29/11/2025
Czasem w przychodni panuje atmosfera jak na lotnisku tuż przed odlotem. W powietrzu unosi się napięcie, bo przecież zdrowie miało poczekać jeszcze tydzień, jeszcze miesiąc, jeszcze „do weekendu”.
Tak rodzi się iluzja, że nic poważnego nie może się wydarzyć nagle… dopóki nie wydarzy się naprawdę.
Profilaktyka brzmi świetnie w teorii, ale w praktyce często przegrywa z codziennym chaosem. Zamiast regularnych przeglądów – szybkie googlowanie objawów. Zamiast kontroli u dentysty – tabletka przeciwbólowa i nadzieja, że „samo przejdzie”. Oczekiwania wobec zdrowia są jak wobec internetu: ma działać zawsze, najlepiej bez naszej ingerencji. Tylko że ciało nie jest urządzeniem, które można zresetować jednym kliknięciem.
Kulminacja przychodzi w momencie, gdy drobiazg zamienia się w dramat.
Problem w tym, że profilaktyka… nie daje natychmiastowych efektów. Nie oferuje spektakularnych zmian ani momentu „wow”.
Jest jak cichy bohater, którego docenia się dopiero po fakcie, gdy sezon infekcyjny się kończy, a my nie musieliśmy chodzić do lekarza.
Zdrowie nie krzyczy – szepcze. Kto nauczy się tego szeptu słuchać, ten nie musi już gasić pożarów.