Renia walczy z rakiem

Renia walczy z rakiem Dane kontaktowe, mapa i wskazówki, formularz kontaktowy, godziny otwarcia, usługi, oceny, zdjęcia, filmy i ogłoszenia od Renia walczy z rakiem, Przemysl.

Mgła, akwarium i cuda z endokrynologii- Ale ty chyba nie sądzisz, że mama ci pozwoli trzymać w domu taaakie wielkie akwa...
06/12/2025

Mgła, akwarium i cuda z endokrynologii

- Ale ty chyba nie sądzisz, że mama ci pozwoli trzymać w domu taaakie wielkie akwarium? – Renata patrzy na mnie z tym swoim „wiem, że wiem lepiej” w oczach, a jednocześnie z uporem, który rozbraja każdą polemikę bardziej niż logika.

– Pewnie, że nie sądzę – odpowiadam z powagą. – My tak tylko z Piotrem rozmawialiśmy.

– No właśnie. Według mnie znowu się nakręcasz. I skończy się jak ze stawikiem – przypomina tonem, który ma w sobie wszystko: przestrogę, odwołanie się do mądrości przodków i to sławne: „A nie mówiłam” wypowiedziane bez słów.

I tak, zanim zdążyliśmy odpłynąć w wizję domowego oceanu zamkniętego w ramy akwarium, życie jak zwykle wkracza na scenę: za oknem domu Ronalda McDonalda z mgły wyłania się łagodny kontur szpitalnych ścian.

Wizyta w poradni endokrynologicznej – jak na standardy USD – jest niemal cudem logistycznym: szybka, rzeczowa, w dodatku z samą profesor Wędrychowicz. Kobietą, która potrafi wejść w kontakt z Renatą tak, że nawet najbardziej napięta rozmowa zamienia się w spokojny dialog. Endokrynologia w USD to osobny wymiar. Trochę jakby ktoś zapomniał tam powiedzieć, że szpital może być miejscem chaosu i stresu. Wszystko jest „nietutejsze” – w tym najlepszym sensie.

Akwarium? Może kiedyś. Na razie uczymy się pielęgnować inny ekosystem – ten złożony z emocji, nadziei, hormonów i wiary w ludzi, którzy naprawdę leczą.

Wyjeżdżamy z Krakowa dosłownie wgryzając się w mgłę, która otula autostradę jak scenę z filmu o duchach. Trutka - nieustępliwa kronikarka – fotografuje wszystko, jakby chciała udowodnić mamusi, że nie wymyślamy tych „strasznych okoliczności”, tylko naprawdę jedziemy przez mleko.

Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie

Niewidzialni- Patrz, tato śpi – zwraca uwagę Truja.- Niech śpi. Jest zmęczony.Jak na potwierdzenie moich słów następuje ...
03/12/2025

Niewidzialni

- Patrz, tato śpi – zwraca uwagę Truja.
- Niech śpi. Jest zmęczony.
Jak na potwierdzenie moich słów następuje donośne chrapnięcie, które mam moc budzenia Śpiących Ojców.
- O, zasnąłem – rzuca zdezorientowany Najlepszy z Mężów i próbuje się odnaleźć w akcji filmu. – A to kto jest?
- Dziewczyna – stwierdza Renata.
- To widzę. Dlaczego jest?
- Wyrażaj się precyzyjniej – fuczy Najlepsza z córek, ale litościwie dodaje - Jest niewidoczna. Widać ją, ale nikt jej nie dostrzega.
- I Gortimer chce, żeby była dostrzeżona przez innych? – próbuje dociekać Najukochańszy z Tatusiów.
- Tak, ale ona nie chce, żeby ją ktoś widział. Oglądaj – kończy Renata.

Przed położeniem się spać jeszcze dodaje:
- Wiesz mamo, ja też czasem nie chcę być widoczna.
- Dlaczego?
- Po co? Robię, co mam robić. Nie lubię, gdy ktoś zwraca na mnie uwagę. Jeszcze zacznie pytać o chorobę i szpital, a ja nie chcę o tym mówić.

3 grudnia obchodzimy Międzynarodowy Dzień Osób z Niepełnosprawnościami (International Day of Persons with Disabilities) – święto ustanowione przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1992 roku na zakończenie Dekady Osób Niepełnosprawnych (1983–1992). Jego głównym celem jest przybliżenie problemów osób borykających się z różnymi niepełnosprawnościami zdrowej części społeczeństwa.

Czy takie obchody są potrzebne? Przecież żyjemy na wspólnej planecie. A jednak osoby „zdrowe” nie zawsze zauważają potrzeby tych, których dotyka niepełnosprawność. Często nie traktują ich jak pełnowymiarowych członków społeczeństwa, nie zostawiają i nie dbają o to, by w ogóle została utworzona przestrzeń, w której osoby z niepełnosprawnościami mogłyby się realizować. Tak dzieje się w grupach towarzyskich, na przestrzeni zawodowej, w edukacji. Owszem, istnieją przepisy do realizacji (np. likwidacja barier), są tworzone miejsca pracy dla tych, którzy posiadają orzeczenie o niepełnosprawności, mamy w kraju szkoły specjalne. Nawet – zamiast integracji – wprowadza się edukację włączającą. To świetnie. Tylko nie wystarczy. Dopóki świadomość każdego z nas nie będzie ukierunkowana na człowieka obok nas, dopóty takie obchody będą eleganckim przecinaniem wstążeczek przy oddawaniu rampy dla wózków w jakiejś instytucji, okazją do wspólnego zdjęcia i prężenia piersi: : „Tak, to ja. Jestem tu w dniu obchodów!”, ładnym lukrem na rozwalającym się ciastku.

Osoby z niepełnosprawnościami są wśród nas, ale ich nie widzimy.

Osoby z niepełnosprawnościami są wśród nas, ale czasem wolą pozostać niewidoczne.

Osoby z niepełnosprawnościami są wśród nas, ale niekoniecznie czują się z nami bezpiecznie i komfortowo.

Międzynarodowy Dzień Osób z Niepełnosprawnościami ma być naszym wyrzutem sumienia, pstryczkiem w nos, powodem do zastanowienia, w jakim społeczeństwie chcemy żyć. Zwłaszcza, gdy może się zdarzyć, że przewrotny Los podaruje nam prezent w postaci niesprawności.

Niepełnosprawni Są Wśród Nas. Guzy mózgu u dzieci

Iguana, gorset i święta – czyli jak żyć z tym, co gryzieKlik! Klik! Na wyświetlaczu miga wiadomość od Najżyczliwszej z Ż...
29/11/2025

Iguana, gorset i święta – czyli jak żyć z tym, co gryzie

Klik! Klik! Na wyświetlaczu miga wiadomość od Najżyczliwszej z Żon. Do sms-a dołączony zrzut ekranu z anegdotką o mężu i iguanie. Niewinna jaszczurka, prezent z gatunku „a coś mu tam damy, niech się cieszy”.

Historia z netu idzie mniej więcej tak: Mężczyzna dostaje w prezencie (myślę, że jednak od małżonki a nie znajomych) iguanę. Miła, egzotyczna, trochę jak roślina w wersji z ogonem. Do momentu aż gryzie go w palec. Palec puchnie, boli, a mąż – jak to mąż – najpierw myśli, że jaszczurkę zaraz… no, powiedzmy, że „wyekspediuje w inne wymiary”. I wtedy dzieje się magia: iguana zaczyna za nim łazić krok w krok, wpatrując się w niego najsmutniejszym spojrzeniem świata. Budzi się rano, a ona siedzi obok łóżka na posterunku, jak piesek z poczuciem winy. On sobie myśli: „O, jaka mądra, wie, że źle zrobiła, teraz przeprasza”.
Problem w tym, że palec nie tylko nadal boli, ale robi się coraz bardziej imponujący objętościowo. W końcu facet zabiera jaszczurkę do weterynarza i dopiero tam dowiaduje się, że ten gatunek iguan jest jadowity. Tyle że ich jad jest słaby. Gryzą, a potem łażą za swoją ofiarą i czekają, aż ta zejdzie z tego świata z godnością lub bez.

🐸

Na to wszystko odpisuję żonie smsem:
– Kąsasz mnie jak śpię? Bo wieczorami tak jakoś dziwnie na mnie patrzysz znad książki. Tak, jakbyś czekała…
Klik! Klik!
– Nie, ale Renata zastanawia się, co ci dać na święta!
Grzecznie więc melduję:
– Może być jaszczurka. Byle bez tępoty w oczach. Ale tak w ogóle to wolę pająka. I nie rozumiem, dlaczego wciąż spotykam się z oporem. Przecież co jakiś czas poruszam ten temat. Uporczywie. Natrętnie wręcz. Z taką samą częstotliwością i upierdliwością jak wywoływanie do odpowiedzi lekarzy.

I tu w dialog rodzinny wchodzi telefon od profesora Latalskiego:
– Kręgosłup trwa stabilnie. Skolioza utrzymana w cuglach.
I (co już w myślach dodaję tylko do siebie) zachowuję się ostatnio jak dobrze ułożony gad! Czekam, nie daję o sobie zapomnieć. Obserwuję. Prześwietlam spojrzeniem. Żeby pojawiła się oczekiwana wiadomość, że jest stabilnie. No to ćwiczymy, kontrolujemy, korygujemy gorsetem.

🐸🐸

Bywa, że patrzę na siebie i myśl posuwa się jeszcze dalej. A może być jak waran z Komodo… Zaczaję się z boku, przyłożę zęby, zastanawiając się jak najdotkliwiej ukąsić upierdliwy Los, żeby się wreszcie odczepił, a potem zacznę łazić za swoją ofiarą i czekać, co będzie.

Częściej jednak mam wrażenie, że to Los jak ta iguana patrzy tępo aż ofiara padnie. A my z rehabilitacjami, kontrolami na ortopedii, endokrynologii, onkologii, ginekologii, u neurochirurga, z badaniami obrazowymi, morfologicznymi, z dostosowywaniem się do materiału szkolnego, wymogów i obowiązków zawodowych oraz domowych, do maturzysty w domu… wcale nie mamy ochoty dać mu satysfakcji i zdechnąć! Tylko on tak łazi…

Nadzieja na lepsze jutro to nie naiwne czekanie, ale wybory, którego codziennie dokonujemy w zatrzęsieniu sprzecznych argumentów. Trzymamy się tych naszych decyzji z uporem maniaka, nawet jeśli czasem mamy wrażenie, że nasze życie to eksperyment z pogranicza dramatu i medycznego stand-upu.

🐸🐸🐸

A Wy? Macie w swoim życiu jakąś „iguanę”, która najpierw gryzie, a potem patrzy na Was tym swoim tępo–wiernym wzrokiem? Może się okazać, że nasze jaszczurki są do siebie bardziej podobne, niż myślimy. Jeśli widzisz wokół siebie gadzinę gotową recytować Hamleta z twoją wyimaginowaną czachą w łapie lub sam przejmujesz rolę smoka z Komodo by pokąsać Los, podziel się swoim komentarzem, zostaw reakcję albo udostępnij nasz post.

Drogi Czytelniku dziękujemy, że jesteś tutaj z nami! Jeśli post Ci się spodobał, zostaw po sobie emotkę i podziel się swoimi przemyśleniami w komentarzu.

Na pewno nie słyszeliście o Józiu, bo Józek odchodził cicho... Tak już się dzieje, że zmiany powodują naszą reakcję. No ...
23/11/2025

Na pewno nie słyszeliście o Józiu, bo Józek odchodził cicho...

Tak już się dzieje, że zmiany powodują naszą reakcję. No bo jak to? Dopiero ktoś przypominał pączek, a teraz wygląda jak modelka na wybiegu…, jeszcze niedawno mieliśmy przed oczami szczerbate umorusane dziecko, a tu proszę, urodziwy nastolatek, miesiąc temu widzieliśmy w naszym znajomym fajnego kumpla od szaleństw wszelakich a dziś boimy się, że nas zabije gołymi rękami… Ludzie zmieniają się w trakcie dorastania, pod wpływem istotnych – czasem traumatycznych - dla nich wydarzeń, nierzadko pod wpływem choroby.

Nowotwory ośrodkowego układu nerwowego zmieniają na całej linii. Takie nowotwory – potwory. Siedzą dziady w głowach i kombinują, jak wszystko zniszczyć. Może wygląd? Niczym Picasso walą abstrakcjami: jakieś wytrzeszczone oko jak u czarownicy wróżącej szeryfowi z „Robina Hooda”, otyłość po sterydach, dzięki której człowiek wygląda jak Alcest do kwadratu, czasem przerażające wychudzenie, łysa głowa, ubytki w zębach, sonda wisząca z nosa jak trąba zdeformowanego słonia, niezborne ruchy…

Ale wygląd to mało. Przecież można zniszczyć coś jeszcze… A jakby tak zachowanie? Niech ludzie nie poznają tych, którzy jeszcze niedawno byli w ich otoczeniu. Gdyby tak nagle ktoś chory stał się infantylny jak dzieciaczek… - można mu wtedy robić głupie numery. I tak się nie zorientuje. A może niech będzie agresywny… Tak! wszyscy się od niego odsuną, bo przecież nikt nie zechce dostać z piąchy w nos. Nie można (i słusznie) tolerować agresji wobec ludzi.

Kiedy potwory – nowotwory działają, świata z otoczenia chorego zaczyna ubywać. Najpierw odchodzą ci, których znał tylko „na cześć”, potem ci, którzy nie rozumieją, następnie tacy, co chociaż próbowali, ale, „sorki, widok nie ten”, potem ci, którzy nie dają rady, bo prócz nich nie został już żaden znajomy. I chory dzieciak – bo o dziecku mowa – nie ma prócz rodziny nikogo.

Józek był i już go nie ma. Odszedł. Zanim zabrała go śmierć, guz mózgu odebrał mu osobowość i znajomych. Tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że guz spowodował agresywne zachowania. Nikt – a najbardziej Józek – nie rozumiał, dlaczego. Ale świat wokół zaczął zionąć przeraźliwą pustką. Chłopiec nie mógł jej wypełnić nawet drogimi gadżetami, bez których wielu współczesnych nastolatków dziś nie wyobraża siebie życia. Zwyczajnie rodziny nie było na nie stać. W trakcie leczenia dzieciak starał się zrozumieć co się z nim dzieje, rozpaczliwie znaleźć kontakt z kimś, kto go nie odrzuci. Zaczął pisać z Magdą. Rozumiała. Sama walczy z chorobą syna, zjada zęby na próbie zrozumienia działania nowotworów i sposobów walki z nimi.

Teraz Magda chce przywrócić Józka światu, żeby świat sobie o nim przypomniał. Żeby znajomi z klasy, mieszkańcy pamiętali, że choroba jest bezlitosna, żeby rodzina miała ślad po Józku, który był, a którego już nie ma.

Magda z Guzy mózgu u dzieci założyła zbiórkę dla Józka. Prosiła o przepublikowanie jej prośby, co czynimy. Jeśli możecie, dorzućcie parę złotych na pomnik dla chłopaka, którego nowotwór–potwór najpierw zmienił nie do poznania a potem bezczelnie odebrał rodzinie. Może dzięki temu uda się przywrócić to dziecko światu takim, jakie było zanim rozpoczęło swoją walkę.

W pierwszym komentarzu znajdziecie link do zbiórki stworzonej na opłacenie pomnika.

Zapach chleba i wspomnienia, które pachną domem– Co robisz?! – Renata wpada do kuchni jak huragan. No dobra, może nie ta...
03/11/2025

Zapach chleba i wspomnienia, które pachną domem

– Co robisz?! – Renata wpada do kuchni jak huragan. No dobra, może nie taki z tropików, raczej lokalny, w wersji „slow motion”. Wzrokiem omiata blat. Na nim segregator - stary, po przejściach w środku którego zalegają przepisy wszelakie: opisane, pokreślone, z plamami ciasta i śladem białka z czasów prehistorycznych.
- Chleb - odpowiadam, jednocześnie lustrując kartki pełne skreśleń, przeliczeń, komentarzy i śladów gotowania.
- To ja ci pomogę – rzuca Truj z entuzjazmem psychologa po trzecim espresso i ustawia się w strategicznym miejscu między blatem roboczym a szufladą z przyrządami kuchennymi. - Który chleb robimy?
- No właśnie nie wiem. Albo taki nowy, z ziarnami, albo ten z McDonalda z przepisu babci Maksa.
- To ten z McDonalda. Pamiętam, jak pani Dominika go zrobiła i spróbowałam kawałek przed wyjściem na oddział.

Tak, były takie czasy. Ronald McDonald House w Krakowie stał się wtedy naszym domem. Ile wylaliśmy tam łez, ile przespaliśmy nocy, ile potyczek planszowych stoczyliśmy na tarasie - tego nie zliczę. Na tyle było ich dużo, że po sześciu latach, gdy zajechałyśmy przed dom, pan ochroniarz wyszedł do nas jak przyjaciel i krzyknął: "Poznaję Was! Będziecie grać?" I to było jak powrót do domu starych znajomych.

W październiku krakowski Dom obchodził swój jubileusz istnienia. Z tej okazji pojawiło się akwarium pełne kolorów i ryb (już pewnie w nim pływają, wesoło machając ogonkami, końcem września jeszcze ich nie było). Zwierzaki w trakcie leczenia przeciwnowotworowego nie są wskazane, mogą uczulać, przenosić choroby, których zdrowy organizm nawet nie zauważy, ale ryby... Ryby żyją w osobnym środowisku i działają kojąco. Jak wszystko w tym miejscu wytchnienia.

Niewiele jest chyba enklaw w szpitalu, które zasługują na szczególne uznanie. Kto nie musiał spędzać miesięcy na fotelu lub materacu w kilkuosobowej szpitalnej sali, ten nie odczuł prawdziwej potrzeby położenia się do normalnego łóżka, ugotowania swojego zwyczajnego obiadu, czy wyniesienia śmieci. Tak, takie prozaiczne czynności jak wyjście do śmietnika, odkurzanie i szorowanie kuchenki sprawiają, że nasze życie zyskuje namiastkę normalności w nienormalnej sytuacji choroby. Do tego czasem w kuchni pojawia się ktoś, kto zaczyna opowiadać śmieszne historie rodem z oddziałowego życia wzięte i zaczynasz śmiać się razem z nim (na początku to szokuje, potem takiego śmiechu szukasz). A zdarza się, że schodzisz do kuchni ze względu na zapach chleba roznoszący się po wszystkich korytarzach i przywodzący na myśl archetyp domu. Innym razem zasiadasz przy stole, gdzie leżą wigilijne lub wielkanocne przysmaki podarowane przez restauratorów, którzy wiedzą, że tym razem ty nie urządzisz świąt. My wspominamy spotkanie z Olkiem Dobą, urodziny na tarasie, ucieczki w świat gier.

Oby takich miejsc jak Dom Fundacji Ronalda McDonalda było więcej. I takich ludzi, jak Dominika, Piotr, Małgosia, pani Agata, panowie Leszek i Staszek,… - Was wszystkich, którzy tak bardzo o nas dbaliście w 2018 i 2019 roku. Zawsze z wdzięcznością dla Was!

***
Pomoc innym bywa sprawdzianem naszej empatii. Tak jak otrzymaliśmy ją w czasie pobytu w krakowskim Domu Fundacji im. Ronalda McDonalda, tak wciąż ją otrzymujemy od Państwa. Kresu leczenia i walki ze skutkami choroby Renaty nie widać, ale i Wasze serca okazały się hojne dla naszej córki. Każda złotówka i każdy 1,5% podatku to dla nas oddech, chleb powszedni i nadzieja, której nie da się przeliczyć na monety... Dzięki Wam możemy każdego dnia walczyć o powrót do samodzielności i zdrowia naszej córki.

***
Jeśli czujecie, że ten tekst coś w Was poruszył – zostawcie serduszko, komentarz, cokolwiek, co powie: „słyszymy was”. Bo kiedy zaczynasz piec chleb w środku burzy, potrzebujesz ciepła od innych – nawet jeśli jest to ciepło z drugiego końca ekranu.

„Kupa była?” – czyli o tym, jak słowa potrafią leczyć… albo zawstydzić.Na salę, z energią zdolną powalić słonia i jeszcz...
27/10/2025

„Kupa była?” – czyli o tym, jak słowa potrafią leczyć… albo zawstydzić.

Na salę, z energią zdolną powalić słonia i jeszcze trzy nosorożce, weszła pielęgniarka. I, jak codziennie, zadała to samo pytanie:

– Kupa była?

Kto zna oddziały dziecięce, ten wie, że to pytanie jest nieuniknione, częste i z grubej rury. Taka codzienność, w której sprawy bardzo przyziemne mają kluczowe znaczenie dla życia. Dosłownie. Gdy wyciągam z czeluści pamięci tę sytuację, przypominam sobie, że pierwsze dwa razy odpowiadałem grzecznie, z pełnym zrozumieniem medycznej logiki pytania. Ale za trzecim stwierdziłem, że może warto zmienić tę powtarzalną rutynę. Rzuciłem więc:

– Super! Pogratulować!

Zaskoczony wyraz twarzy zderzył się z moim zmęczeniem oraz bezradnością i przez chwilę oboje poczuliśmy, że jesteśmy po tej samej stronie. Bo w czterech ścianach sali na onkologii, gdzie zapach środków dezynfekcyjnych miesza się z zapachem strachu, wrażliwość potrafi schować się bardzo głęboko.

Niektóre słowa na oddziale wydają się dziwne, inne krępujące, jeszcze inne niejasne. Część w ogóle nie pada, choć po czasie okazuje się, że powinny były. Ale skąd to wiedzieć, gdy szpital spada na człowieka jak grom z jasnego nieba?

Kiedy zaczynaliśmy leczenie, przestrzenią, w której uzupełnialiśmy wiedzę i doświadczenie, stała się grupa wsparcia dla rodziców dzieci z guzami mózgu. To przestrzeń, gdzie można pytać o wszystko – od fotonoterapii po protonoterapię, informacje o protokołach stosowanych w ośrodkach europejskich, nazwiska lekarzy, którzy są w kraju najlepsi, i o miejsca, których należy unikać. A teraz pojawiła się książka.

Magdalena Undro Łokietek napisała „Guzy mózgu u dzieci. Onkoprzewodnik, część I” – poradnik dla rodziców, którzy próbują chaos leczenia ułożyć w głowie w odrobinę uporządkowany system, niepowalający na kolana swą zagmatwaną retoryką czy pojęciami z piekła lub akademii medycznej rodem. To nie jest zwykła publikacja. To opowieść o nadziei spisana językiem, który nie rani, nie zaciemnia, nie przeraża brakiem zrozumienia. Autorka tłumaczy słowa lekarzy na język rodziców – empatycznie i spokojnie.

Książka i grupa tworzą razem coś niezwykłego – most między wiedzą a doświadczeniem. Jedna daje narzędzia, druga – ramiona do podparcia. Obie dowodzą, że również rozmowa potrafi uczyć, rzeczowe informacje odczarowują rzeczywistość oraz że świat jest mały i w sytuacjach, kiedy chodzi o jakość dalszego życia, nie należy korzystać z półśrodków.

Czy książka Magdy stanie się podręcznikiem akademickim. Raczej nie. To jednak nie jej rola. Poradnik ma być przewodnikiem dla rodziców, którzy nie rozumieją komunikatu ze strony lekarza, w słowniku sprawdzają znaczenie każdego słowa z opisu diagnozy, nie wiedzą, o co pytać, na jakie symptomy zwrócić uwagę w trakcie leczenia. A to niezmiernie ważne. Tak samo, jak pytanie o kupę, tylko może wyartykułowane w nieco intymniejszy sposób.

Guzy mózgu u dzieci Fundacja Kawałek Nieba - OPP 1,5% Dominika Caddick - DC Books

Dyniowa vs fasolowaDzień rehabilitacji, jak co dzień – między kinezyterapią a powięziową. Ale przychodzi moment, kiedy n...
22/10/2025

Dyniowa vs fasolowa

Dzień rehabilitacji, jak co dzień – między kinezyterapią a powięziową. Ale przychodzi moment, kiedy na stołówce pojawia się przerwa na zupę. Zupa to w ogóle jest u nas temat na doktorat, każdy preferuje inną. Nie dogodzisz.

- Jest zupa. Ale dziś nie byle jaka, bo fasolowa i dyniowa! - zaznaczam entuzjastycznie, licząc, że obecność pani Ady wpłynie motywująco na przyjęcie informacji.

– Raczej odwrotnie! – mówi Truj z tą swoją filozoficzną pewnością. – Dyniowa wygrywa życie a potem fasolowa.

No pewnie. Jak tu polemizować, kiedy sama dynia ostatnio ma lepszy PR niż niejeden polityk.

– A wiesz, w tym tygodniu nie było żadnej obsuwy! Wszystko zapamiętałeś idealnie – chwali Renata, niespiesznie delektując się zupą. Aż miałem ochotę powiedzieć, że to efekt codziennej mantry, którą mnie raczy, ale się w ostatniej chwili powstrzymałem. Komplementy trzeba umieć przyjmować z godnością – zwłaszcza, gdy człowiek zaczyna się czuć jak jakiś neurodydaktyczny cud natury.

Wychodzimy z jadalni i bum! – oświecenie. Zaraz po Adzie przecież jest Pani Daria! Ta od zwierząt wszelakich i mam nadzieję, że od świętej cierpliwości. Pani Daria czekała.

– Ile mamy czasu? – pytam zadyszany.
– Wystarczająco. Tato biegnij po okulary! – dyryguje Renata.
I zanim zdążę zrobić krok, pies Pani Darii chwyta w zęby kartę-klucz, patrzy na dziewczyny wymownym wzrokiem i jakby mówi: „Ludzie… serio?”.
– Przynajmniej jeden jest odpowiedzialny! – parsknęła śmiechem Pani Daria.

Ot cała taka codzienna improwizacja, w której czasem rządzi fasolowa, a czasem dyniowa.

O tym jak się śmieje lasWchodzimy do lasu – scenariusz jak z filmu przyrodniczego sir Davida Attenborough, tylko budżet ...
21/10/2025

O tym jak się śmieje las

Wchodzimy do lasu – scenariusz jak z filmu przyrodniczego sir Davida Attenborough, tylko budżet mniejszy a narracja bardziej z własnego życia. Złote liście pod nogami, sosny wokół, słońce rozrzuca refleksy jak darmową fototerapię z bonusem w postaci witaminy D. Gdyby jeszcze ktoś zrobił nam kawę w termosie, byłaby to wersja premium.

– Trutka, kierunek północny! Idziemy na kompas! – ogłaszam tonem, jakbym prowadził ekspedycję naukową, a nie córkę na wtorkowy spacer po zajęciach rehabilitacyjnych.
– Tylko się nie wkręcaj, żebyś nas znowu nie zgubił – mruczy pod nosem, odpalając aplikację kompasu w telefonie.
– Gdybyś się jednak zgubiła, pamiętaj, że drzewa…
– …obrastają mchem od północy – przerywa z miną uczennicy - prymuski. – Za wyjątkiem tego, tego i tego – pokazuje trzy okazy, które wprowadzają dezinformację z gracją rzecznika MEN-u.
– Tata, a wiesz, jak się śmieje las?
– Mech, mech!

W tej chwili nawet sosny zachichotały.

Tolkien mawiał, że „nie każdy, kto błądzi, jest zagubiony” – i to pasuje nie tylko do wycieczek, ale i do życia w ogóle. Do leczenia, do neurochirurgii, do onkologii dziecięcej. Bo czasem trzeba się zgubić w drodze, żeby trafić dokładnie tam, gdzie trzeba. Proste, prawda?

A nauka przyznaje rację lasowi – spacer wśród drzew poprawia neuroplastyczność, reguluje układ nerwowy, dotlenia, leczy emocje. Ruch i kontakt z naturą wspierają uczenie się i regenerację mózgu. Słowem – terapia z mchu i paproci w wersji bez skutków ubocznych.

– Wiesz, co jest najlepsze w lesie? – filozofuje Truj. – Że on cię nie pyta, czemu jesteś smutna ani czy już masz plan na jutro. Po prostu jest.

No i ma rację. Czasem potrzeba tylko tego: być. Z drzewem, ze słońcem, z kimś obok.

Złota godzina, złota myśl.

Mech, mech.

Kociak- Patrz!- przez oparcie siedzenia Renata podaje mi telefon z włączoną mapą.- Ale na co? - pytam, bo na ekranie roi...
19/10/2025

Kociak

- Patrz!- przez oparcie siedzenia Renata podaje mi telefon z włączoną mapą.
- Ale na co? - pytam, bo na ekranie roi się od różnych obiektów.
- W Poznaniu jest Muzeum Rogala.
- Aha... I jeszcze Muzeum Pyry, Muzeum Iluzji i Muzeum Archeologiczne. Możemy gdzieś spróbować pójść.
- To do Muzeum Rogala - decyduje Truj cała dumna z siebie, że udało jej się znaleźć ciekawą propozycję.

Wysiadamy z auta, zimno i wiatr od razu zniechęca do włóczenia się po Rynku. Idziemy do Muzeum Rogala.
- Przykro nam, ale właśnie mamy grupę. Są miejsca o 17.
Osiem godzin czekania - na to trochę za zimno, idziemy więc dalej. Muzeum Iluzji to kolejna pozycja na liście.
- Przykro nam, ale właśnie mamy grupę. Są miejsca o 17.
Zmówili się, czy co? Kolejny przystanek - Muzeum Archeologiczne. Tym razem bez grup i czekania do 17. Wchodzimy, bo ręce już grabieją od zimna. Tu czekają wystawy stałe o początkach naszej państwowości, historii ludzkości, tatuażach oraz gra egipsko-halloweenowa. Mamy już sporą głupawkę, zapewne wywołaną temperaturą, i Renata co chwilę zwraca nam uwagę:
- Możecie się nie wygłupiać?
Lub:
- Przestań!
Albo:
- Nie ruszaj tego!

Wystawy są o tyle ciekawe, że wśród eksponatów znajdują się rekwizyty, które można dotknąć, ubrać i wczuć się w rolę, a tu Najlepsza z Córek zabrania. Skandal! Prawie dorosła nastolatka się znalazła!

Zwiedzanie Poznania kończymy wizytą w Kawiarnia Kociak - legenda Poznania. Nie jest to przypadkowe miejsce.
Kawiarnia słynie z rogali poznańskich, ponadto istnieje od 1962 roku a memu i sposób podania przypomina to z dzieciństwa, więc zalatuje nostalgią za minionym, smarkatym czasem. Jednak nasz wybór podyktowany jest innym powodem. Kociak bardzo mocno włącza się w działalność charytatywną. Jeśli wejdziecie na ich stronę, zobaczycie mnóstwo akcji oraz postów, dzięki którym potrzebujący otrzymują pomoc. Ponieważ sami wiemy, ile zależy od Dobrych Serc, idziemy do Kociaka. A tam zajadamy się przewspaniałymi rogalami i puszystym sernikiem. Ludzi w brud, co rusz ktoś zagląda za wolnym stolikiem. Ale warto. Jest pysznie.

Polecamy i Wam.

A w komentarzu jest link do niedzielnego wydarzenia, jakie zorganizowali uczniowie poznańskiej szkoły muzycznej żeby zebrać pieniądze na nierefundowane leczenie swojej koleżanki Łucji. Mają tylko 12 lat i wiedzą, że nie mają wielu narzędzi, aby zbierać pieniądze. Pomyśleli, że mogą wykorzystać swoje umiejętności, które doskonalą od lat i zagrać muzykę klasyczną w poznańskich kawiarniach/restauracjach za darmo. Postawią tylko puszkę z prośbą o wsparcie dla Łucji. W niedzielę (26.10) zamiast grać w komputer, zbiorą się z instrumentami i przyjdą do miejsc, które im pozwolą. Zagrają mini koncert ze skrzypcami, klarnetami, fletami i bębnami.

Rożnica- A u pani Asi odbywają się zajęcia z podduszania – rzuca Truj mimochodem i czeka na reakcję.Chwilę trwa nim komu...
17/10/2025

Rożnica

- A u pani Asi odbywają się zajęcia z podduszania – rzuca Truj mimochodem i czeka na reakcję.
Chwilę trwa nim komunikat do mnie dotrze i Renata, widząc moją minę, wybucha śmiechem.
- No co? Kładzie mi ręce pod szyją – tu Trutka demonstruje, rzucając mnie na łóżko i oplatając swoimi zimniuchowatymi palcami – i patrzy, czy oddycham.
- Chyba: „jak” oddychasz – prostuję.
- No to „jak”. Co za różnica, jeśli to podduszanie?
- Myślę, że jednak jest.

Właśnie upływa pierwszy tydzień turnusu rehabilitacyjnego. Renata już zdążyła zmienić postawę na bardziej prawidłową, ale czemu się dziwić, w końcu panie Ola i Ada codziennie „znęcają się” nad stawami, mięśniami, powięziami i kręgosłupem. Ważne, że efekty są. A że Renata dodatkowo ćwiczy poszerzanie zakresu słownictwa z języka polskiego o iście makabryczne terminy, to już inna para kaloszy.
Przed Trutką weekend odpoczynku i drugi tydzień pracy, tym razem w asyście Najlepszego z Ojców. Zobaczymy, jakie rewelacje przyniosą nadchodzące dni.

- Dziś popołudniu są sensoryczne zajęcia z dinozaurami u pani Darii. Jak to „sensoryczne”?
- To takie, że można dotknąć, usłyszeć, powąchać…
- Wiem co to znaczy. Ale skąd weźmie do tego dinozaury?
- Nie wiem. Na wszelki wypadek nie zejdę na dół.
- Oj, mamo!

Być sobą- Wiesz, wczoraj było fajnie - rzuca Truj po godzinie jazdy w milczeniu.- Dlaczego? - pytam zdziwiona, bo wczora...
13/10/2025

Być sobą

- Wiesz, wczoraj było fajnie - rzuca Truj po godzinie jazdy w milczeniu.
- Dlaczego? - pytam zdziwiona, bo wczoraj na zaczepki: "Czy ci się podobało?" usłyszałam jedynie: "Tak. Nie wiem."
- Bo tak. Nie wiem. - ,,Cóż za oryginalna odpowiedź", myślę, ale po chwili pada - Było lepsze niż film. Wolę teatr.
Moje zainteresowanie wzrasta proporcjonalnie do sumy opadów w trakcie drogi (zwykle, gdy jadę z Trujem w dłuższą trasę, towarzyszy nam deszcz. Jakby deszczowcy się zmówili, żeby działać wzdłuż naszych tras przejazdu). Pytam więc ponownie:
- Dlaczego?
- Bo teatr jest bardziej prawdziwy. Podobny do życia.

W sobotę, dzień po wizycie kontrolnej u okulisty Dr Magdalena Korwin w ramach świętowania dobrych wieści, poszliśmy na "Grease" - widowisko wystawiane przez Teatr Muzyczny Proscenium na deskach SCENA RELAX I rzeczywiście, spektakl był prawdziwy jak życie. Bo cóż zobaczyła Renata? Próbę dopasowania się do grupy, aby nie zostać odrzuconym, łzy tych, którzy na co dzień przybierają maski twardzieli, by nikt nie zobaczył ich smutku, łkanie, że po wielokrotnych, nieudanych próbach znalezienia swojego miejsca w nastoletnim świecie, już nie ma gdzie się schować. Dlaczego tak jest? Bo czasem jesteśmy inni, różnimy się strojem, wychowaniem, wyglądem, charakterem.

Zwykle przecież chcemy być sobą. Wtedy jesteśmy szczęśliwi. Ale co zrobić, kiedy nasz świat nie chce nas zaakceptować? Nie zostaje nic, jak przybrać maskę i udawać. Czasem to ryzykowne. Można skończyć jak bohaterka innego spektaklu opartego na prawdziwych wydarzeniach: "My, dzieci z dworca Zoo". Czasem można nie wytrzymać ze swoim alter ego i poważnie się rozchorować (jeśli, rzecz jasna, traktujemy depresję jako poważną chorobę), czasem, gdy jednak ktoś postanawia iść pod prąd, wbrew powszechnie uznawanym trendom i lokalnym modom, zdarza się, że przestaje planować przyszłość na rzecz planowania własnego pogrzebu.

Świat młodych jest światem na krawędzi. Jeśli zaś młody wyróżnia się jakimś "brakiem", "dziwactwem", "zniekształceniem", tłum tym bardziej zrobi wszystko, aby go odrzucić. Albo na siłę zmienić. Jeden pies. Ważne, aby się nie wyróżniał, był taki, jak my, bo jeszcze nam tą swoją innością zagrozi.

Myślę, że każdy z nas miał w swoim życiu taką chwilę, gdy przywdziewał maskę - jak w czasie karnawału - by tylko nie być sobą. Więcej: myślę, że każdy z nas choć raz w życiu wymuszał na kimś innym, by założył maskę. Nawet dla jego dobra - "...bo nie ma co się ośmieszać z takimi pomysłami", "...bo możesz realizować swoje pasje, ale, na litość, znajdź sobie jakieś normalne zajęcie", "...bo co ludzie powiedzą", "..., bo wszyscy na ciebie patrzą", "..., bo inaczej nie będę z tobą gadać", "..., bo..."

Karnawał to świetna zabawa w udawanie kogoś, kim się nie jest.

Podczas karnawału zdarza się, że ktoś ginie, gdyż gra była zbyt ryzykowna.

Dziękujemy Teatrowi Muzycznemu Proscenium oraz Scenie Relax za wspaniałe widowisko. Skłania do przemyśleń. A skąd w tym wszystkim maski? Z wizyty w Muzeum Narodowe w Warszawie na wystawie "Czarny karnawał". I z miłości do "Marii" Antoniego Malczewskiego (pisarza, nie malarza). Maria nie przeżyła karnawału. Nie pasowała do towarzystwa.

Kiedy starzy się sypią…- Może wreszcie byś poszła do lekarza! – wykrzykuje Najstarszy z Synów, machając przy tym rękami....
08/10/2025

Kiedy starzy się sypią…

- Może wreszcie byś poszła do lekarza! – wykrzykuje Najstarszy z Synów, machając przy tym rękami.
- Może bym poszła, a może nie. Nie mam kiedy rzucam, z nadzieją, że temat się skończy. Naiwna ja. Młody tylko się rozkręca, taki wygadany.
- Jak to nie masz kiedy?! Całe 24 godziny na dobę do dyspozycji!
- No tak, jeśli odejmę czas na sen, którego potrzebuję jak niedźwiedź zimą, na pracę, przygotowanie do pracy i sprawdzenie po pracy efektów pracy, lekcje z Trutką, sprzątanie, wyjazd na rehabilitację, oczywiście też obiadek – choć może nie, z gotowania obiadku mogę zrezygnować podobnie jak ze spaceru, ćwiczeń, czytania książki do późna, wyjścia do kina i znajomych… - wyliczam, choć z tych drobnych przyjemności już w większości przecież zrezygnowałam – to może znajdę czas na lekarza.

I tu wredna, złośliwa, podstępna Mała Dorastająca Żmija zabiera głos:
- Ja nie muszę ani chodzić do szkoły. Odpadną wtedy zadania. Na rehabilitację też nie muszę. Ani obiadku.

Normalnie zero wsparcia, ale czego się spodziewać, kiedy ktoś mieszka w żmijowisku. Sięgam po telefon, wykręcam numer do odpowiedniej poradni i po przedstawieniu problemu przełączam na tryb głośnomówiący:
- Najbliższy możliwy termin zabiegu to 2 września… – odpowiada słodki głos (trochę niefart tak pierwszego dnia pracy zgłaszać nieobecność – myślę - ale cóż… Dwa tygodnie do badania jakoś przeżyję) – …2025 roku – dokańcza pani (ktoś pomyśli, że się czepiam, bo przecież to szalenie krótki termin, tyle że był akurat sierpień 2024).

Obdarzam rodzinę kpiącym, acz zwycięskim spojrzeniem i udaję się cierpieć w samotności. Wiedziałam, że na terminy zabiegów specjalistycznych w NFZ zawsze można liczyć.

***
Śmiech śmiechem, przeżyć przeżyłam, nawet zdążyłam wyzdrowieć i po badaniu otrzymać informację: „Brak odchylenia od normy, blebleble”, tylko kiedy dobrze się przyjrzeć sytuacji, to ów śmiech przebija trochę przez łzy. Bo jak wygląda sytuacja rodziców, których dzieci (albo najbliżsi członkowie rodziny) chorują?

Szpital, oddział onkologiczny: nie możesz zachorować, bo wtedy nie ma cię na oddziale. Jesteś zagrożeniem. Po leczeniu poradnie: w ciągu roku kilka do kilkunastu. Terminy ustalane z wyprzedzeniem. Jeśli się rozchorujesz, następny termin będzie „bógjedenwiekiedy”.

Rehabilitacja: ta codzienna to luzik – zawsze ktoś pojedzie jako kierowca, gdy ty będziesz dogorywać pod kocem z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, ta wyjazdowa to już grubsza sprawa. Jedziesz na tydzień lub dwa i nie ma miejsca na chorowanie. Terminy rzecz jasna zaplanowane z wyprzedzeniem, ułożone tak, żeby jak najmniej kolidowały z pracą i żeby nie zazębiały się z żadną poradnią.

Próbujesz więc się umówić na termin wizyty ze swoją zdrowotną biedą i słyszysz w słuchawce taką niezręczną ciszę, kiedy rejestratorka właśnie dowiaduje się od ciebie, że potrzebujesz terminu na „już, natychmiast”, jako że musisz funkcjonować, bo za miesiąc wyjazd na rehabilitację i nie dasz rady prowadzić auta 700 km, zwijając się z bólu, ale też nie w tym tygodniu, bo macie z córką wizytę w poradni w Krakowie i u profesora w Lublinie, za dwa tygodnie względnie może być, jednak nie w czwartek, bo wtedy musisz być cały dzień w pracy, też nie w poniedziałek i środę, bo rehabilitacja dziecka i – jak już – to raczej do południa (gdyby się dało), bo przecież musisz odebrać gadzinę ze szkoły (tłumaczysz, że z niesprawnością sama nie wróci). A potem zdumiony głos oświadcza:
- Termin to w następnym roku. Wpisze sobie pani do kalendarza?
Co było niejasnego w twoim przekazie? Starasz się zarządzać planem dnia rozciągniętym na najbliższy rok jak spedytor w międzynarodowej firmie i przez myśl ci nie przechodzi, że czegoś nie da się poprzesuwać.
Robisz drugie podejście:
- Naprawdę się nie da wcześniej? Niech pani spojrzy w kalendarz, może jakieś miejsce właśnie się zwolniło… Tak się składa, że dolega mi coś TERAZ i muszę jakoś funkcjonować, żeby ten cały świat spinany różnymi mentalnymi zszywkami, nitkami, taśmami i trytytkami nie runął.

- No tak się, proszę pani, nie da. Jak ktoś jest chory, to choruje i czeka na swoją kolej do przyjęcia.
O zapadaniu na zdrowiu przy dziecku z niesprawnościami i chorobami przewlekłymi nie ma więc mowy. A jeśli dopada cię choroba, to udajesz, że wcale nie. Katar, zapalenie gardła, glut w zatokach – to mały pikuś, z którym wygrasz przy wsparciu medykamentów i życzliwej lekarz POZ-u, która zna twoją sytuację. Specjaliści to wyższy level. Czasem, zanim do nich trafisz, twój organizm stwierdzi, że nie potrafisz się bawić i da sobie z chorowaniem spokój. A czasem nie.

To, co odkładane na później, w końcu się odzywa wraz z naliczonymi odsetkami. Spuszczasz z tonu, pokorniejesz, udajesz się na badania (zapewne cię wiozą) i słyszysz:
- Musi pani trochę zwolnić tempo. Mniej stresu na pewno pomoże. Gdyby coś się działo w przyszłości, proszę się umówić do poradni. Zdrowie ma się jedno i trzeba o nie dbać.
Twoje ciśnienie w tej chwili okazuje się istnieć pod postacią małych złośliwych gremlinów, z których każdy ma ADHD i właśnie postanawia wyrzucić z siebie energię, wykonując serię podskoków. „Zwolnić tempo”, „mniej stresu”, „dbać o zdrowie” – na pewno się uda. Wracasz do domu, myślisz: „Jakoś wytrzymam” i realizujesz kolejne punkty planu dnia. A potem się zwijasz. Z różnego powodu. I słyszysz, że możesz iść do lekarza. I bierze cię cholera na bezradność, rzucasz obiadem w ścianę (właśnie dodajesz sobie pracy, bo ktoś to musi posprzątać), a potem najwyżej wywiozą cię na SOR. Tak to już jest: starzy (i nie chodzi o wiek) czasem się sypią.

***

„Sypanie się” to nie słabość, tylko znak, że za długo byliśmy silni, że ciało właśnie przyznało sobie prawo głosu, którego mu od miesięcy odmawialiśmy. I choć chciałoby się naprawić wszystko samemu – może czas przyznać, że nie wszystko da się przykleić trytytką i wolą przetrwania. Krótko mówiąc, kiedy system jest przeciążony, ciało zaczyna krzyczeć: „Stop”. Tyle że my, rodzice i opiekunowie, nie mamy przycisku „pausa”. Choroba nie mieści się w naszym planie, wyłazi z niego niczym kipiąca kasza z gara, w którym już tyle się waży. Wykipiało? Pościeramy i nikt nie zauważy. Gotujemy dalej, bo kto nas zmieni?

Drogi Czytelniku dziękujemy, że jesteś tutaj z nami! Jeśli post Ci się spodobał, zostaw po sobie emotkę i podziel się swoimi przemyśleniami w komentarzu.

Adres

Przemysl
37-700

Telefon

+48668291578

Strona Internetowa

http://dzieciom.pl/podopieczni/33202, https://www.siepomaga.pl/renia

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Renia walczy z rakiem umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Praktyka

Wyślij wiadomość do Renia walczy z rakiem:

Udostępnij

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram