Dominika Wachowska

Dominika Wachowska KOREPETYCJE. Polonista egzaminator
terapeuta/psychoedukacja OFERUJĘ:
1. TERAPIĘ
Pracuję również online :-)

O MNIE


EDUKACJA
1996 r. A. Mickiewicza w Poznaniu. M. H.

KOREPETYCJE - lekcje języka polskiego przygotowujące do egzaminu ósmoklasisty i maturalnego z języka polskiego/ także w zakresie matury zdawanej w systemie IB;
2. ukończyłam Wydział Filologii Polskiej i Klasycznej na Uniwersytecie im. Uzyskałam wówczas tytuł magistra filologii polskiej ze specjalnością nauczycielską. Uczyłam dzieci, młodzież oraz dorosłych. W 2008 r. wzięłam udział w ogólnopolskich warsztatach dla nauczycieli języka polskiego programu IB i od tego czasu wspieram uczniów zdających maturę międzynarodową z języka polskiego. W 2009 zostałam wpisana do ewidencji egzaminatorów Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Poznaniu z zakresu egzaminu maturalnego z języka polskiego. TERAPIA
Po latach pracy zdałam sobie sprawę, że pomogę bardziej młodzieży i ich rodzicom, jeśli uzyskają oni ode mnie wsparcie terapeutyczne. W tym celu kontynuowałam studia uniwersyteckie, dzięki którym uzyskałam kwalifikacje do pracy terapeuty i prowadzenia zajęć psychoedukacyjnych. Odbyłam mnóstwo szkoleń i warsztatów. Sama również z powodzeniem je prowadziłam. Uczyłam się u tak wybitnych specjalistów jak np.: dr Z. Bielan, dr A. Wojciechowska, dr K. Kuryś, prof. dr hab. Dudzikowa, prof. Twardowski czy prof. dr. hab. Krauze-Sikorska. Gdy nie wystarczyła mi wiedza akademicka, równolegle korzystałam z pomocy i mądrości tak niezwykłych osób jak: Ludmiła Kartaszowa, Walentyna Sazontiewa, Tanna Jakubowicz-Mont czy Janusz Sztencel. Do moich inspiratorów należą także: Bert Hellinger, Katie Byron, Anthony de Mello, Caroline Myss, Ramana Maharishi, Nisargadatta Maharaj, Eckhart Tolle, Ken Wilber, Adyashanti, Thich Nhat Hanh, Gregg Braden, Ajahn Brahm, Rupert Spira, Thich Nhat Hanh, Matt Kahn, Tenzin Palmo, Papaji, Gangaji.

***
W ostatnich latach z wielkim oddaniem poszerzam wiadomości z zakresu sposobów łagodzenia doświadczeń traumatycznych oraz dróg do uzdrowienia. Szczególną rolę odegrał w tych moich peregrynacjach kurs traumy prowadzony przez Gabora Mate i poznanie dorobku takich specjalistów w tej dziedzinie jak Bessel van der Kolk, Russ Harris, Janina Fisher czy Francine Shapiro.

***
Dzięki wszystkim tym nauczycielom wzrosłam mentalnie, emocjonalnie, ale i duchowo. Przebyłam wiele - niekiedy naprawdę niełatwych – ścieżek, nieustannie ubogacając mój warsztat, który wspiera wszystkich chętnych do współpracy ze mną.

***

Usługi Edukacyjne prowadzę już od 2011 roku
i w ramach własnej działalności gospodarczej spełniam się zawodowo,
szczęśliwie realizując swoje powołanie i cele zawodowe. Dzięki nigdy niegasnącej pasji terapeutycznej, około 30-letniemu bogatemu doświadczeniu nauczycielskiemu i szczeremu zaangażowaniu udaje mi się pomagać dzieciom, młodzieży oraz dorosłym w odnoszeniu szeroko pojętych sukcesów. TO DAJE MI POCZUCIE SPEŁNIENIA ZAWODOWEGO
ORAZ
WIELKĄ RADOŚĆ Z WYKONYWANEJ Z MIŁOŚCIĄ PRACY :-)

KOCHANI, jeśli potrzebujecie dla swojego dziecka pomocy w nauce języka polskiego na poziomie szkoły podstawowej, polecam...
25/09/2024

KOCHANI, jeśli potrzebujecie dla swojego dziecka pomocy w nauce języka polskiego na poziomie szkoły podstawowej, polecam z całego serca córcię Wiktorię, PRAWDZIWY BRYLANT POLONISTYCZNO-PEDAGOGICZNY 😊 ❤
PS Po zeskanowaniu kodu QR można zobaczyć jej profil z opiniami. ❤

Ale PIĘKNE słuchowisko  😍  Marta Lipińska - CUDO - 84 lata.  Premiera 12V2024
14/05/2024

Ale PIĘKNE słuchowisko 😍 Marta Lipińska - CUDO - 84 lata. Premiera 12V2024

Zofia to prababcia, ma ponad 80 lat. To jej opowieść, a dokładnie historia mierząca się ze stereotypem, że ludzie w pewnym wieku stają się aseksualni. Zofia ...

12/09/2023

Z życiem to trochę tak jak z wejściem do Bałtyku. Trzeba ODWAGI, żeby dobrze się bawić 😀💓

09/08/2022

Kochani, będę do 20.08 nad morzem w ośrodku wypoczynkowym, w którym - jak się okazało - zasięg pojawia się incydentalnie, dlatego jestem w zasadzie nieuchwytna 💓

16/07/2022

I would like to confess something.
I am a toxic man.
A narcissist.
Power-hungry and controlling.
An egomaniac, actually.

Yes, yes, I am Awareness, the Divine Self, the Eternal Light, the pristine and impersonal Ocean of Consciousness at the heart of all Beings. I am all that, yes.

Of course.

Namaste.

But, I also want to take FULL ownership of, and responsibility for, my individual and imperfect humanity, my personal flaws, my childhood conditioning, my shadow.

My ‘inner asshole’.

Namaste.

I want to be part of the solution, not the problem.
And healing always begins with radical honesty.

So, let me confess: I am a narcissist. A full blown, self-obsessed narcissist. A master manipulator. Mad with ego.

At least… I have these potentials inside me, as we all do. I have seen all these patterns play out in myself and in my closest relationships over the years.

In bringing these deeply ingrained childhood programs into the light of Awareness, I have been able to begin the journey towards understanding, healing… and rewriting them.

At the heart of my narcissism was a terror of intimacy, and a deep shame and sense of profound failure and unworthiness, of which I was mostly unconscious.

My father taught me how to be a narcissist, how to shame others in order to avoid intolerable feelings of shame, how to judge others in order to avoid being judged. I say this without blame or malice. I have forgiven him now. But… it is the truth. I internalised my father's relational wounding, his ideas and beliefs about what it was to “be a man”, the brainwashing he received from his own parents. As he died of Alzheimer’s, in pain and confusion, I could see his complete innocence too. His frightened inner child. His own deeply buried yearning for love.

And I would like to confess something else.

I am a codependent. I am a love addict. A chronic people-pleaser and martyr for love.

Or at least, I have seen these patterns in myself over the years.

In my pain, feeling empty, without an identity, without hope and without meaning to my life, I have used others to fill my own inner void, to “fix” myself and distract myself from myself. I have ignored my own needs, my own feelings, my own desires and passions, repressed my authentic self, and adapted to what THEY wanted me to be. I have performed, played a role, lied and taken on a ‘false self’ in order to be loved and admired and attended to. I have said “yes” when I meant “no”, and I have said “no” when I really wanted to say “yes”.

I have unconsciously allowed every single one of my boundaries to be violated, trampled on, disrespected, ignored, in order to win and keep love, avoid embarrassment and rejection and abandonment.

I have tolerated name-calling, shaming, judgements and all-out attacks. I have allowed my precious space to be intruded upon, my values to be silenced, my dignity to be trampled on. I have let myself be dominated and bullied. I have confused another’s thoughts with my own. Another’s feelings with my own. I have suppressed my true voice, my grief, my joy, my fear and especially my anger in order to be “well liked”.

I have allowed others to s**t all over my feelings, and pretended to be "okay" with that.

I was not "okay" with that. Inside, I roared and raged.

And out of my terror of being seen as “bad”, and running from intolerable feelings of guilt, at times I became a caretaker, a healer, a therapist, a mediator, a saviour. I was a “nice guy”, a “lovely person” without any needs or wishes of my own. I confused having needs with "weakness", feeling angry with "neurosis", and having desires with "mental illness". I secretly bubbled and boiled with fury and resentment and exhaustion inside, but I hid that pain, even from myself, in order to keep my addiction objects with me, and avoid my own life, and avoid my own death.

I have pretended to be “selfless” in order to protect the (non-existent) “self”. Go figure.

There was something narcissistic in my codependency.

There was something codependent in my narcissism.

Both were rooted and forged in fear – fear of death and loss and nothingness and the void.

Both are compelling dramas designed to spare us from facing our pain. We will do anything to avoid pain.

My mother taught be how to be a people-pleaser, bless her. I say this without blame or resentment. But it is the truth. I internalised her guilt, her need to “make everyone happy” by making herself unhappy, her need to silence and dishonour herself in order to cater to my narcissistic father’s unpredictable mood swings, jealousy and rage. To protect herself. To keep herself safe. I understand now, she was doing her very best, and playing out the programming she learned from my grandma, and perhaps hundreds of generations of people-pleasers before her. These poisonous and self-destructive patterns run through generations.

Until we break down. I had to break down, break up with shame and fear, and wake up.

I have seen all of these characters within me: The narcissist and the codependent. The "one who is always right" and the "one who is always wrong". The addict and the people-pleaser. The one who runs obsessively to connection, and the one who reactively runs away and hides from connection.

I have been the circus monkey, performing for scraps of emotional nourishment. I have been the cave-dwelling ascetic, running from the world.

The one who neglects others in order to please himself. The one who allows himself to be neglected in order to please others.

The abuser and the abused. The victim and the victim-shamer.

The love avoidant and the love addict.

All of these divine Parts live inside of me!

I think we ALL have these character patterns in us, to a lesser or greater extent, at different times and in different relational contexts. They often play out most powerfully in our most intimate relationships. The more someone matters to us, the more we unconsciously might try to avoid or control them, blame them, or obsess over their approval, disconnecting from our authentic selves.

The root of all narcissism and codependency? An unconscious, survival-level terror of intimacy. A fear of getting truly close to another human being. Of being seen. Of being known. Of being ‘found out’.

“If I reveal my vulnerability, my fear, my sorrow, my doubts, my questions, my anger, my unworthiness, darkness and shadows, I will be rejected, neglected, ridiculed, smothered, flooded, overwhelmed, abandoned… and I won’t be able to survive that”.

The voice of childhood trauma. The voice of the forgotten one inside. The abandoned one.

As I have been able to love myself more and more, filling the emptiness inside, drenching the traumatic shame core with awareness and compassion, infusing the inner "abandoned one" with loving attention, I have needed less and less to avoid intimacy by controlling others or by allowing myself to be controlled. I have needed less and less to blame others, shame them, treat them like objects. I have been more and more able to be present with others, allow them to have all their subjective feelings, desires, joys and sorrows, and not seen their deepest experience as some existential threat.

As I have healed, I have needed less and less to addict myself to others, to ‘use’ others to fill my own inner “black hole”. As I have felt more and more whole within myself, I have been able to speak up, tell others my vulnerable and honest truth, set boundaries, say what’s okay and not okay for me, even at the risk of hurting, disappointing or angering them. I have been able to risk losing “love”, in order to connect more deeply and authentically. I have also found people - both women and men - who can truly love me for who I am, not who I pretend to be. This has been the single greatest gift – and surprise - of my life: That I am wholly loveable, even with all my flaws and imperfections. That there are people here who will listen, and stay, and not shame me or try to 'fix' me but hold me lovingly in presence, support me in my vulnerability, celebrate my tears and passions and not turn away in disgust. I do not need to beg for love, or control others to win love, or abandon myself for love. I only need to be myself, and I am loveable.

And if someone is unable to provide this kind of love and safety and support, I can always set boundaries, or even walk away if necessary, without guilt - a fierce self-protection.

I have discovered that love is not something we can win or lose. It’s not found through control or manipulation of self or other. It’s not found through addiction or martyrdom. It’s found in the deepest recesses of my own heart. It’s found when I can be fully present with the one in front of me. Listen deeply to their inner world, whilst staying exquisitely connected to my own, and not confuse the two.

Allowing myself to have my own imperfect thoughts, desires, urges and feelings, and allowing the precious one in front of me to have theirs too. Listening. Receiving. Being open and soft and flexible. But also speaking up when something is not okay for me. Asserting my truth, my needs. Sharing my alive, clear and messy inner world. AND allowing the other to have their voice, too.

Yin, and yang. Masculine, and feminine. Yielding to others, and healthily aggressing, from presence, from compassion. Penetrating, and being penetrated. Receiving, and asserting.

Water, and fire. Heaven and earth.

Immortal, mortal. Spirit, flesh.

Thank you father.

Thank you mother.

You taught me coping strategies, ways to protect myself from deep psychic pain. You gave me inner computer programs called Codependency and Narcissism to spare me from the unbearable and intolerable agony of rejection and abandonment, programs that I no longer need to run, because I am now willing, and able, to face those inner “monsters”, and own them, and be present with them, and breathe into them, and cuddle them close to me as I walk, as I sit and stand and play and dance and lie down to sleep, so they own me no longer, but I own them, my precious inner ones.

“His left hand is under my head, and his right hand doth embrace me”.

I want to shine brilliant divine Attention onto my own deepest human wounds, pour sacred elixir into the places that ache.

I want be Awareness itself, yes… but I also want to take form as an imperfect, part-broken, wholly vulnerable, sensitive and honest, work-in-progress, human being.

I pray that I can find the courage to root out all violence and inauthenticity in myself, including the violence of treating others as objects (narcissism) and the self-violence of treating myself like an object for others (codependency). I pray to be able to burn up dysfunctional patterns as they arise in relationship - in the fire of presence, in the alchemical crucible of intimacy.

I humbly apologise to anyone, man or woman, who I have ever hurt, consciously or unconsciously, knowingly or unknowingly.

I was afraid. I was playing out old tapes in my mind, as we all are. Tapes of fear and punishment that my parents had unconsciously programmed into me when I was young. Tapes of unworthiness and guilt. Tapes that told me to abandon myself and suppress my deepest feelings, my sensitivity and wild intuition. I was innocent then. We all were. I knew no better than to copy “Them”, the gods of my universe. I was hurting and needed love but I was terrified of being loved. I thought that love meant dominating or being dominated, controlling or being controlled, or losing myself to another. I was wrong.

This is not an excuse. Just the truth. Just the raw truth.

I know better now.

We all know more now. So let us do better.

We can heal.

Let us start
by telling
the truth.

- Jeff Foster

22/01/2022

KONTEKSTY NA MATURZE OD 2023
materiał z CKE z 13 stycznia 2022
https://cke.gov.pl/images/_EGZAMIN_MATURALNY_OD_2023/materialy_dodatkowe/20220113%20Materia%C5%82y%20dodatkowe%201_Konteksty.pdf
oraz link z YT z omówieniem tegoż:
https://www.youtube.com/watch?v=0uqoBLvZZ6Y

19/08/2021

Wczoraj (… ) byłem jeszcze głupi, ale dzisiaj zmądrzałem. (...) Nie pojmujemy, że życie jest rajem. Bo wystarczy tylko to zrozumieć, a raj nastanie w całym swym pięknie (...).
F. Dostojewski, Bracia Karamazow ❤
WSPOMNIENIA STARCA ZOSIMY
Po czterech latach służby znalazłem się wreszcie w mieście K., gdzie pułk nasz stał wtedy załogą. (…) Upodobałem sobie w pewnej młodej i, pięknej pannie, mądrej, szlachetnego i dobrego charakteru, córce zacnych rodziców. Byli to bogaci, bardzo ustosunkowani ludzie, przyjmowali mnie u siebie uprzejmie i serdecznie.
I oto przywidziało mi się, że owa panna czuje do mnie skłonność — zapłonęło moje serce, gdy trwałem w tym marzeniu. Później dopiero pojąłem i domyśliłem się, że jej wcale tak bardzo nie kochałem, że tylko ceniłem jej rozum i szlachetny charakter, co zresztą było zupełnie naturalne. Ambicja nie pozwoliła mi jednak oświadczyć się w owym czasie o jej rękę: trudno mi się wydawało rozstać z pokusami wolnego, kawalerskiego i rozwiązłego życia, do którego pociągał mnie mój wiek, tym bardziej że nie brakowało mi pieniędzy. Ale niejednokrotnie robiłem w tym kierunku aluzje. W każdym razie postanowiłem odłożyć na jakiś czas krok stanowczy. Tymczasem wysłano mnie na dwa miesiące do innego powiatu.
Po dwóch miesiącach wracam, a owa panna już jest zamężna, wyszła za bardzo bogatego tamtejszego obywatela, starszego co prawda ode mnie, ale dosyć jeszcze młodego, który miał jeszcze nade mną tę przewagę, że posiadał stosunki w najlepszych sferach stolicy i był bardzo wykształcony. Ja zaś ani jednym, ani drugim nie mogłem się poszczycić. Byłem tak rozgoryczony tym nieoczekiwanym zwrotem, że mi się po prostu rozum mieszał.
Co najważniejsza, dowiedziałem się wówczas, że oboje byli już od dawna zaręczeni i że sam nieraz widywałem go w salonie jej rodziców, ale nie zwróciłem nań uwagi, zadufany w sobie, oślepiony własnymi zaletami.
I to mnie najbardziej obraziło: jakże to, wszyscy prawie wiedzieli, tylko ja nic nie wiedziałem? I poczułem w sobie nagle piekącą złość. Z rumieńcem na twarzy zacząłem sobie przypominać, jak wielokrotnie oświadczałem się jej niemal w miłości, ona zaś bynajmniej nie przeszkadzała mi i nie ostrzegała. Wnosiłem z tego, że po prostu kpiła ze mnie.
Potem oczywiście zmiarkowałem i przypomniałem sobie, że nie kpiła, owszem przerywała zawsze tego rodzaju rozmowy żartobliwym konceptem i czym prędzej zmieniała temat.
Ale wówczas nie mogłem sobie tego przełożyć i zapałałem pragnieniem zemsty.
Przypominam sobie ze zdumieniem, że owo pragnienie zemsty i ów gniew przygnębiały mnie i były mi wysoce wstrętne, z natury bowiem byłem dobry i nie mogłem się długo gniewać. Ale tym razem sztucznie podsycałem w sobie złość i snułem złe i niedorzeczne zamiary.
Przeczekałem czas jakiś i oto pewnego razu, w większym towarzystwie, powiodło mi się nieoczekiwanie obrazić mego „przeciwnika" na pozór z przyczyny ubocznej: wyśmiałem jego opinię o pewnym bardzo znamiennym wówczas wydarzeniu — było to w dwudziestym szóstym roku — i, jak powiadali świadkowie, uczyniłem to zręcznie i dowcipnie. (…) Naówczas karano za pojedynki z całą surowością, lecz mimo to były one bardzo modne w sferach wojskowych (...) Był koniec czerwca. Spotkanie wyznaczono nazajutrz, za miastem o siódmej rano — i oto stało się ze mną coś niezwykłego.
Wieczorem, wróciwszy do domu, rozwścieczony i w okropnym stanie, rozzłościłem się na mojego ordynansa Afanasija i z całej siły uderzyłem go dwa razy w twarz, aż do krwi. Afanasij służył u mnie od dawna i nieraz go już biłem dawniej, ale nigdy z takim zwierzęcym okrucieństwem. I uwierzycie, mili moi, czterdzieści lat minęło od tego czasu, a przypominam to sobie zawsze ze wstydem i męką.
Położyłem się, przespałem ze trzy godziny, obudziłem się, zaczynało świtać. Zerwałem się nagle, spać mi się nie chciało, podszedłem do okna, otworzyłem je — wychodziło na ogród; widzę: słoneczko wschodzi, ciepło, pięknie śpiewają ptaszki.
„Cóż to — myślę sobie — dlaczego czuję się jakoś haniebnie nikczemnie? Czy nie dlatego, że zamierzam przelać krew? Nie — myślę sobie — chyba nie dlatego. Czy nie dlatego, że się boję śmierci, boję się, że zginę? Nie, nie to, nic podobnego..." I naraz domyśliłem się: to dlatego, że zbiłem wczoraj wieczór Afanasija!
Ujrzałem to wszystko przed oczyma, wszystko jak gdyby powtórzyło się w rzeczywistości: stoi przede mną, a ja go biję z rozmachem prosto w twarz, on zaś nie śmie drgnąć, stoi na baczność, głową nie rusza, wyłupił na mnie oczy jak w szeregu, wzdryga się przy każdym uderzeniu, i nawet nie ośmiela się podnieść rąk, aby zasłonić twarz — do tego człowiek był doprowadzony, i to człowiek bił człowieka! Co za ohyda!
Jakby ostra igła przeszyła mi duszę na wylot. Stoję jak oszalały, słoneczko świeci, listeczki się radują, skrzą się, a ptaszki, ptaszki Pana Boga chwalą... Zakryłem twarz rękoma, upadłem na łóżko i zapłakałem głośno. I przypomniał mi się mój brat Markieł i jego słowa wyrzeczone przed śmiercią do służby: „Mili moi, drodzy, dlaczego mi usługujecie, dlaczego mnie kochacie, czyż wart jestem, abyście mi usługiwali?"
„Tak, czy wart jestem" — błysnęło mi w głowie.
W istocie, czymże sobie zasłużyłem, żeby drugi człowiek, taki jak ja, stworzony na obraz i podobieństwo Boże, usługiwał mi? (…) I nagle objawiła mi się w pełnym świetle cała prawda: co ja zamierzam uczynić? Idę zabić dobrego, mądrego, szlachetnego człowieka, który nic złego mi nie wyrządził, małżonkę zaś jego zamierzam na wieki pozbawić szczęścia, skazać na katusze i śmierć.
Leżałem rozciągnięty na łóżku, z twarzą w poduszce, i nie zauważyłem, jak czas minął. Naraz wchodzi do mnie kolega z pistoletami: „A, powiada, dobrze, żeś wstał. Czas już, chodźmy." Zacząłem się kręcić po pokoju, straciłem głowę; wyszliśmy jednak i wsiedli do powozu. „Poczekaj chwilkę, powiadam, za chwilę wrócę, zapomniałem sakiewki."
I wbiegłem z powrotem do mieszkania, wprost do komórki Afanasija:
„Słuchaj, powiadam, wczoraj uderzyłem cię dwa razy w twarz, daruj mi." Zadrżał, zląkł się jak gdyby, patrzy — widzę, że to nic, że to za mało, i nagle w mundurze, w epoletach, buch mu do nóg, czołem o ziemię:
„Wybacz mi!" — powiadam. Afanasij całkiem struchlał.
„Wasza wielmożność, ojcze, dziedzicu... jakże to... czy wart jestem..." — i sam rozpłakał się, jak ja poprzednio, zasłonił twarz rękoma, odwrócił się do okna i trząsł się od łkań.
Ja zaś wybiegłem do kolegi, skoczyłem do pojazdu.
„Ruszaj! — krzyknąłem. — Widziałeś — wołam — zwycięzcę? Oto go masz przed sobą!" Taki mnie zachwyt ogarnął, śmieję się przez całą drogę, mówię i mówię, nie pamiętam już teraz, o czym mówiłem. Patrzy na mnie mój kolega:
„No, bracie, zuch z ciebie, widzę, że nie zhańbisz munduru."
Takeśmy przyjechali na miejsce spotkania, a oni już tam są, wypatrują nas. Rozstawiono nas w odległości dwunastu kroków, on miał prawo do pierwszego strzału — stoję przed nim wesoły, twarzą w twarz, okiem nie mrugam, z miłością patrzę na niego, wiem już, jak postąpię.
Strzelił — ledwo drasnął mnie po policzku i w ucho.
„Dzięki Bogu — wołam — nie zabił pan człowieka!"
Chwyciłem mój pistolet, odwróciłem się i rzuciłem go daleko do lasu: „Tam jego miejsce!"
Odwróciłem się do przeciwnika:
„Szanowny panie, powiadam, wybaczy pan głupiemu młokosowi, który pana obraził i na domiar zmusił do strzelania się. Jestem od pana gorszy dziesięciokrotnie, a może nawet bardziej. Niech pan to powtórzy osobie, którą czci pan najbardziej w świecie."
Ledwie to powiedziałem, wszyscy trzej w krzyk.
„Ależ, panie — rzekł mój przeciwnik, nawet się zaperzył — jeżeli pan nie chciał pojedynku, to po cóżeś mnie wyzywał?"
„Wczoraj, mówię, byłem jeszcze głupi, ale dzisiaj zmądrzałem." Tak mu to wesoło powiedziałem.
„Wierzę, jeżeli chodzi o wczorajsze — odpowiedział — ale co do dzisiejszego, to trudno to stwierdzić z pańskiego zdania."
„Brawo — wołam i klaszczę nawet w dłonie — godzę się z panem i pod tym względem, zasłużyłem sobie na to!"
„Czy będzie pan, szanowny panie, strzelał, czy nie?"
„Nie będę — odpowiadam — a pan, jeśli chce, może jeszcze raz strzelić, ale lepiej, jeśli pan tego nie zrobi."
Sekundanci krzyczą, zwłaszcza mój: „Jak to, hańbisz pułk, stojąc na placu prosisz o przebaczenie; gdybym tylko wcześniej był wiedział!" Stanąłem przed nim i rzekłem, ale już bez śmiechu:
„Moi panowie, czy to tak dziwne w czasach dzisiejszych, że człowiek sam żałuje swego głupiego postępku i wyraża publicznie skruchę?" „Ale przecież nie na placu" — krzyczy znowu mój sekundant.
„Otóż to właśnie — odpowiadam im — to jest najdziwniejsze. Bo właściwie powinienem był przeprosić pana od razu po przybyciu i nie narażać pana na wielki i śmiertelny grzech. Ale tak potwornie wszystko to ludzie sami urządzili, że prawie nie sposób było tak postąpić, albowiem dopiero teraz, kiedy pan strzelił do mnie z dwunastu kroków, moje słowa mają jakieś znaczenie. Poprzednio zaś, przed strzałem, powiedziałby pan po prostu: tchórz, pistoletu się zląkł, nie warto go słuchać.
Panowie — zawołałem z głębi serca — rozejrzyjcie się wokoło, patrzcie na dary Boże: niebo jasne, powietrze czyste, trawka delikatna, ptaszki, przyroda piękna i bezgrzeszna, a my, tylko my jesteśmy bezbożni i głupi i nie pojmujemy, że
życie jest rajem.
Bo wystarczy tylko to zrozumieć, a raj nastanie w całym swym pięknie, i obejmiemy się, i zalejemy się łzami..."
Chciałem jeszcze coś dodać, ale nie mogłem, dech mi zaparło, słodko jakoś, młodzieńczo, i w sercu poczułem takie szczęście, jakiego nigdy jeszcze w życiu nie zaznałem.
„Rozsądne to wszystko i zacne — rzekł mój przeciwnik — ale w każdym razie jest pan oryginalnym człowiekiem."
„Niech się pan śmieje — śmieję mu się w odpowiedzi — potem pan sam pochwali!"
„Ależ gotów jestem i teraz, powiada, pochwalić, proszę pana, wyciągam do pana rękę, bo jest pan, zdaje się, szczerym człowiekiem."
„Nie, powiadam, teraz nie trzeba, a potem, kiedy będę lepszy i zasłużę sobie na pański szacunek, wówczas będzie pan mógł podać mi rękę i dobrze pan zrobi."
Wróciliśmy do domu, mój sekundant przez całą drogę klął, a ja go wciąż całowałem. Od razu wszyscy koledzy dowiedzieli się o tym, zebrali się tegoż dnia na sąd honorowy: „Mundur niby zhańbił, niech się poda do dymisji." (…)
„Najdrożsi przyjaciele i koledzy — rzekłem — nie kłopoczcie się o moją dymisję, bo już to zrobiłem, dziś rano do dymisji się podałem, a jak się z wojska zwolnię, natychmiast do monasteru wstępuję, dlatego się podałem do dymisji."
Ledwo to powiedziałem, wszyscy jak jeden mąż roześmieli się głośno:
„Powinieneś był to od razu powiedzieć, teraz wszystko się wyjaśniło, mnicha nie można sądzić" — śmieją się, nie przestają, i wcale nie kpiąco, owszem, szczerze, wesoło, polubili mnie nagle wszyscy, nawet najzawziętsi oskarżyciele. (…) Wszyscy śmieli się ze mnie, lecz kochali. (…)
***
I jak tu nie kochać Dostojewskiego? ❤ 🙂

06/08/2021

Kochani, jeśli ocena z egzaminu maturalnego czy ósmoklasisty jest wg Was zaniżona,
nie wahajcie się wnioskować do OKE o jej weryfikację,
ponieważ bywa, że
różnica w punktacji po ponownym sprawdzeniu wynosi niekiedy aż 30% i egzamin oceniony na 50% okazać się może egzaminem na 80%. To wiele zmienia

22/04/2021

Czesław Miłosz o swej drugiej żonie:

Otrzymałem od Carol najcenniejszy dar na świecie, jej nieustanną czułą miłość.
Patrząc wstecz, uświadamiam sobie, jak bardzo byliśmy szczęśliwi. (…)
Była ze mną i chroniła mnie przez swoją promienność, od mojego pesymizmu. (…)
Pozostaje ona dla mnie personifikacją najbardziej szczodrego gatunku miłości.

A. Kosińska. Miłosz w Krakowie, Kraków 2015, s. 313.

21/04/2021

Czesław Miłosz
,,(...) Nie wybierałem Kalifornii. Była mi dana.
Skąd mieszkańcowi północy do sprażonej pustki? (...)"

W zbiorze ,,Osobny zeszyt (1977–1979)", w części opatrzonej tytułem: Strona 13.

16/04/2021

NOWA MATURA 2023. DUŻE ZMIANY. POZIOM PODSTAWOWY. INFORMATOR.
https://cke.gov.pl/images/_EGZAMIN_MATURALNY_OD_2023/Informatory/Informator_EM2023_jezyk_polski_PP.pdf
POZIOM ROZSZERZONYhttps://cke.gov.pl/images/_EGZAMIN_MATURALNY_OD_2023/Informatory/Informator_EM2023_jezyk_polski_PR.pdf

Żabiska (a raczej Jaśliska w Beskidzie Niskim) ... polskie Macondo? ,,Wino truskawkowe" film na podstawie ,,Opowieści ga...
16/04/2021

Żabiska (a raczej Jaśliska w Beskidzie Niskim) ... polskie Macondo?
,,Wino truskawkowe" film na podstawie ,,Opowieści galicyjskich" Stasiuka. Scenariusz: Andrzej Stasiuk, Dariusz Jabłoński.
Reportażowość, proza poetycka, realizm magiczny ... Piękno.

Wino truskawkowe (2008) - Policjant z Warszawy rozpoczyna nowe życie w małym miasteczku przy słowackiej granicy.

Adres

Folwarczna 38D/27
Poznan
61-064

Godziny Otwarcia

Poniedziałek 08:00 - 20:00
Wtorek 08:00 - 20:00
Środa 08:00 - 20:00
Czwartek 08:00 - 20:00
Piątek 08:00 - 20:00

Telefon

+48508699152

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Dominika Wachowska umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Praktyka

Wyślij wiadomość do Dominika Wachowska:

Udostępnij

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram

Our Story


  • KOREPETYCJE - język polski (egzamin ósmoklasisty, matura polska, międzynarodowa/ IB)

  • TERAPIA PEDAGOGICZNA Pracuję także online :-) Zapraszam bardzo serdecznie :-) O MNIE EDUKACJA 1996 r. ukończyłam Wydział Filologii Polskiej i Klasycznej na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Uzyskałam wówczas tytuł magistra filologii polskiej ze specjalnością nauczycielską. Uczyłam dzieci, młodzież oraz dorosłych. W 2008 r. wzięłam udział w ogólnopolskich warsztatach dla nauczycieli języka polskiego programu IB i od tego czasu wspieram uczniów zdających maturę międzynarodową z języka polskiego. W 2009 zostałam wpisana do ewidencji egzaminatorów Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Poznaniu z zakresu egzaminu maturalnego z języka polskiego. TERAPIA Po latach pracy zdałam sobie sprawę, że pomogę bardziej młodzieży i ich rodzicom, jeśli uzyskają oni ode mnie wsparcie terapeutyczne. W tym celu kontynuowałam studia uniwersyteckie, dzięki którym uzyskałam kwalifikacje do pracy terapeuty i prowadzenia zajęć psychoedukacyjnych. Odbyłam mnóstwo szkoleń i warsztatów. Sama również z powodzeniem je prowadziłam. Uczyłam się u tak wybitnych specjalistów jak np.: dr Z. Bielan, dr A. Wojciechowska, dr K. Kuryś, prof. dr hab. M. Dudzikowa, prof. dr hab. A. Twardowski czy prof. dr. hab. H. Krauze-Sikorska. Gdy nie wystarczyła mi wiedza akademicka, równolegle korzystałam z pomocy i mądrości tak niezwykłych osób jak: Ludmiła Kartaszowa, Walentyna Sazontiewa, Tanna Jakubowicz-Mont czy Janusz Sztencel. Do moich inspiratorów należą także m.in.: Bert Hellinger, Katie Byron, Ramana Maharshi, Nisargadatta Maharaj, Jiddu Krishnamurti, Anthony de Mello, Ken Wilber, Eckhart Tolle, Adyashanti, Tenzin Palmo, Matt Kahn. Dzięki nim wszystkim wzrosłam duchowo. Przebyłam wiele niekiedy niełatwych ścieżek, podczas których kształtowała się moja droga rozwojowa. Od 8 lat prowadzę Usługi Edukacyjne i w ramach już własnej działalności gospodarczej spełniam się zawodowo, realizując swoje powołanie i cele zawodowe. Dzięki pasji terapeutycznej, ponad dwudziestoletniemu doświadczeniu nauczycielskiemu i wielkiemu zaangażowaniu udaje mi się pomagać dzieciom, młodzieży i dorosłym w odnoszeniu szeroko pojętych sukcesów. I to daje mi poczucie spełnienia zawodowego oraz wielką RADOŚĆ z wykonywanej z miłością pracy :-)