10/08/2025
Większość spotkań w dotyku z Wami opowiada o rozluźnieniu.
O puszczeniu.
O opadnięciu do ciała i błogim spokoju.
Niektóre sięgają naprawdę głębokich warstw, pozwalając na uzdrowienie, które budzi mój zachwyt i podziw.
Podziw dla Was — Waszej otwartości na życie i gotowości do zmian.
Bywają też takie, w których trudno o gram rozluźnienia.
Gdzie w miejsce początkowej ekscytacji wkrada się wkurwienie, lęk i opór.
To, że dzielicie się ze mną szczerym feedbackiem, traktuję jak wielki ukłon w moją stronę.
Dziękuję za każdy z nich. ❤️
Oczywiście jest we mnie część, która chciałaby, byście odpoczęli i chłonęli masaż każdą komórką ciała.
(Ta dziecięca cząstka, którą się pięknie opiekuję).
Ale jako lomi praktyczka zapraszam do prawdy i jestem na nią gotowa.
Dlaczego te odczucia bywają tak różne?
Jak to możliwe, że jedna osoba doświadcza stanu porównywalnego z ceremonią ayahuaski, a inna nie może nawet dotknąć relaksu?
Powodów może być naprawdę bardzo wiele.
Opowiem o dwóch.
Czasem chodzi o zaufanie, które potrzebuje czasu.
Kilku sesji.
A czasem trzeba się po prostu zgodzić na to, że nie jesteśmy dla siebie wlaściwe/właściwi.
Że na poziomie nieświadomym dzieje się coś, co nie pozwala na pełne doświadczenie masażu.
I trzeba to uszanować.
Można to oglądać, opiekować i przychodzić na sesje dalej.
Można też ruszyć w drogę i znaleźć „swoją” masażystkę — taką, przy której od pierwszego spotkania sztywne spoiwa zaczną się rozluźniać.
Każde rozwiązanie jest OK.
Nie wszystko możemy kontrolować.
I dobrze! ✨
Spokoju w sobie,
Ania