16/03/2023
Dziś chce się podzielić z Wami bardzo poruszającym mnie wierszem, napisanym przez moją byłą Pacjentkę. Wiersz powstał w bardzo trudnym okresie jej życia. Uprzedzając Wasze pytania, żyje, ma się dobrze i dziś pisze już zupełnie inne wiersze ❤️
Stałam na krawędzi, w sumie nie wiadomo było, czy to dobrze m, czy źle. Te wszytkie możliwość, które mogłabym w między czasie wybrać, ale jednak ta ścieżka wdawała mi się jedynym rozwiązaniem, bez braku odwrotu. Widziałam nie raz jak świat się załamywał, jak nie było już punktu wyjścia, a mimo wszystko dalej się to znosiło bez słowa. Delikatnie luzując uścisk na metalowej rurce, ale nie na tyle żeby zrobiło to dużą różnicę na krawędzi, na której byłam. Czy to dobrze, że już nic nie czułam?Nawet adrenalina nie potrafiła przywrócić mojego bólu. Czułam tylko zimne krople na moich policzkach. Rozejrzałam sie do okoła. Pomimo, że z daleka miasto wyglądało przepięknie w tą zimną noc, głównie przez roswiacajace je lampy na drogach czy ścieżkach ale mimo, to nadal go nienawidziłam. Tylko pozostaje pytanie, czy nie nawidziłam miejsca, ludzi w okół mnie, czy może siebie. Codziennie ten jeden głos mówiący te wszytkie obelgi chamstwa oraz granice, ale z drugiej strony jak miałabym się z nim nie zgadzać, jak miał rację. Z drugiej strony te ciągle wyrzuty sumienia za każdą rzecz jaką zrobię albo nie zrobię stawały się już nie do zniesienia, a każda zmiana w moim charakterze wzbudzała we mnie złość na samą siebie, że nie potrafie się zmienić na lepsze.
Wiatr wiał coraz mocniej, zostało mi parę chwil mojej nostalgii oraz pożegnania. Wzięłam głęboki wdech. Nikogo tak nie nawidziłam jak samej siebie. Zniszczyłam sobie życie na własne życzenie, a teraz nie potrafie tego naprawić. Znalezienie sensu w jakiejkolwiek z tych rzeczy było niewykonalne i byłam już tego pewna.
Puściłam się. Pierwszy raz poczułam spokój od dawna.