29/11/2021
Dziś 5. dzień ONZ-owskiej inicjatywy „16 dni działań przeciwko przemocy ze względu na płeć”.
Nie ma bardziej wymownego przykładu przemocy ze względu na płeć niż przemoc wobec osób wychodzących poza sztywny binarny podział płci.
Poniżej prezentujemy tekst napisany dla PLAKACIAR z tej okazji przez Maja Heban, dziennikarkę, aktywistkę i osobę trans.
"Przemoc ze względu na płeć powszechnie kojarzy się z przemocą wobec kobiet. Jest to oczywiście zasadne, biorąc pod uwagę, że kobiety w społeczeństwach świata mierzą się od zawsze z przemocą wielu rodzajów, a jej sednem jest płeć w najbardziej dosłownym rozumieniu. Jeśli sięgnąć do angielskiego określenia na przemoc motywowaną płcią, przeczytamy o „sex-based violence”. W tym ujęciu to dosłownie fizjonomia cispłciowych („nie trans”) kobiet oraz osób o płci żeńskiej przypisanej przy urodzeniu (trans mężczyzn i osób niebinarnych, które przy urodzeniu lekarz określił jako dziewczynki) sprawia, że doświadczają przemocy. Rola cispłciowych kobiet w reprodukcji od zarania dziejów sprawiała, że były delegowane do ról opiekunek, matek, żon i wdów. Kultura nałożyła się na biologię, tworząc system opresji.
W przypadku osób transpłciowych różne rodzaje i motywacje przemocy również nakładają się na siebie w zależności od biografii danej osoby. Nie jest szaloną fantazją scenariusz, gdzie trans mężczyzna zaczyna tranzycję w wieku 30 lat, wcześniej opisując się jako lesbijka i doświadczając przemocy ze względu na kobiecą płeć przypisaną przy urodzeniu, socjalizację do kobiecej roli w społeczeństwie i odbiór homoseksualnych kobiet przez rówieśników. Potencjalnie dotyczyłby go temat praw reprodukcyjnych, nierówności między płciami, seksizmu, przemocy seksualnej. Jednocześnie jako trans mężczyzna zacząłby wskutek tranzycji, czyli procesu korekty płci, doświadczać dyskryminacji związanej z byciem osobą transpłciową. Trudno nie patrzeć na to jako na przemoc ze względu na płeć.
Chciałabym tutaj skupić się na przemocy o charakterze systemowym, jakiej doświadczają transpłciowe osoby w Polsce. Jej sednem jest swoisty paradoks – przy całej negatywnej, sensacyjnej uwadze, jakiej często doznają osoby trans w życiu społecznym, w systemie budowanym przez państwo pozostajemy niewidzialne. Tam, gdzie osoby nieheteronormatywne są chronione przez prawo przed dyskryminacją (a więc np. Kodeks Pracy), mowa jest o orientacji seksualnej i płci. Czy pod pojęcie płci podpada też tożsamość lub ekspresja płciowa, to kwestia sporna. Nie istnieje też zapis o mowie nienawiści oraz przestępstwach motywowanych nienawiścią, których tłem byłaby transpłciowość. Tutaj ani osoby trans ani niehetero nie są chronione. Czy brak ochrony przed nienawiścią i dyskryminacją to przemoc? Możemy dyskutować, ale nie mam wątpliwości, że systemową czy wręcz systemowo-emocjonalną przemocą jest to, jak państwo polskie traktuje tranzycję.
Najgłośniejszym wątkiem jest tu z pewnością wymóg pozwania rodziców. Jako że nie ma ustawy, która regulowałaby ustalenie płci – czyli korektę danych w dokumentach – na drodze administracyjnej, sądy musiały wypracować procedurę zastępczą w oparciu o obecne prawo. Aby skorygować płeć, osoba transpłciowa musi niezależnie od wieku złożyć pozew przeciwko własnym rodzicom. Ci będą w sądzie przesłuchani i mogą aktywnie działać, by utrudnić proces i przekonać sąd, że ich dziecko transpłciowe nie jest. Jeśli rodzice nie żyją lub nie można się z nimi skontaktować, sąd wyznacza kuratora. Może też powołać biegłych, którzy na podstawie wywiadu pełnego intruzywnych pytań (historia seksualna, fantazje masturbacyjne, relacje z rodzicami) zdecyduje, czy faktycznie ma do czynienia z osobą trans. Wywiad ten w spisanej formie dołączany jest do pozwu i wysyłany do wszystkich stron, a więc także i rodziców. Za pracę biegłych płaci osoba transpłciowa.
Tak mniej więcej wygląda życie osoby trans na każdym kroku, kiedy mamy do czynienia z polską machiną administracyjno-sądowo-medyczną. Osoba trans nie jest w tym kraju potrzebującym wsparcia obywatelem, ale uciążliwym petentem, który musi udowodnić swoje racje, zanim otrzyma łaskę pozytywnej decyzji. Dla służby zdrowia jesteśmy osobami niewidzialnymi. Płacimy za leki, za badania i za operacje. Choć hormony musimy przyjmować do końca życia, jeśli zdecydujemy się na operacje pozbawiające nas jajników czy jąder, lekarze właściwie nie mają czego wpisać w swoich komputerach jako powód, byśmy mogli załapać się na refundację. Ba – żeby w ogóle zacząć medyczną tranzycję, trzeba zgromadzić na własną rękę nie tylko środki, ale i informacje. To do nas należy zdobycie wiedzy, od czego cały proces się zaczyna, kto może pomóc i gdzie. Osoby transplciowe notorycznie zakładają internetowe zbiórki, prosząc o pieniądze na diagnostykę i pierwsze recepty.
Brak regulacji sprawia, że opieka medyczna nad osobami transpłciowymi staje się wolnym polem do działania lekarzy i jest podatna na monopolizację. To od specjalistów zależy, czy będą zdobywać aktualną wiedzę i obchodzić się z trans pacjentami w sposób profesjonalny, zgodny ze standardami i etyczny. Wybór jest niewielki, bo choć lekarzy gotowych na podjęcie się prowadzenia pacjentów transpłciowych przybywa, a w dobie internetu łatwo o opinie i ostrzeżenia, potrzeby dyktują nasze granice komfortu. Lekarze, którzy postępują nieetycznie, też będą mieli pacjentów. Wiem o tym z własnego przykładu.
Kiedy zaczynałam tranzycję ponad 11 lat temu, było powszechnie wiadomo, że lekarz z Krakowa na pierwszej wizycie wymaga od pacjentów zgody na wykonanie zdjęcia nago. „Do badań”. Jakich, gdzie przeprowadzanych, na jaki temat, z jaką datą zakończenia – nikt nie wie. Kiedy szłam do niego na wizytę, byłam gotowa na rozebranie się do naga i zapozowanie do zdjęcia, choć liczyłam na to, że akurat w moim przypadku się rozmyśli i uzna, że ma już wystarczająco dużo materiału do „badań”. Nie szukałam alternatywy, bo jej NIE BYŁO. Musiałabym na każdą wizytę jechać setki kilometrów do innego, nieznanego miasta, kiedy ledwo było mnie stać na przeżycie w Krakowie. Jak to często bywa, spotkały się tutaj przemoc seksualna i systemowa – padła z mojej strony wymuszona „zgoda” na molestowanie. Dziś myślę o tym jednoznacznie jako przemocy, ale potrzebowałam dekady, by dopuścić do siebie taki wniosek. Nie mogłam o tym myśleć w ten sposób, gdy miałam 20 lat, jedyną ważną rzeczą w moim życiu była jak najszybsza tranzycja i miałam przed sobą perspektywę kolejnych lat leczenia u tego samego lekarza. I tak zaryzykowałam, komunikując mu, że nie czuję się komfortowo z rozbieraniem i pozowaniem do zdjęcia, że chcę się upewnić, że zdjęcie będzie bez twarzy. Zdenerwował się, że robię z niego jakiegoś zboczeńca, a on jest naukowcem. Dziś widzę, że była to manipulacja. Podobnie jak to, kiedy „przypadkiem” zaczął do mnie mówić w męskim rodzaju akurat wtedy, kiedy ponad trzy lata później przyszłam do niego na pierwszą wizytę po operacji waginoplastyki. Jakby chciał mnie ukarać za to, że pozbyłam się pen*sa. Wiedza o jego zachowaniu i wymogu zrobienia nagiego zdjęcia była powszechna. To, że zgodziłam się na to nie tylko ja, ale dziesiątki czy setki innych osób transpłciowych, świadczyło o naszej desperacji w zderzeniu z systemem opieki medycznej.
Chcę Polski, w której osoby transpłciowe nie będą musiały udowadniać swojej płci przed sądem i płacić lekarzom, którzy molestują lub wymagają od osób niebinarnych, żeby odgrywały dla nich binarne stereotypy płci, bo inaczej nie dostaną recepty. To ja wiem, jakiej jestem płci. To ja żyję z moim ciałem. Nie urzędnik, nie sędzia, nie sądowy biegły po godzinnej rozmowie."
***
***
1 plakat, 2 dziewczyny, 15 minut, 1 miasto
***
Uważasz, że to co robimy jest ważne?
Wesprzyj nas abyśmy mogły kontynuować naszą pracę: https://zrzutka.pl/2ucrkf