświadczać, żeby później poczuć szczęście czy wolność, gdy trzeźwiejesz. Nie warto zaczynać.
Dlatego proszę każdą kapelę punkową, rockową czy Oi!:
Bunt to nie to samo co butelka.
Przestańcie robić z taniego piwa i wina symbol wolności.
Bo w prawdziwym życiu to tylko łańcuch, który zniewala i zabija po cichu.
Wiem, że to “klimat”, że “tradycja”, ale znam za dużo ludzi, których to zabiło albo zniszczyło. Mnie prawie też.
Można śpiewać o wkurwie, o wolności, o buncie - bez piwa i działki w refrenie, bo fajnie się śpiewa o chlaniu, dopóki ktoś z Twojej ekipy nie skończy na cmentarzu albo w psychiatryku.
Do zobaczenia na koncertach - na trzeźwo.
Pozdrawiam, Tomek (Tonik).
Fot. Internet
Historia Tonika do tego stopnia nas poruszyła, że postanowiliśmy pierwsze zyski z Punk Rocka przekazać Fundacji SNAP - zajmującej się działalnością społeczną na rzecz dzieci i młodzieży uzależnionej od narkotyków, alkoholu lub dopalaczy.
Polecamy Wam ją też wesprzeć lub inną - o podobnym profilu działania.
Jeśli nie macie pieniędzy, możecie udostępnić tego posta i być może.. uratować innych.
Fundacja SNAP- Stop Narkomanii, Alkoholizmowi, Przemocy