29/11/2025
Słowa nie są niewinne.
Niosą ciężar, ustanawiają porządek, wyznaczają kierunki patrzenia. Slowa działają jak filtr, który nakładamy na świat. W języku ukryte jest to, gdzie stawiamy akcent, które momenty uznajemy za ważne, co pomijamy jako niewygodne albo niepasujące do konstrukcji naszej wewnętrznej mapy. Życie jest przecież opowieścią — niekończącą się próbą wyjaśnienia sobie, kim jesteśmy, kim byliśmy oraz dokąd zmierzamy.
Każdy z nas buduje swoją prawdę w sposób intymny, niepowtarzalny. Prawda nie jest więc czymś danym raz na zawsze — jest raczej ruchem, procesem, żywym dialogiem z samym sobą. To w tym cichym, często niewidzialnym dialogu kształtują się nasze tożsamości. To tam zapisują się nasze lęki, nadzieje, powidoki minionych relacji. To tam decide, jak interpretujemy innych: przez pryzmat kogoś podobnego, kogo kiedyś spotkaliśmy. Często te opowieści nie mają możliwości, aby ujrzeć światło dzienne.
Ale opowieści mają swoją kruchość.
Co dzieje się, kiedy narracja zaczyna się rozsypywać?
Kiedy osoba, z którą żyliśmy wiele lat, nagle nie mieści się już w opowieści, którą o niej stworzyliśmy?
Kiedy jej gesty tracą znane znaczenia, a słowa zaczynają brzmieć jak fragmenty obcej księgi i wypowiadane słowa ranią powodując spustoszenie?
W takich momentach uświadamiamy sobie, że druga osoba nigdy nie była zamkniętą historią — była tylko jej wersją, nadawaną przez nas. Zmiana drugiej osoby burzy konstrukcję naszego świata, bo zmusza nas do zmiany własnej narracji. A zmiana narracji to w gruncie rzeczy zmiana siebie.
Może na tym polega trud dorosłości — na zgodzie, że opowieść jest zawsze w ruchu. Że nie da się nikogo zatrzymać w jednym rozdziale. Że mamy prawo się mylić, aktualizować swój język, przepisywać historię na nowo.
A może nawet więcej:
zmiana nie jest końcem opowieści — jest jej najuczciwszym aktem.
Zdjęcie - Pixabay