18/11/2025
Traktuję to jako manifest...
Uczuć tych wszystkich, którzy na co dzień mierzą się z lękiem - "co będzie z moim niepełnosprawnym dzieckiem po mojej śmierci".
Autorką jest Sylwia Moryc. Tekst anonimowy - napisany zapewne pod wpływem zdarzenia...
Przekazany mi przez Panią Annę Nowak, Prezes Stowarzyszenie Żurawinka - z oczywistych względów...
***
W Poznaniu zgasły dwa życia.
Ojciec i jego dorosły, niepełnosprawny syn.
Nie zabrała ich choroba.
Zabrał ich strach.
On miał siedemdziesiąt dziewięć lat.
Syn – czterdzieści sześć.
A między nimi tylko cisza i ta niewidzialna nić,
która trzymała ich przy życiu.
Zbyt długo. Zbyt samotnie.
Ojciec opiekował się nim sam.
Codziennie.
Od lat.
Bez pomocy, która naprawdę pomaga.
Bez snu. Bez jutra.
Z sercem, które biło już tylko z obowiązku miłości.
Bali się jednego –
że kiedy on odejdzie, jego syn zostanie sam.
W systemie, który nie widzi ludzi.
W świecie, który mówi „pomagamy”,
a tak naprawdę tylko odhacza rubryki.
Ten ojciec wiedział,
że nikt nie zna jego dziecka jak on.
Że tylko on potrafi odczytać spojrzenie,
zrozumieć drżenie dłoni,
rozpoznać, kiedy ból boli naprawdę.
I pewnego dnia nie miał już siły.
Nie z nienawiści.
Nie z egoizmu.
Z miłości, która przestała mieścić się w ciele.
Bo nikt nie słyszał jego szeptu.
Nikt nie przyszedł, gdy milczał zbyt długo.
A w głowie od dawna brzmiało jedno zdanie:
„Nie zostawię go samego.”
W Polsce tysiące rodziców żyją z tym samym zdaniem w głowie.
Z tą samą ciszą w sercu.
Z tą samą przepaścią pod stopami.
Nie proszą już o pomoc.
Nie wierzą w system.
Nie wierzą, że ktoś ich zastąpi, kiedy ich zabraknie.
Trzymają się życia z miłości,
a umierają z jej ciężaru.
Niech odpoczywają w spokoju.
Bo może tam, po drugiej stronie,
nikt nie zadaje pytań o wnioski, orzeczenia i podpisy.
Może tam wystarczy samo „jestem”.
A my…
zatrzymajmy się.
Zanim kolejny rodzic stanie nad tą samą przepaścią.
Nie z wyboru.
Z braku wyboru.