20/11/2025
Czasem, gdy przeglądam Instagrama, mam wrażenie, że studia jogi zaczynają przypominać showroomy: beż, biel, minimalizm, perfekcyjne kadry, idealne ciała, wygładzone włosy, dziewczyny jak z magazynu - w identycznych strojach.
A potem patrzę na moje kolorowe bolstery, żółte koce i turkusowe klocki. Na ludzi, którzy przychodzą do mnie w wygodnych ubraniach, po całym dniu, po prostu tacy, jacy są. I myślę: to miejsce jest odbiciem mnie, a nie aktualnych trendów. I chyba właśnie tak ma być.
Gdybym zaczęła malować ściany na beżowo, chować kolorowe pomoce i ustawiać wszystko pod instagramowe kadry, robiłabym to wbrew sobie. Nie po to, żeby stworzyć przestrzeń, która mnie wyraża, tylko taką, która dobrze wygląda w internecie. A kopiowanie innych nigdy nie było mi bliskie.
Owszem, odpicowany “clean look” może wygląda pięknie. Sama czasem patrzę na takie miejsca i myślę: „wow, estetycznie, luksusowo, z klasą”. Tylko że to nie jestem ja. Clean look jest jak elegancka sukienka na specjalną okazję - wyprasowana i efektowna. A moja przestrzeń ma być jak ulubiony, trochę pognieciony dres - wygodny i ciepły. Ma być miejscem, gdzie ktoś wchodzi i od razu czuje się jak u siebie, a nie jak w muzeum, w którym trzeba uważać, żeby czegoś nie dotknąć.
Pewnie moje studio nie będzie pierwszym wyborem osób, które przychodzą po perfekcyjne zdjęcie i chcą poczuć się jak królowe. 👑 Ale będzie domem dla tych, którzy przychodzą po coś więcej: po życzliwe relacje, świadomy ruch i prawdziwą ulgę w ciele. Dla tych, którzy chcą poczuć swoje ciało, a nie tylko je zaprezentować. Dla tych, którzy zamiast pozowania na macie wolą na niej po prostu być.
Nie znaczy to oczywiście, że nie cieszymy się z efektów i nie robimy zdjęć, na przykład kiedy ktoś zrobi swój pierwszy w życiu mostek! Różnica polega jednak na tym, że zdjęcia nie są u nas priorytetem. 🙂
Co o tym myślisz? Trafia do Ciebie ten vibe? Podziel się w komentarzu. 👇