15/11/2025
Im cięższe czasy, im więcej smutku w ludziach tym większa potrzeba prostych rozwiązań. Niestety, kiedy człowiekiem targają emocje, martwi się o zdrowie swojego pupila to łatwo dać się złapać na metody, które nie działają ale fajnie brzmią, dają poczucie, że coś można zrobić.
I jak to nie szkodzi i nie opóźnia leczenia ani nie drenuje portfela opiekuna tak że nie ma za co leczyć zwierzaka to jest to sprawą tylko osoby, która świadomie decyduje się brać udział w tych metodach. Ale mam wątpliwość czy ludzie decydują się na to świadomie?
Nie mogę też opierać diety na „rozpoznaniach” z biorezonansu. Zwierzę potrzebuje prawdziwej diagnostyki i decyzji opartych na racjonalnych przesłankach. Zdarza się że jedyne badanie, jakie opiekun przynosi na wizytę to wydruk z biorezonansu…
Dla nieznających tematu:
Terapia biorezonansowa to metoda zaliczana do medycyny alternatywnej. Jej zwolennicy uważają, że każdy organizm (człowieka czy zwierzęcia) emituje charakterystyczne drgania elektromagnetyczne. Według tej teorii choroby mają powodować „zaburzenia częstotliwości” w ciele. Urządzenie do biorezonansu ma wykrywać te zaburzone częstotliwości poprzez przyczepione do ciała elektrody, a następnie emitować „skorygowane” sygnały w celu przywrócenia równowagi i pobudzenia samoleczenia organizmu. Brzmi to nowocześnie i nieinwazyjnie – w praktyce zwierzęciu przykłada się elektrody do skóry lub sierści, a maszyna rzekomo „skanuje” jego energię i koryguje nieprawidłowości. Niestety, już na wstępie trzeba zaznaczyć, że taka teoria nie ma solidnych podstaw naukowych. Mechanizmy działania biorezonansu nie zostały wiarygodnie wyjaśnione ani potwierdzone w badaniach. W konwencjonalnej nauce brak dowodów, by organizm emitował diagnozowalne „częstotliwości chorób” – to koncepcja pseudonaukowa, wywodząca się raczej z przekonań o „energiach” niż z biologii. Tak samo rzekome „sprawdzanie” karm i produktów biorezonansem czy uczulają danego zwierzaka nie ma potwierdzonego działania.