21/06/2025
SYNDROM POMAGAJĄCEGO
Kiedy problemy nie są możliwe do rozwiązania, jak to często wydaje się w tych czasach, my, terapeuci, stajemy w obliczu kłopotów związanych z próbą rozwiązania tego, co nierozwiązywalne. Ten kłopot leży u źródła naszego cierpienia jako uzdrowicieli. To ciężar prób naprawy tego, co nierozwiązywalne i zarządzania tym, co nie do opanowania, jest dla nas stresujący.
A jednak, chociaż możesz być wyczerpany, nie ma czegoś takiego jak zmęczenie współczuciem. Współczucie nikogo nie męczy. Współczucie jest częścią naszej natury, a my nie męczymy się byciem sobą. W rzeczywistości, zamierzam zasugerować, że męczymy się nie będąc sobą.
Problem nie polega na współczuciu skierowanym do naszych klientów, ale na braku współczucia dla nas samych.
Kto powiedział, że trzeba poradzić sobie z tym, co nie do opanowania? Z samej definicji nie można zrobić tego, co jest nie do zrobienia; z definicji nie można naprawić tego, co jest nie do naprawienia.
Ale co ty odczuwasz, kiedy nie możesz poradzić sobie z tym, co nie jest możliwe do opanowania? Co myślisz o sobie, kiedy nie możesz naprawić tego, co nienaprawialne?
Warto się temu przyjrzeć.
Kilka lat temu poleciałam do Peru, aby poprowadzić warsztaty dla pracowników służby zdrowia. Psychiatrzy, terapeuci, doradcy i lekarze przybyli z całego świata, aby wziąć udział w psychodelicznych ceremoniach prowadzonych przez peruwiańskich szamanów zgodnie z ich ze starożytnymi tradycjami.
Przez lata prowadziłem ludzi na tych odosobnieniach i widziałem wielkie przemiany w ich zdrowiu fizycznym i psychicznym. Moją rolą było pomóc im sformułować intencje dotyczące ich doświadczenia, a następnie pomóc im w zinterpretowaniu i zintegrowaniu tego, co wydarzyło się podczas ceremonii. Stałem się biegły w tej pracy, ale sam nigdy nie miałem tak głębokich wizjonerskich doświadczeń szamańskich jak ludzie, z którymi pracowałem.
Tak więc przybyłem na to szczególne odosobnienie z myślą, że niewiele się dla mnie wydarzy. Podczas pierwszej nocy ceremonii jestem z 23 uczestnikami w namiocie. Wchodzi sześciu szamanów, którzy śpiewają. Na zewnątrz wyją zwierzęta, świerszcze śpiewają swoją pieśń, a ptaki ćwierkają. I oczywiście dla mnie, nie dzieje się nic szczególnego.
Następnego ranka szamani przychodzą do mnie i mówią: "Nie możemy przyjąć cię na ceremonię. Masz tak ciemną, gęstą energię, że nasze śpiewy jej nie przenikają, i nie tylko to: twoja energia tłumi efekt pracy na wszystkich pozostałych uczestnikach."
Zwolnili mnie z prowadzenia mojego własnego warsztatu! Zostałem całkowicie odseparowany od innych, a jeden z szamanów został przydzielony do pracy ze mną na czas przeprowadzenia pięciu ceremonii, natomiast pozostali pracowali z grupą beze mnie.
Szamani nie wiedzieli nic o mojej historii - nic o tym, że urodziłam się jako żydowskie niemowlę na Węgrzech i spędziłem pierwszy rok życia pod okupacją nazistów. Nie wiedzieli o doświadczeniach mojej rodziny związanych z ludobójstwem. Po prostu odnosili się do energii, którą ode mnie wyczuwali. Powiedzieli do mnie: "Kiedy byłeś bardzo mały, miałaś ogromny strach i jeszcze się z tym nie uporałeś". Dodali: " Pracowałeś z wieloma straumatyzowanymi ludźmi i wchłonąłeś ich energie i nie oczyściłeś siebie z tego."
Kiedy było już po wszystkim, śmiali się. Powiedzieli mi, że kiedy usłyszeli, że pracownicy służby zdrowia przyjeżdżają z całego świata, myśleli, że ich praca będzie łatwa, ponieważ spodziewali się, że ci ludzie będą wiedzieli, jak o siebie zadbać.
Ale ze wszystkich grup, które kiedykolwiek do nich przyjechały, ta grupa była najcięższa. Żaden z uczestników nie pracował nad oczyszczeniem się z własnego stresu.
W waszych programach szkoleniowych, jak wiele przeszliście ćwiczeń na temat oczyszczania własnej energii, kiedy dzień w dzień wchłaniacie stresy i traumy waszych klientów?
Tu właśnie musi pojawić się potrzeba współczucia dla siebie. Ponieważ problem nie polega na tym, że nie jesteśmy współczujący dla innych, ale na tym, że nie jesteśmy współczujący dla siebie. Wmawiamy sobie, że musimy naprawić to, co jest nie do naprawienia.
Syndrom pomocnika
Szamani szybko doszli do wniosku, że przeżyłem wielki strach, kiedy byłem niemowlakiem. I prawdą jest, że nigdy tego nie oczyściłem. To znaczy, że będę wnosił to doświadczenie do wszystkiego, co robię.
Wtedy moje życie było rzeczywiście zagrożone. Próbując mnie ocalić, gdy miałam rok moja matka oddała mnie obcej osobie. Nie widziałem jej przez pięć czy sześć tygodni. Tym samym komunikat, jaki otrzymałam, był taki, że nie jestem chciany. A tak nie było.
Oddanie mnie obcemu człowiekowi było jednym z najodważniejszych i najbardziej kochających aktów, jakie mogła podjąć w tamtej sytuacji moja matka.
Ale nie tak odbiera to niemowlę.
Wiesz, co robisz, gdy czujesz że cię nie chciano? Idziesz na studia medyczne. Usprawiedliwiasz swoje istnienie. Problemem każdego z nas jest przekonanie, że musimy umotywować swoje istnienie. Problem jest wiara w to, iż tacy jacy jesteśmy, to za mało.
Mój przyjaciel Peter Levine sformułował ostatnio pytanie, które na pewno wszyscy sobie zadajemy:
Czy ja zrobiłem wystarczająco dużo?
Większość z nas prawdopodobnie doszła do wniosku: Tak, zrobiłem. A potem Peter postawił kolejne pytanie:
Czy ja jestem wystarczający?
To jest głębokie pytanie. Jeśli uważasz, że nie jesteś wystarczający; jeśli we wczesnych doświadczeniach ktoś nauczył cię, że nie jesteś wystarczający, to jednym ze sposobów zrekompensowania tego jest stanie się człowiekiem niosącym pomoc.
"Nie możemy naprawić tego, czego nie da się naprawić, możemy być świadkiem, który wspiera zdolność uzdrawiania, którą wszyscy w sobie nosimy".
A my, pomagający, będziemy podejmować się zadań niemożliwych do wykonania, jak naprawianie tego, co nienaprawialne i zarządzanie tym, co nie do opanowania. Mamy taki syndrom pomocnika. I niekoniecznie ma on swoje źródło w strasznych wydarzeniach. Może pochodzić z komunikatów, które są bardziej subtelnie dostarczane przez oczekiwania społeczne. W rzeczywistości cały nasz system społeczno-ekonomiczny w dużej mierze opiera się na przekonaniu, że my sami nie jesteśmy wystarczający i musimy gromadzić coraz więcej atrybutów lub sukcesów, aby udowodnić, że jesteśmy.
Jadłem lunch z jednym z moich nauczycieli, Besselem van der Kolkiem, i on powiedział: "Gabor, nie musisz nieustannie ciągnąć za sobą Auschwitz".
Innymi słowy, nie muszę pozwalać, by moje wczesne doświadczenia w tym straszliwym okresie historii definiowały mój pogląd na siebie. Zajęło mi trochę czasu, aby to zrozumieć. Zrozumiałem to intelektualnie, ale długo trwało, zanim przeniknęło to do mojego serca.
Przez długi czas wciąż nosiłem w sobie przekonania o świecie i sobie samym, które zostały uwarunkowane przez doświadczenia z wczesnego dzieciństwa - w tym przekonanie, że sam nie jestem wystarczający. Jednak nie muszę ciągnąć tych przekonań przez resztę życia.
Co ty tam ciągniesz? To właśnie ten ciężar powoduje zmęczenie współczuciem. Więc musimy zadać sobie pytanie:
Jeśli nie jestem pomagającym, to kim jestem?
Możesz nie znaleźć natychmiastowej odpowiedzi na to pytanie. Ale chcę, żebyście je sobie postawili, bo musimy wiedzieć, w jakim stopniu identyfikujemy się z naszymi rolami. Jeśli nasze role pomagającego zostaną nam odebrane, albo jeśli w kryzysie zostaną głęboko zakwestionowane, to kim jesteśmy? To jest to, co ciągniemy za sobą.
Półprzepuszczalna błona.
Pracujemy z traumatyzowaną społecznością, na jakimś poziomie w różnym stopniu rezonujemy z traumatyzowanymi lub uzależnionymi energiami naszych klientów. Jak powstrzymać się od całkowitego wchłonięcia tych energii?
Na jednym biegunie są ci z nas, którzy stają się jak twarda komórka z ochronną barierą wokół niej, konieczną aby odgrodzić się od cierpienia innych. To bardzo częste, zwłaszcza w środowisku medycznym. Ale jest to reakcja obronna. Ta bariera między profesjonalistą a drugą osobą sprawia, że profesjonalista tak naprawdę nie widzi i nie czuje cierpienia klienta. To zmienia go w eksperta, który wie, jaki jest problem i jak go naprawić. Taka postawa jest zwykle reakcją na traumę i może zranić wiele osób.
Ludzkie komórki również mają ochronne otoczenie, ale nie jest ono stałe: to półprzepuszczalna błona. Przepuszcza ona pewne elementy do środka, a inne zatrzymuje na zewnątrz. W sensie emocjonalnym musimy rozwinąć tę półprzepuszczalną membranę. Musimy czuć ból naszych klientów, nie pozwalając, by nas ogarnął. Nasze współczucie może płynąć do nich, aby mogło nastąpić uzdrowienie, ale w tym samym czasie współczucie musi płynąć do nas samych. Naszym zadaniem nie jest naprawianie tego, co nienaprawialne, ale pomaganie naszym klientom w przeżywaniu - a jeśli to możliwe, w duchowym rozwoju - nienaprawialnych aspektów ich życia.
Pięć poziomów współczucia
Pięć poziomów współczucia
Dla własnego dobra wyróżniłam pięć poziomów współczucia, które pomagają nam wspierać rozwój naszych klientów. Nie jest to żaden schemat, po prostu tak to widzę.
1 - Zwykłe ludzkie współczucie.
Jest zwyczajne, nie jest wyczynem. Jest wspaniałe. Jest częścią tego, kim jesteśmy. Oznacza, że gdy ty cierpisz, twoje cierpienie dotyka mnie.
2 - Współczucie z ciekawości i zrozumienia.
Nie wystarczy współczuć komuś, kto cierpi: musimy spróbować zrozumieć jego historie. W przypadku COVID mamy okazję zobaczyć, czym jest egzystencjalne zagrożenie i katastrofa społeczna, co wywołała u ludzi, a następnie pracować z tym materiałem, zwłaszcza pod kątem tego, co on dla nich samych oznacza. Robimy to z ciekawością i zrozumieniem.
3 - Współczucie z powodu rozpoznania.
To jest poczucie, że nie różnię się od ludzi, z którymi pracuję. To właśnie znalazłem pracując w dzielnicy Downtown Eastside w Vancouver, jednym z epicentrów narkomanii na świecie. Spędziłam 12 lat z ludźmi, którzy doznali silnych traumatycznych przeżyć, często byli wykorzystywani w dzieciństwie, a teraz żyją na ulicy.
Różniłem się od nich tym, że dorastałem w znacznie bardziej funkcjonalnej rodzinie niż większość z nich. Należałem do klasy średniej. Dobrze zarabiałem za swoją pracę i tak dalej.
Nie trywializuję różnic, ale jeśli chodzi o ból, który nosiłem w sobie i moją tendencję do uspokajania siebie poprzez zewnętrzne zachowania i działania, moją skłonność do kłamania i oszukiwania, w dużym stopniu przypominałem moich klientów.
Dzięki współczuciu płynącemu z rozpoznania, decyzja o dostrzeżeniu naszych podobieństw oznacza, że jesteśmy po prostu dwojgiem ludzi - dwojgiem ludzi, którzy doświadczyli przeciwności losu, z których żaden nie jest lepszy od drugiego.
I w takim stopniu, w jakim mogę, postaram się ci pomóc, korzystając z tego, czego nauczyłem się w swoim życiu i w trakcie mojego zawodowego szkolenia.
4 - Współczucie dla prawdy.
Wiele z tego, co nazywamy dysfunkcjami lub warunkami zdrowia psychicznego, ma swoje źródło w kompensacjach i adaptacjach, którym ludzie polegają, aby nie odczuwać bólu związanego z ich traumą. Tak więc dynamika, którą wykazują ludzie, to zawsze przystosowania pierwotnie zaprojektowane nie przez nich, ale przez naturę, aby ich osłonić. Kiedy zaczniesz się im przyglądać, może się okazać, że w ludziach pojawi się wiele bólu. Nie jest współczuciem osłaniać ludzi przed bólem, który już w nich jest.
To właśnie nazywam współczuciem prawdy.
5 - Współczucie możliwości.
Ostatnia forma współczucia była dla mnie najtrudniejsza. Pojawia się, gdy nie utożsamiasz kogoś z jego cierpieniem, bólem czy historią: widzisz istotną rzeczywistość człowieka, który stoi przed tobą - a do tego potrzebne jest bardzo klarowne widzenie.
Jak to wcześniej opisałem, ciągnąłem za sobą coś, co widział we mnie Bessel van der Kolk.
Coś, czego nie mogłem się pozbyć, ale czego również nie mogłem sam zobaczyć.
On potrafił dostrzec stojącą przede mną możliwość, abym zrzucił z siebie ten ciężar.
To właśnie nazywam współczuciem możliwości.
Wymaga to od nas dużo pracy nad oczyszczeniem siebie, ponieważ tak długo jak wierzę, że nie mam zdolności do uzdrowienia, będę miał problem z przeniesieniem tej możliwości na innych.
Mogę pójść dalej i powiedzieć, że wierzę w tę możliwość, lecz sam muszę jej doświadczyć i przejść przez nią wewnątrz siebie. To jest ciągła praca.
***
Nigdy nie zdarza się sytuacja, w której pomaganie poprzez oferowanie współczucia nie pomaga.
To, co nie pomaga, to podejmowanie się rzeczy niemożliwych.
Alice Miller, jedna z wielkich psychoterapeutek, pytała: "Dlaczego niektórzy ludzie z ciężkimi traumami radzą sobie, by mieć pełne życia życie, a inni zapadają się w sobie?". Uczyła, że ludzie, którym się to udaje, zostali obdarzeni obecnością empatycznego świadka. Jako lekarze nie możemy zmienić sytuacji, ale możemy być tym empatycznym świadkiem.
Nie możemy naprawić tego, czego nie da się naprawić, ale możemy być świadkiem, który potwierdza doświadczenie tej osoby i w ten sposób wspiera zdolność uzdrawiania, którą wszyscy w sobie posiadamy. To część naszej natury.
***
Gabor Maté, jest autorem bestsellerowych książek: In the Realm of Hungry Ghosts: Close Encounters with Addiction. The Myth of Normal: Trauma, Illness and Healing in a Toxic Culture.
Photography by Wade Hudson
Tłumaczenie własne.
Źródło: https://www.psychotherapynetworker.org/magazine/article/2577/helper-syndrome/38ce6fec-0411-473e-a98d-c1f0dd2e155f/oim