01/05/2021
LegoLife. Życie to jak klocki, coraz bardziej skomplikowane; rozbudowane, coraz bardziej zajmujące, trzeba je szybko układać, by nadążyć; jesteśmy w labiryncie, którego bronimy za wszelką cenę, by ktoś inny nam nie przeszkadzał w błądzeniu. Lubimy to ale nie wiemy co to jest szczęście lub każdy ma swoje własne egoistyczne szczęście. Zdania są podzielone: większość żyjąca już na co dzień w wirtualnym amoku broni na siłę banalnego zwrotu: "Świat się rozwija, idzie na przód", takich jest co raz więcej, już widzimy resztki indian w Amazonii, na Borneo, w Zambezi ze smartfonami szukającymi meczów Barća czy Chelsea. Takich jak ja jest co raz mniej, jesteśmy wypychani na aut, a nasza linia jest coraz bardziej zamazana, jak w gęstej mgle. Od jakiegoś czasu sprzeczności, które nas otaczają są nie tyle tolerowane ile lubiane, kochane - wręcz fascynacja pierdołami, bo dla mnie to nawet nie bzdety, to nawet nie jakaś wyimaginowana dekadencja - to po prostu strata czasu, jakże cennego dla nas wszystkich. Trudno zauważyć cokolwiek jeśli żyje się co dzień tak samo lub podobnie; w tzw. schemacie dnia, tygodnia, szczęście staje się także schematyczne. Życie to jak bigos, który jesz co dziennie, taki sam, tam samo przyrządzony, tak samo przyprawiony, o tych samych porach. Uwielbiam bigos (umiem zrobić, znam się! zresztą z dobrych składników jest zawsze zdrowy, pro-bigbiotyk jak go nazywam), chętnie Ciebie zaproszę lecz nie stać mnie podawanie tej potrawy co dziennie, nawet dla ukochanej osoby. Nie chcę podawać Tobie tego samego w taki sam sposób, o tych samych porach. Więc Nasze życie to zepsuty, co dzienny bigos, w którym od czasu do czasu znajdujemy ziarnko ziela angielskiego, lecz to ziele jest już bez smaku, znowu nudne, bierzesz na ząb, oczekujesz jakiegoś sygnału, szukasz odrobiny ekstazy a tu nic, pustka.... Wsiadasz na rower, musisz uważać na tych co mają głowę pochyloną, obojętnie czy w 300 konnym bolidzie (jeden smarfon przy lewym uchu, drugi na uchwycie, trzeci w kieszeni) czy na studentkę, która idzie środkiem ścieżki, chodnika, ulicy wpatrzona w 7-io calowego bożka. Pisałem już kiedyś: Ekran wygrał! Obojętnie jaki i gdzie; A my przegraliśmy może nawet Wojnę z Ekranem, Nowym Bogiem. Zawsze ją przegrywamy, tą najważniejszą Wojnę, tak jest od setek a może tysięcy lat. Choć może nie do końca. Jeszcze jakaś umierająca, ostatnia nadzieja była ale do nie dawna, powoli kiedy władza Ekranu stała się jak odrobina Pychy, przerodzona w Ocean Pychy > przestałem wierzyć w przegraną Ekranu. Film sci-fi z końca lat 80-tych XX wieku: wieżowce, a na ich szyjach medale w postaci wirtualnych billboardów, helio-drony między tymi orderami, a w nich "kierowcy" komputerowych marzeń. Sam jestem przegrany, zamiast kupić starą maszynę do pisania, siedzę i piszę. Kto dziś przyjmie moje felietony, książki w formie manuskryptu? Podobno wraca gramofon i vinylowe płyty i eko-żarcie, więc mimo wszystko jakaś Nadzieja nie umrze ostatnia?