18/04/2023
Nadal jesteśmy familią Grzelczyków. Mniej normalni niż poprzednio, ale to za mało, żeby przeistoczyć się w rodzinę Adamsów.
Luby mój okazał się świetnym pielęgniarzem! Z dziką satysfakcją, wrodzonym perfekcjonizmem i ukochaną dokładnością zmieniał opatrunki oraz oczyszczał dren ze skrzepów krwi. Po dwóch tygodniach został zwolniony z tych obowiązków, a ja mogłam cieszyć się życiem bez drenu i jednej piersi…
Dziwne, ale nie rozpaczam nad jej utratą. Może dlatego, że biust nie ma dla mnie zbyt wielkiego zastosowania, oprócz dostarczania pożywienia dwójce mych dzieci i pewnej uciechy mężowi. Co innego ręce, nogi! Nie wspominając już o palcach, oczach, uszach! Ich wysoka użyteczność w zestawieniu z funkcjonalnością piersi decyduje o tym, że nie jest mi ich żal.
Jednak brak jednego cycka oraz pachowych węzłów chłonnych przysparza pewnych komplikacji. Zaczynam się garbić i jedno ramię opada niżej. Ręka puchnie i cierpnie. W dodatku uparła się, że chce być blisko miejsca, gdzie kiedyś była pierś. Jej fanaberie doprowadzają do przykurczu. Wszystko to sprawia, że muszę codziennie ćwiczyć…
Jeszcze w szpitalu, następnego dnia po operacji, zjawia się fizjoterapeutka. Pod pachą trzyma dwa kije. Zaprasza mnie i współlokatorkę (pamiętacie panią Żenekę?) do wstania z łóżek i podniesienia rąk. Phi! Banalne zadanie! Oj! Dlaczego kręci mi się w głowie? Dlaczego prawa ręka jakaś taka niezgrabna? Czemu się nie podnosi? Rehabilitantka przysuwa mi krzesło i wręcza kij, który imituje wiosło. Mam wykonać nim ruchy, jakbym płynęła kajakiem. Podejrzewam, że ktoś jej doniósł o moich olimpijskich zmaganiach. Pewnie chce się przekonać, czy sprawdzę się w wioślarstwie. Okazuje się, że nie potrafię płynąć do przodu, ale w tył zasuwam niczym czwórka podwójna kobiet! Pani jest ogromnie zaskoczona moimi nietypowymi zdolnościami. Kiedy myślę, że najgorsze mam za sobą, następuje zmiana dyscypliny. Mam się zmierzyć z podnoszeniem ciężarów! Podstępna żmija! Sąsiadka Żeneka zaczyna marudzić, twierdzi, że to znęcanie się nad chorymi i w szafce szuka karty praw pacjenta. Fizjoterapeutka jest bezwzględna i oczekuje spektakularnych wyników. Trudno, łapię sztangę i poprawiam chwyt. Zastanawiam się, czy chodzi jej o podrzut, rwanie, czy wyciskanie? Nie doprecyzowała swojej wypowiedzi, więc decyduję się na rwanie. Wyobrażam sobie, że tuż obok, za pomostem, stoi mój trener i wykrzykuje podpowiedzi. Stosuję się do wyimaginowanych wskazówek i podrywam kij na niewiarygodną wysokość klatki piersiowej! Już mam krzyknąć „udało się!”, kiedy dostrzegam w oczach naszego „oprawcy” wyraz dezaprobaty… Co za kobieta! Podejrzewam, że to, co dla mnie jest sukcesem, dla niej jest porażką… Przydziela nam jeszcze jedno zadanie. Mamy stanąć przodem do ściany i wędrować paluszkami w kierunku sufitu. Proste? Nie dla nas. Paluszki owszem, wędrują, ale jakoś tak opornie. Mam wrażenie, że ręka po operowanej stronie tak się naciągnęła, że zaraz strzeli niczym naprężona gumka recepturka… Jest pierwsze zwycięstwo! Moje palce zawędrowały wysoko ponad głowę! W końcu usatysfakcjonowałam fizjoterapeutkę! Widzę jej szczery uśmiech i chochliki w oczach. Nagle dociera do mnie, że ta przebiegła łasica od początku wiedziała, jak to się skończy. Cofam w myślach słowa, którymi ją wcześniej nazwałam i kajam się w duchu za zbyt pochopne osądzanie jej działań.
Pani Żeneka wygląda, jakby przeszła kolejną operację. Chyba nie dotarła jeszcze do etapu „wycofywania słów” i na pewno nie czuje się winna pochopnemu osądzaniu. Rehabilitantka pozostaje niewzruszona i z radością oznajmia nam, że jutro też przyjdzie… Udaje mi się powiedzieć „do zobaczenia” i umęczona padam na łóżko. Pani Żeneka nie mówi nic…
Przy wyjściu ze szpitala dostałam ulotkę z zestawem ćwiczeń, które powinnam robić codziennie. Jeżeli chcę mieć sprawną rękę, jeżeli chcę uniknąć opuchlizny, jeżeli nie chcę bólu, to powinnam wykonywać je przez resztę mojego życia.
Jak to wyglądało/wygląda w rzeczywistości? Przez pierwsze miesiące byłam bardzo obowiązkowa – nawet zorganizowałam sobie kij, ale jak mi „dupa odrosła”, to zaczęłam ćwiczyć coraz rzadziej. Zdarzało się, że robiłam sobie nawet trzydniową przerwę. Brak systematyczności doprowadził do bólu ręki, a zakres ruchomości stawał się na powrót coraz mniejszy. Kiedy doszłam do momentu, że nie mogę podrapać się w łopatkę, uświadomiłam sobie, że na własne życzenie tracę coś cennego. Z powodu lenistwa doprowadzałam się do kalectwa… Myśl ta była jak ciepła wódka na weselu! Jak lukrecjowe Haribo! Te dwa obrzydlistwa przywołały mnie do porządku. Poprosiłam o pomoc Netflix, a szczególnie seriale z dużą ilością sezonów, które nudzą się po kilkudziesięciu odcinkach. Dzięki nim wróciłam do treningów, a z każdym kolejnym sezonem poszerzałam zestaw ćwiczeń. Zatem codzienne oglądanie tasiemców nie jest efektem uzależnienia się od filmowej platformy, a jedynie troską o zdrowie.