21/10/2021
Magdalena Kicińska: Psychologowie do dziś zmagają się z tym, czy w ogóle istnieje coś takiego jak DDA i czym to jest. W książce w tę dyskusję nie wchodzimy, nie diagnozujemy naszych rozmówców. Ale kiedy się ją przeczyta, to z przeprowadzonych rozmów wyłania się zespół cech, mechanizmów i emocji, które układają się w pewien schemat. Poczucie, że nic ci się nie należy, że na nic nie zasługujesz, pięknie się w to wszystko wpisuje. Ja, żeby się ucieszyć Nagrodą Literacką m.st. Warszawy, musiałam wykonać wiele pracy terapeutycznej, po to by uwierzyć, że zostałam wyróżniona, bo napisałam dobrą książkę. A nie tylko dlatego, że pozostałe zgłoszone książki były tak beznadziejne, że komuś tę nagrodę musieli dać. Zresztą nawet na terapię poszłam nie dlatego, że czułam ciężar dzieciństwa, tylko sypał mi się związek i czułam, że sama z tej matni nie wyjdę.
Juliusz Ćwieluch: Poszłaś ratować związek czy siebie?
MK: Siebie, bo nie wiedziałam, czy związek da się jeszcze uratować. Byliśmy parą przez niemal osiem lat. Zaczęliśmy być razem, kiedy miałam 16 lat. I właściwie nigdy z nim nie rozmawiałam na temat picia mojego ojca. Bywał u mnie w domu i widział, jak to wygląda, ale ten temat nie istniał. Dopiero na terapii do tego wróciłam. Pamiętam, bardzo zdziwiło mnie, że terapeutka pyta o to, co się działo u mnie w domu. Przecież ja przyszłam z problemem w związku, a ona mi każe wracać do domu rodzinnego.
JĆ: I pyta, czy tatuś cię przytulał, a ty byś chciała, żeby przytulał cię twój chłopak.
MK: No mniej więcej tak. Niby wiedziałam, że to się może łączyć, bo czytałam o tym DDA, ale byłam przekonana, że ja mam już swoje sprawy z rodzicami poukładane. Moje poukładanie polegało na tym, że po skończeniu liceum wyjechałam z domu, przeprowadziłam się z Lublina do Warszawy i problem był załatwiony.
JĆ: Wyjechałaś czy uciekłaś?
MK: Uciekłam, ale wtedy mi się wydawało, że po prostu wyjechałam. Jakoś tak naiwnie myślałam, że wystarczy przejechać 174 km, żeby oddalić się od pogmatwanych relacji z moimi rodzicami. A ja to wszystko nosiłam w sobie. Można pojechać na koniec świata i to zawsze będzie w tobie. Dlatego pójście na terapię było dobrym doświadczeniem, ale bardzo trudnym. Wydaje ci się, że idziesz załatwić jeden konkretny problem, a otwiera się puszka z mnóstwem innych, na przykład kwestia niskiego poczucia własnej wartości, które jest fundamentem bardzo wielu moich problemów w relacjach z innymi ludźmi. Problem z otwieraniem się na innych. No różne takie.
JĆ: I na terapii możesz to wszystko sobie poukładać jak rzeczy w szafie?
MK: W moim przypadku terapia jest bardzo przydatnym narzędziem. Ale to nie jest tak, że przejdziesz ją raz i ona cię wyposaża w uniwersalne narzędzia, które później na każdym etapie życia pomagają. Wiele z nich pełni taką rolę, ale czego innego potrzebowałam, jak poszłam pierwszy raz na terapię: byłam w innym miejscu, miałam inną relację z rodzicami; a czego innego, kiedy poszłam na terapię po raz kolejny: z inną relacją, miałam więcej lat. Mam taki przywilej, że stać mnie na to, mogę z tego korzystać. I robię to wtedy, kiedy czuję, że wchodzę w swoje schematy. Jestem już w stanie to rozpoznać i wiem, że jako DDA umiejętnie i szybko sobie wszystko zracjonalizuję.
JĆ: Dziecko bohater zawsze da radę, samo niczego nie potrzebuje, pogodzi rodziców, a na koniec uratuje świat. Świat, który jest tak idealnie obojętny na krzywdę. Ta obojętność jest uniwersalna właściwie dla wszystkich waszych rozmówców niezależnie od czasów, w których się wychowywali. Dlaczego?
MK: Sama się nad tym zastanawiałam. Kluczem jest chyba wstyd. Wstyd dzieci, które nie chcą mówić. Wstyd współuzależnionych dorosłych, którzy są częścią tego zła i nie potrafią mu się przeciwstawić. Wstyd otoczenia, które nie wie, co zrobić, więc latami nie robi nic.
fragment rozmowy dla tygodnika Polityka
fot Darkness Within/Fotografia Konceptualna