Gabinet psychoterapeutyczny Joanna Baj-Skierkowska

Gabinet psychoterapeutyczny Joanna Baj-Skierkowska psychoterapia indywidualna dorosłych, pomoc psychologiczna w kryzysie, konsultacja psychologiczna

31/03/2024
14/07/2022

ZASIANE ZIARNO DEPRESJI

Dziś przed nami wspominany w trakcie ostatniego live'a tekst o jednym z mechanizmów błędnego koła wyczerpywania się. W kontekście ostatniego miesiąca, kiedy tyle działamy i równocześnie poczucie bezpieczeństwa jest stale naruszane bardzo łatwo wejść w ten rodzaj odtworzenia. Pamiętajmy o sobie i o ZASOBACH, które nie są nieskończone. Pozwólmy sobie na przerwę i odpoczynek. I ZATRZYMANIE: jak się czuję? Czego potrzebuję? Co u mnie?

Jest taki wykład Lowena pt. „Wola życia i pragnienie śmierci”, opisujący zamianę zachodzącą między PRAGNIENIEM ŻYCIA, wolą życia i PRAGNIENIEM ŚMIERCI. Zjawisko to choć powszechne i generujące wiele cierpienia, niekoniecznie jest rozpoznawalne. Dla mnie stało się ono punktem wyjścia w zrozumieniu powracających cykli: DZIAŁANIA, WYCZERPYWANIA się i ponownego REANIMOWANIA. Dziś tę matrycę zachowań widzę jako jedno z ziaren stanu depresyjnego zasianego dawno temu. Powoli kiełkując, na dobre zapuściło korzenie w naszych ciałach, stopniowo wysysając z nich życie.

Określenie „silna wola” jest w zasadzie komplementem cechującym ludzi sprawczych, zorganizowanych, którzy wiedzą, jak działać, a co więcej – działają. Mówiąc, że ktoś ma silną wolę życia, wyrażamy podziw dla determinacji, zaangażowania, a często też poświęcenia, jakie jest w stanie włożyć, by żyć, przeżyć i sięgać po przyjemność. To niezbędna cecha czy umiejętność, którą dobrze mieć w zasięgu na trudne czasy. Na szczęście życie nie wymaga od nas ciągłego bycia w stanie gotowości, w którym musimy stale walczyć o przetrwanie. Wymaga tego od nas trauma. Życie płynie swoim rytmem i tylko okresowo konieczna jest mobilizacja energii, by przetrwać czy coś przekroczyć.
Jednak dla części z nas pragnienie życia stało się niedostępne i zamienione w walkę o przetrwanie. Utraciliśmy w związku z tym lekkość, spontaniczność i oparcie w czymś tak podstawowym i naturalnym, jak witalność. Kiedy tracimy połączenie z własną ŻYWOTNOŚCIĄ, zapominamy, że jest ona częścią każdego z nas i walcząc o nią, właśnie ją wyczerpujemy. Jednak coś każe nam walczyć. Coś sprawiło, że zwątpiliśmy w siłę własnego pragnienia życia i potrzebujemy coraz bardziej wzmacniać wolę życia.

Przychodzą takie chwile łączności ze sobą, kiedy odwaga i szczerość są z nami. A wtedy możemy rozejrzeć się wewnątrz siebie i dostrzec, jak wola życia wzrasta z zepchniętego pragnienia śmierci. Domagając się uwagi, dzień po dniu rozrasta się w nas, wyczerpując naszą witalność. Pragnienie śmierci, które mam na myśli, jest czymś doświadczanym na poziomie komórkowym. Nie chodzi mi tu ani o popęd śmierci, ani myśli samobójcze. Opisuję odpowiedź na zdarzenie traumatyczne, po którym wyczerpane dziecko uznaje, że jedynym rozwiązaniem na przetrwanie bólu czy cierpienia jest wycofanie żywotności. Robimy to na różne sposoby w zależności od wieku, siły bodźca, cech osobniczych. Kierunek jest jeden – SPŁYCIĆ ODDECH, SPOWOLNIĆ METABOLIZM, OGRANICZYĆ RUCHOMOŚĆ, WYCOFAĆ CZUCIE po to, by zamrzeć w stanie, który pozwoli przetrwać. To fizyczne obumieranie jest odpowiedzią na psychiczne cierpienie i cielesne wyczerpanie. Lowen jako przykład podaje najczęstsze przekroczenie obecne w czasach, w których żył – odkładanie dziecka do łóżeczka, pozostawianie go samego w płaczu i krzyku do czasu, kiedy się uspokoi i zaśnie. Szczęśliwie dziś wiemy, jak bardzo takie działanie jest uszkadzające i że pozostawianie w łóżeczku zapłakanego maluszka nie nauczy go samodzielności ani nie wzmocni płuc czy strun głosowych. Do 5.−6. miesiąca życia niemowlę nie wie, że matka i ono to dwie różne osoby. Kiedy matka odmawia kojenia (sama jej obecność jest kojąca), dziecko przeżywa to jako rozpad świata. Nie myśli o tym, jak zmanipulować, by dostać, chce po prostu przywrócić swojemu światu bezpieczną stabilność. A do tego potrzebny jest ten drugi, choć maluch jeszcze nie rozumie, że ten drugi jest oddzielny od niego.

Co dzieje się, kiedy dziecko jest zostawione samemu sobie i nikt nie reaguje na sygnały, jakie daje? Będzie płakać, protestować całym sobą, nawoływać, w efekcie wyczerpie się nadmiernie, jego zasoby energetyczne zmaleją i zaśnie. Tak właśnie rodzi się wzorzec:
POTRZEBUJĘ – NIKT NIE ODPOWIADA – JESZCZE INTENSYWNIEJ BĘDĘ PRÓBOWAĆ – NIKOGO NIE MA – JUŻ NIE MAM SIŁY – JUŻ NIE MA SENSU – ZASYPIAM.
W samotności, w stanie wyczerpania, snem, który staje się sposobem na samokojenie i zaczyna być łączony z ratunkiem, a nie odpoczynkiem. Kiedy opiekunowie trenują swoje dziecko do samokojenia, oczywiście wygrają. Duch zostanie złamany, żywotność nadwyrężona, potrzeby zaprzeczone, a stan wyczerpania w samotności będzie za każdym razem momentem, kiedy coś w dziecku obumiera, osłabiając pragnienie życia na rzecz woli życia, która ma zaprzeczyć doświadczeniu obumierania.

DOROSŁY WYCZERPUJĄCY SIĘ

Część z nas czuje, że żyje tylko, gdy działa, nieświadomie podlegając głównemu mechanizmowi obronnemu: woli życia. Kult „robienia” jest najbardziej powszechnym sposobem, by nie czuć, odciąć się od siebie, zapełnić pustkę, zatracić się w kolejnych zadaniach. Kiedy zamiast czuć, musisz robić, kiedy możesz się zatrzymać, a boisz się tego, kiedy zamęczenie jest lepsze niż odpoczynek, to wola przejęła kontrolę. Oczywiście po to, by – jak każda inna strategia obronna – chronić. Zmaganie z życiem stało się naturalne.

Kiedy rozbudowujemy wolę życia, trwamy pomiędzy robieniem, wyczerpywaniem się i ponowną próbą ożywiania po to tylko, by znowu móc działać. Cykle MOBILIZACJI i WYCZERPYWANIA się, których długo nie chcemy widzieć, z czasem są coraz trudniejsze do zaprzeczenia. Każde podjęte działanie, by nie czuć lub coś wyprzeć. Każde przekroczenie granicy zmęczenia. Każda ponowna próba reanimacji wyczerpanego organizmu – sumują się, by doprowadzić do momentu, w którym również wola życia przestanie działać i nie będziemy w stanie ożywić się ponownie. Pojawi się LĘK, do głosu dojdzie długo spychana ROZPACZ, a zaraz za nią pragnienie śmierci. Bo to właśnie silnie rozbudowana wola życia miała mu ZAPRZECZAĆ i trzymać je w ryzach. Funkcjonujemy w taki sposób od tak dawna, że nie zadajemy sobie pytań o sens czy koszty. Z czasem to OBJAWY wymuszają na nas zatrzymanie. Z czasem nieśmiało przedziera się do nas świadomość znajomości miejsca, w którym jesteśmy i odtwarzania schematu wyczerpywania siebie w aktualnym życiu.

Spychane pragnienie śmierci nie znika. Wyczerpując swoją żywotność w kolejnych aktach działania nie osłabimy go. Zaczynamy złościć się na ciało, że zawodzi, że nie wytrzymuje narzuconych wymagań. Za wszelką cenę staramy się je wzmocnić, uczynić bardziej niezawodnym i wydolnym. Ale zmęczenie narasta. Z lękiem obserwujemy, że coraz trudniej jest nam ponownie wzbudzić się i działać. Powoli dociera do nas, że to, jak się traktowaliśmy, było niszczące, że cena jest dotkliwa, a przede wszystkim, że włożony trud nie przyniósł oczekiwanego efektu. Bo CHWYTANIE się ŻYCIA nie czyni go bardziej dla nas dostępnym. I kiedy dzisiejsze wyczerpanie łączy się z dawno zasianym wzorcem przetrwania przez zamieranie, dotykamy momentu, w którym czujemy, jak bardzo nie mamy siły żyć. Przychodzi do nas myśl: JAK TO SIĘ STAŁO?! Przecież tak dobrze mi szło! Nasza dobra przyjaciółka, latami niezawodna wola życia okazuje się niewystarczająca.

JAK SOBIE POMÓC?

By zadbać o chorego człowieka, trzeba po prostu pozwolić mu ODPOCZĄĆ, co w dużej mierze oznacza ZATRZYMAĆ SIĘ. Niestety niepokój, jaki może wywołać myśl o ograniczeniu działań, nadających sens i rytm życia, skutecznie zintensyfikuje obrony, wpychając w kolejny cykl zadań. To, co jest konieczne do rozpoczęcia procesu zdrowienia, jest równocześnie bardzo zagrażające. Doprowadza często do sytuacji, kiedy dopiero bardzo ciężki stan psychofizyczny staje się wystarczającym powodem, by jakkolwiek uznać swoją kondycję i się zatrzymać. Nadchodzi trudny czas oglądania zniszczeń i poniesionych kosztów. Pierwszym wyzwaniem jest DOSTRZEŻENIE własnej reakcji na zatrzymanie się z wyczerpania. Tego, że wprawdzie planuję w jego wyniku odpocząć, ale tylko na tyle, by móc znów zacząć działać. Drugim wyzwaniem jest UCHYLENIE się przed działaniem w odpowiedzi na tę samoobserwację. A trzecim – UZNANIE swoje- go stanu wyczerpania i usłyszenie swoich najskrytszych poczuć i myśli:
JAK BARDZO JUŻ NIE MAM SIŁY WALCZYĆ O ŻYCIE,
JAK BARDZO JESTEM ROZCZAROWANY, PATRZĄC NA SKUTKI,
JAK BARDZO ZDEGRADOWAŁEM SWOJE POTRZEBY,
JAK WIELE NIOSĘ CIERPIENIA W SOBIE.
Dopuszczenie takich myśli przyniesie też falę obaw i lęków np. nie mogę tego czuć, gdybym poczuł, jak bardzo jestem zmęczona(y), nigdy bym już się nie podniósł(a) albo kiedy przestanę robić, rozpadnę się. Dlatego lepiej, by zatrzymywanie się było procesem, o ile choroba nie „każe” inaczej. Krok po kroku sprawdzamy, które aktywności WSPIERAJĄ moją energię życiową, a które mają wypełniać czy zagłuszać uczucia. Oczywiście na początku to nie jest jasne, dlatego równocześnie rozpoczynamy pracę nad przywracaniem łączności z ciałem i możliwościami znalezienia oparcia w nim. To konieczny etap, by przejść do otwierania się na własną żywotność, czerpania z kontaktu ze sobą, a nie z działania. Na tym etapie na tyle na ile ożywiamy ciało, na tyle pracujemy nad uziemieniem, które da dostęp do klarownego poczucia rzeczywistości wewnętrznej: CO JEST DLA MNIE DOBRE? Co jest moją potrzebą? Kiedy jestem przy życiu?

Uziemienie pozwoli oddawać ciężar do ziemi i stopniowo czuć w niej oparcie. Noszony stan GOTOWOŚCI będzie mógł być okresowo zwalniany z aktywności, czyli będziemy mogli wychodzić ze STANU PRZETRWANIA na rzecz ŻYCIA. Przyjdzie również świadomość zawieszeń, odczujemy je w sobie oraz nauczymy się rozpoznawać momenty, w których je aktywujemy. Z czasem stanie się dostępne rozróżnienie, kiedy jestem w jakościach uziemienia, a kiedy w gotowości. Pozwoli to zostawać przy sobie żywym, a nie przy iluzji tego, co mnie ożywia. Możliwe będzie stopniowe wycofywanie inwestowania energii z woli życia na rzecz wzrastającej łączności z pragnieniem życia.
Praca nad osłabieniem obron i zwiększaniem osadzenia w ciele przygotowuje do momentu, w którym pragnienie śmierci, niespychane, niezaprzeczane, wyjdzie z cienia. Zaskakujące jest, że to nie lęk będzie dojmujący, a ból. Zapis pragnienia śmierci w ciele jest historią cierpienia, doznanej agonii, która nie mogła być inaczej przeżyta, jak poprzez wycofanie żywotności i stopniowe obumieranie. Ci z nas, którzy w dzieciństwie mieli doświadczenia trudnych porodów, podtopień, podduszeń, ciężkich uszkodzeń ciała, porzuceń, opuszczeń emocjonalnych prawdopodobnie dotkną w sobie STANU AGONII, kiedy to nie było już siły ani nadziei, tylko ból i wyczerpanie. I to właśnie ona stanowi ŻYZNE PODŁOŻE DLA DEPRESJI.

W tym momencie nikt nie powinien pozostawiać siebie samego. Praca nad takim wzorcem w samotności jest zbyt bliska powtórzenia go. Dlatego, by mogło powstać nowe doświadczenie, konieczna jest obecność drugiej osoby, która zostanie z nami, kiedy będziemy dotykać tak bolesnych, opuszczonych miejsc. Będzie ona w stanie usłyszeć dla nas to małe dziecko, w którym zakiełkowała myśl: lepiej nie żyć. Pozwoli to na budowanie poczucia bycia przyjętym i wspartym, kiedy wyczerpywanie czy opuszczanie ciała przestanie być jedynym rozwiązaniem. Obecność drugiego człowieka umożliwi zasianie nowego ziarna z informacją, że nie ma nic złego w tym, że potrzebuję. Dokonana w relacji zmiana wzorca w połączeniu z dostępem do witalności rozmrozi to, co zastygłe i na nowo wypełni życiem.

Pacjent z nowym doświadczeniem w Ja cielesnym i w relacji z drugą osobą będzie w stanie z czasem sam wobec siebie pełnić kojące FUNKCJE OPIEKUŃCZE. Pojawiające się pragnienie śmierci czy to pod postacią MOBILIZACJI i działania, czy WYCOFANIA i izolacji będzie szybciej rozpoznawane jako skutek zdławionych potrzeb, na które budzi się dawne destrukcyjne rozwiązanie. W przyszłości pozwoli to na zostawanie przy sobie, kiedy znajomy cykl będzie wracać. A może, bo wzmocniony latami powtórzeń, znalazł w nas trwałe miejsce. Im więcej jesteśmy w stanie dopuścić i wyrazić bólu zatrzymanego w przeszłości, odczuwając go w teraźniejszości, tym pragnienie śmierci będzie słabsze.
Ciało pamięta wszystko, a więc zapamięta dla nas też dobre rzeczy!! To jak się czujemy po płaczu, jak kojące jest uziemienie, jak napełniający może stać się oddech i w końcu jak naturalne jest pragnienie życia. Gdy mamy to w pamięci i doświadczeniu, zyskujemy skuteczną kotwicę na czas sztormu.

Marzena Barszcz,
Psychoterapeutka w Analizie Bioenergetycznej.
Więcej informacji znajdziecie Państwo w książce „Psychoterapia przez ciało”: https://www.instytutanalizybioenergetycznej.com/produkt/psychoterapia-przez-cialo/

07/06/2022

ZWRACAJĄC SIĘ KU DZIECKU.
OD RANY DO BLIZNY, cz. II.

Kiedy szron pokrywa ziemię, a mróz wiąże ją ciasno w głąb, nie ma innej drogi, by życie zaczęło ponownie krążyć, jak nadejście wiosny. Ten stan zamarcia można spokojnie przeczekać wiedząc, że ona powróci. Zapowiedź światła pozwala przetrwać ciemność. Nadzieja, że ziemia znów będzie w stanie przyjmować i wydawać, daje wiarę, że cykl się dopełni.
Można powiedzieć, że rana narcystyczna to ciągłe powtarzanie NIEDOMKNIĘTEGO cyklu. To zima bez wiosny. I to właśnie mniej lub bardziej ukryty brak nadziei napotkamy jako pierwszą przeszkodę w procesie gojenia. Głęboko zakorzenione poczucie, że nikt nie jest w stanie mi pomóc, że nie ma światła dla mnie, że nic już nie jest w stanie mnie ożywić, ani też nikt na mnie żywo nie odpowie, nie dopuszcza do procesu gojenia. Iskra nadziei, która mogłaby być lecząca, jest traktowana jak groźna, zaraźliwa choroba, w której powstałe marzenie o poprawie wystawiłoby nas równocześnie na ryzyko ponownego zranienia. Brak nadziei z jednej strony chroni przed zawodem, a z drugiej – odbiera szansę na zmianę.
Znajome PODWAŻANIE jest pierwszym strażnikiem rany. Ważne, by pamiętać, że strażnik ten nie jest po to, by blokować gojenie, ale by nie dopuścić do kolejnych zranień. Dlatego swój celownik wymierza właśnie w nadzieję. I dlatego AKTEM ODWAGI będzie popatrzenie w stronę światła i poczucie jego ciepła. Uchylając na nie co raz szerzej drzwi powoli zaczniemy rozpoznawać:
„tak, jestem zraniony; tak, dalej krwawię” włączając nieświadome w świadome.
NIEMOŻLIWYM JEST SKUTECZNE LECZENIE CZEGOŚ, CO NIE ISTNIEJE W ŚWIADOMYM. Nie sposób zająć się czymś dobrze, nie będąc z tym w połączeniu. I to jest właśnie pierwszy krok w procesie gojenia:

1) POCZUĆ SWOJĄ RANĘ
Podstawową obroną przed kontaktem ze zranieniem jest ZNIECZULENIE na własny BÓL, które sprawia, że dostęp do gojenia, przez to że nie może być włączony w świadomość, jest znacznie ograniczony. To, co kiedyś chroniło przed zalaniem bólem, dziś uniemożliwia opatrzenie ran, bo blokując ich odczuwanie, zaprzeczamy ich istnieniu. Trudnym jest leczenie czegoś, co „NIE ISTNIEJE”. Jak długo zaprzeczamy swoim ranom i je spychamy, tak długo nie można ich zabliźniać. Równocześnie jesteśmy pochłonięci całym wykwitem wyrafinowanych systemów zabezpieczeń, co oddala od zajmowania się samym zranieniem, zostawiając nas w złudnym poczuciu, że właśnie to robimy.
Czy możliwa zatem jest opieka nad własnym zranieniem, kiedy nie odczuwamy z jego powodu bólu? Szczęśliwie pomocne okażą się tu uczucia: wstydu, lęku, poczucia winy, upokorzenia, pustki, poczucia odsłonięcia, które mogą stać się INFORMATORAMI, że właśnie jesteśmy w okolicach rany.
Dlatego tak ważnym w procesie psychoterapii jest, by terapeuta zachował wrażliwość zwłaszcza na te miejsca, które pacjent uczynił zamrożonymi. Proces rozpoznawania przestrzeni o zmniejszonej wrażliwości i INNE ich potraktowanie jest pierwszym krokiem ku dopełnieniu cyklu. Kiedy nas ktoś potraktuje inaczej, nam samym łatwiej potem będzie zająć się w inny sposób sobą.
Krok drugi:

2) WYRAZIĆ BÓL
Kiedy pozwolimy sobie poczuć swoją ranę, oznacza to nadejście fal bólu. Bólu, który był latami spychany, na różne sposoby zaprzeczany. Którego bardzo się boimy, bo kiedyś był tak przenikający, że odbierał zmysły, czy nie pozwalał odetchnąć. Bólu, który otwiera pokłady wściekłości, gniewu i żalu. Który kojarzony jest z przegraną, znieruchomieniem i bezradnością. Bólu, który otworzy lawinę lęku przed ponownym upokorzeniem, własną słabością, czy chęcią odwetu.
Przywrócenie możliwości płaczu w ogóle, czy płakania nad własnymi ranami (czyli po prostu nad sobą), jest najważniejszą sprawą w tym momencie. Jest koniecznym krokiem, który dalej pozwoli na wyrażenie kolejnych uczuć, zwłaszcza związanych ze SPRZECIWEM. Jednak sprzeciw bez łączności z bólem, będzie tylko aktem rozładowania. Dlatego tak ważne jest, by pozostać otwartym na napływające uczucia związane z doznanymi krzywdami, co może oznaczać również kontakt z upokorzeniem, gniewem i lękiem. Istotną będzie stopniowalność w dopuszczaniu fali emocji, by ich siła nie zalała nas na początku. Krok po kroku rozpoznawanie, nazywanie, odczuwanie w ciele i zostawanie choć na chwilę z pojawiającym się uczuciem będzie budować pojemność, która z czasem pozwoli zapłakać nad własną raną, przeżyć ból z nią związany i uznać swoją KRUCHOŚĆ.

3) PRZEŻYCIE ŻAŁOBY
Poczucie rany i opłakiwanie jej otwiera niełatwy, acz konieczny czas żałoby. Stopniowo przywracając czucie zmrożonemu obszarowi, możemy widzieć, jak bardzo rana oddzielała nas od życia i świata. Jak nieustająca gotowość i przymus chronienia, wycofywały, zastraszały i ograniczały wymiany z ludźmi. Powoli rozpoznajemy ściany celi, która niewątpliwie chroniła dotąd przed tym, co zewnętrzne, ale też przy okazji od dawna więziła nas razem z naszymi lękami i projekcjami. To czas, kiedy zaczynamy odczuwać, jak bardzo skazywaliśmy się na samotność i jakie ponieśliśmy w związku z tym koszty. Żegnamy iluzję o nas samych, widząc jak bardzo inwestowaliśmy w coś, co niekoniecznie nam służy. Przychodzi czas rozstania się z tą częścią nas.
Coraz szerzej dopuszczamy do świadomości wszystko, czego zostaliśmy pozbawieni w przeszłości i dociera do nas, że to, co nas spotkało jest NIEODWRACALNE. Otwierają się kolejne przestrzenie żalu, smutku i złości. ŻAŁOBA, za tym, co było i czego nie było.
Przychodzi też czas, kiedy widzimy, jak raniliśmy innych: „nie tylko ja jestem zraniony, ale ja też raniłem. I też Ci którzy mnie zranili, byli zranieni”. To poszerzanie obrazu siebie i świata z jednej strony dopełnia, z drugiej – sprawia, że nie możemy pozostać dłużej w CELI własnych lęków i oskarżeń, która była wprawdzie bezpieczna, ale też ograniczała.

4) UZNAĆ RANĘ I PRZYJĄĆ JĄ
Rana narcystyczna może się zabliźnić, kiedy jest włączona w CIĄGŁOŚĆ ŻYWEGO, CZUJĄCEGO organizmu. By łagodzić płynące z niej przykre uczucia czy odcinać się od nich, potrzebowaliśmy dotąd coraz więcej energii. Nie na gojenie rany. Na jej zamrażanie. Z czasem pozwalało to wzmacniać iluzję, że nie jest już ona częścią mnie ani mojej historii.
UZNAĆ RANĘ TO PRZYJĄĆ JĄ W CIĄGŁOŚĆ SELF. Uznać ją za swoją, za część własnego doświadczenia zarówno w aspekcie fizycznym jak i psychicznym. Poczucie rany, opłakanie doznanego bólu, dopuszczenie strat i przejście żałoby związanej z nimi przygotowuje nas do momentu: „TO JESTEM JA ZE WSZYSTKIM, CO MNIE SPOTKAŁO”.
Uznanie CIAŁA i jego rzeczywistości fizycznej, w której nie brak napięć, zablokowań czy deficytów pozwala POCZUĆ I DOŚWIADCZYĆ SIEBIE. Przeżyciom ciała przez ich namacalność trudno jest zaprzeczyć. Trudno więc także dłużej zaprzeczać istnieniu zranionej część mnie: kruchej, zdezorientowanej i potrzebującej.
Przychodzi czas, kiedy jesteśmy gotowi zobaczyć w sobie to zranione dziecko, popatrzeć mu w oczy i w końcu uczciwe, z serca przeprosić:
„BARDZO CIĘ PRZEPRASZAM, zajmę się Tobą. Zostanę, już nigdy nie będziesz sam”.
Tak powstaje przestrzeń, w której rana zacznie się zabliźniać stając się częścią mnie: przyjmowaną i szanowaną. To czas, w którym życzliwe, wspierające, a przede wszystkim OTWARTE ramiona MOJE WŁASNE czekają na mnie.
Przeproszenie siebie jest kluczowym momentem w procesie gojenia, przyjęcia i wybaczenia sobie tego, jak sam siebie traktowałem.
Przepraszam, na które czekamy od najbliższych może się nigdy nie wydarzyć.

5) ODKRYĆ WARTOŚĆ SELF
Dotarliśmy do momentu, w którym dostęp do ciała i połączenie z żywotnością będzie największym wsparciem i nowym punktem odniesienia. Proces, jaki się toczy, doprowadził nas do wyjścia z ciemnej celi i stanięcia w świetle dnia. Ostrość widzenia jest tak samo fascynująca, jak i porażająca.
Kim jest ta bezbronna osoba nieśmiało wyglądająca do świata? Jak mam ją wesprzeć? Jak jej nie utracić? A inni? Jak być z nimi nie tracąc siebie?
I wtedy kojącym i dającym wsparcie będzie położenie rąk na sobie (dosłownie) i poczucie siebie. Mam ciało, oddycham, czuję bicie swojego serca, może nawet czuję swoją wibrację. To mój przewodnik. On mi pozwoli rozpoznać, co jest moje, co jest dobre, co jest dla mnie.
Dzięki oparciu w ciele kiełkujące Self zyskuje kontakt zbliżony do wsparcia, jakie dziecko dostaje od obecnej matki. Ten wzruszający moment, gdy łącząc się z ciałem, czuję, że MAM SIEBIE, jest centralnym punktem w całym procesie gojenia.
Pojawia się też zaskakujący i nieoczekiwany profit. Znieczulenie na ból ograniczało odczuwanie w ogóle, więc odmrożenie go otwiera też na inne doznania. Nagle okazuje się, że mamy dostęp do radości, napełnienia, żywotności, przyjemności z SIEBIE i to jest tak ŻYWE, tak samoistne. Zyskujemy połączenie z nowym źródłem: witalnością, która zupełnie inaczej ustawia proces leczenia: „To jestem ja. To moje blizny. Mogę je czuć, mogę wyjść z cienia, mam siebie, żyję”.

6) GRANICE
Być może niektórzy zadadzą sobie w tym miejscu pytanie: „Dlaczego dopiero na tym etapie granice? Przecież rany potrzebują ochrony”. Jednak chronienie samych ran to stawianie murów, które ani nie są adekwatne ani elastyczne. To one stworzyły nasze więzienie”. Poznając siebie, własne nadwrażliwości, usztywnienia, drażliwości można dopiero sensownie zacząć budować granice, nie wylewając dziecka z kąpielą ani nie strzelając z armaty do komara. Nieuświadomiona rana powoduje nieuświadomione obrony, często pod postacią ataków na siebie lub innych. Lęk przed bólem wydaje się tak dosłowny, jakby ból już się przydarzył. Nieczucie dla odmiany sprawia, że w ogóle nie chronimy się w obszarach wcześniej zranionych wymagających bezwzględnej opieki i stale pozwalamy, by brzegi rany były szarpane.
Skuteczne granice to te osadzone w ciele. Są tym „nie”, które wychodzi pewnie z otwartego gardła, opartego na uziemionych nogach i żywym ciele.

7) ZWRÓCIĆ SIĘ KU INNEMU
Przechodząc cały ten proces dochodzimy do momentu ryzyka, jakim jest wyjście do INNYCH. Bo inni oczywiście niosą możliwość zranienia, ale równocześnie niosą możliwość miłości.
Aktem odwagi jest zamknięcie drzwi więzienia za sobą i wyjście w stronę światła, które może i oślepić i poparzyć, ale to w nim właśnie można spotkać innych, którzy oczywiście są INNI (bo różni), ale też podobni, niosący swoje blizny. To z nimi można się leczyć, wymieniać, wzrastać i wspólnie ogrzewać. To przy nich można w końcu nie czuć się tak samotnym.
ŁĄCZNOŚĆ JAKĄ NAWIĄZALIŚMY Z RANĄ, ciągłość, jaka powstała, pozwala też na łączność z innymi i wiązanie się z nimi.
W ryzyku wyjścia do Innych mamy wielkiego SPRZYMIERZEŃCA, jakim ponownie jest CIAŁO. Kontakt z nim gwarantuje dostęp do czucia i zasobów, a więc do siebie!
A to właśnie SIEBIE potrzebuję, by zdrowieć, SIEBIE CZUJĄCEGO.
Zwrócenie się ku INNYM, jest zwróceniem się ku miłości. Nie, wcale nie tej romantycznej. Najpierw tej WŁASNEJ.

Marzena Barszcz,
Psychoterapeutka w Analizie Bioenergetycznej.

Więcej informacji znajdziecie Państwo w książce "Psychoterapia przez ciało" : https://www.instytutanalizybioenergetycznej.com/produkt/psychoterapia-przez-cialo/

Pierwsza część:
https://www.facebook.com/181684601868108/photos/a.786428044727091/5163700803666438/

05/06/2022

O NAJWAŻNIEJSZYM DZIECKU NA ŚWIECIE...

Część I: „ODDZIELENI OD MIŁOŚCI”

Jest taki rodzaj rany, którą większość z nas nosi w sercu. Skrywana przed oczami innych, schowana głęboko w środku, przykryta warstwą racjonalizacji i zaprzeczeń, a przez to bardzo trudna do leczenia. To rana, o której chcemy zapomnieć i której nie chcemy czuć, co zresztą często się udaje. Im więcej wysiłku wkładamy w to, by bronić się przed jej istnieniem, tym bardziej kosztowną staje się ta iluzja, prowadząca nas do nieustannych, bolesnych powtórzeń z przeszłości, które nie pozwalają na proces gojenia i powstanie blizny.

CZYM JEST RANA NARCYSTYCZNA?
Jest rodzajem zranienia dotyczącym samych fundamentów konstrukcji psychicznej człowieka. Jego poczucia własnej WARTOŚCI.
Może przejawiać się ono w tym:
• na ile czuję się wartościową i pełną osobą?
• na ile czuję się bezpiecznie w świecie pokazując siebie?
• na ile czuję, że to kim jestem jest wystarczające?
• na ile pozwalam sobie być takim jakim jestem?
• na ile czuję radość i spokój, że mam siebie?
• na ile cenię swoją obecność?
• na ile czuję, że przynależę do świata ludzi i wymian toczących się między nimi?
…by ostatecznie sprowadzić te pytania do rdzenia:
NA ILE CZUJĘ, ŻE JESTEM WART(A) MIŁOŚCI I POZWALAM SOBIE BYĆ KOCHANYM I KOCHAĆ?

Tekst ten jest próbą uchwycenia bardzo powszechnego zranienia, które przez skalę jego zaprzeczenia wydaje się bardzo opuszczone. Dotyka niezwykle bolesnych i lękowych przestrzeni w nas, zawartych w takich pytaniach, jak: „czy jestem wart miłości?”, „czy to kim jestem, jest wystarczające?”. Obszary te, sparaliżowane lękiem, często zawstydzone, obśmiane, umniejszone czy upokorzone, dodatkowo kojarzone są ze słabością i byciem obnażonym. Sprawiają, że bardzo trudne jest DOPUSZCZENIE I UZNANIE PRZED SAMYM SOBĄ, że „to mnie dotyczy”, „to mnie boli”.
W związku z tym pierwotne zranienie pozostaje zepchnięte w głąb podświadomości i przysypane szeregiem kompensacji, a w efekcie pominięte na rzecz wytworzonych zastępczych treści pobocznych, które skutecznie uniemożliwiają leczenie.
ZACIEMNIENIE to słowo, które bardzo dobrze pasuje do tego zjawiska. Jest na tyle skuteczne, że sporo trudu zajmuje zobaczenie własnego, pełniejszego obrazu siebie. W ten sposób ukryta rana narcystyczna trwale oddziela nas od możliwości czerpania ze świata:
UPOŚLEDZAJĄC NASZĄ MOŻLIWOŚĆ CZUCIA SIĘ KOCHANYM, CHCIANYM WIDZIANYM i PRZYJĘTYM,
jak również
NASZĄ MOŻLIWOŚĆ KOCHANIA, ANGAŻOWANIA SIĘ, PUSZCZANIA KONTROLI I BYCIA ODSŁONIĘTYM W SYTUACJI BLISKOŚCI.
Pod wpływem rany obieramy jedną z dwóch wyczerpujących i destrukcyjnych strategii:
STARANIE SIĘ (świadome lub nie): „kim mam być, byś mnie kochała?”, „co mogę dla Ciebie zrobić?”, „co jeszcze mogę Ci dać?”…
PODWAŻANIE (świadome lub nie): „na pewno mnie nie kochasz”, „mnie nie da się kochać”, „gdybyś wiedział(a), kim jestem nie kochał(a) byś mnie”, „co z tobą nie tak, że mnie kochasz?”, „udowodnię Ci, że nie wytrzymasz i mnie opuścisz”.
Te strategie prowadzą do nieustającego, nieświadomego zwykle otwierania rany pierwotnej: „trzeba się na starać i być kimś innym, by dostać”. A kiedy już dostaję, nieufność i oczekiwanie zawodu nie pozwalają przyjąć: „jak taka osoba, jak ja, może dostać coś dobrego”, „nie jestem tego wart”.
Obie taktyki skutecznie CHRONIĄ przed miłością, wymuszając stałe zadowalanie innych, a tym samym opuszczanie siebie z nadzieją: „może w końcu ktoś MNIE pokocha”. Kiedy równocześnie to MNIE jest wycofane z kontaktu jako marne i nie dość warte, by zadowolić innych. Sam AKT STARANIA jest więc nieuświadomionym, powtórzeniowym AKTEM ODRZUCANIA siebie z poczuciem, że kiedy pokażę siebie takim, jakim jestem, nie mam szans na cokolwiek.
Równocześnie stała niewiara w to, że jestem wart miłości i opieki powoduje PODWAŻANIE tego, co dostaję, nie pozwalając często na przyjęcie tego albo w znacznym stopniu ograniczając możliwość czerpania z dobrego.
Metaforycznie przypomina to sytuację świata pełnego żywności dostępnej dla wszystkich, tylko nie dla mnie. Bo albo nie wierzę, że mogę zrobić ruch KU I DOSTAĆ albo boję się, że to jednak mi ZASZKODZI. A może, co gorsze, poczuję już smak i zostanie mi to WYRWANE z gardła lub okaże się, że nie mam enzymów, które pozwoliłby mi PRZYJĄĆ treści, NAPEŁNIĆ SIĘ nimi i wejść w wymianę ze światem.
W efekcie powstaje stałe poczucie ODDZIELENIA I NIEDOSTĘPNOŚCI – w obu kierunkach: i ja wobec świata i świat wobec mnie. Oczywiście w zależności od głębokości rany będzie to rzutować małym cieniem na codzienne życie lub stanie się wielką przepaścią oddzielającą od świata i ludzi.

CZERPANIE NIE UŻYWANIE.
Czerpanie zakłada pewien poziom ufności, że świat ma dla MNIE coś dobrego, wobec tego ma sens skierować się do… i zaczerpnąć. Jeśli jestem w stanie uznać, DOSTĘPNE DOBRO DLA MNIE w świecie, w jakimś stopniu UZNAJĘ istnienie tego dobra również w sobie. Otwiera to przestrzeń wymiany i wzajemności. Mogę zaczerpnąć OD KOGOŚ, przyjąć W SOBIE i pozwolić temu stać się częścią MNIE. POZWALAM ZAISTNIEĆ WE MNIE, co oznaczałoby w tym kontekście uznanie, że ludzie widzą mnie i chcą mi dać, a ja jestem tego wart i pozwalam sobie wziąć. Powstaje wymienna łączność światów.
Używanie zaś oznacza widzenie świata i innych przez użyteczne dla mnie funkcje, z których okresowo mogę skorzystać, po czym odsunąć, gdy tę użyteczność tracą. Jestem gotowy również zaoferować jakieś swoje działanie, ale bez potrzeby wymiany światów czy ich połączeń, bez konieczności wpuszczania czegoś w siebie. Takie bezpieczne działanie użytkowe pozwala na korzystanie bez otwierania się i wzajemnego przenikania. Ma jednak jeden minus, nie napełni pustki.
Kiedy wobec relacji ustawiamy się głównie użytkowo, brak przenikania się światów i jedynie wymienianie się usługami nie pozwala na budowanie WSPÓLNEGO między nami. Związek staje się niczym wpłatomat, do którego wkładamy i wyjmujemy pieniądze, ale nawet zakładając równość wkładów, nie pozwalamy sobie wspólnie z nich coś stworzyć. Brak AKTU KREATYWNOŚCI doprowadzi do znajomej martwoty i pustki towarzyszących ranie narcystycznej: „coś tu jest dla mnie niedostępne”. I kiedy nie widzimy oddzielającego wpływu własnego zranienia ruszamy na poszukiwania nowego wpłatomatu.

TO, KIM JESTEM, TO ZA MAŁO
Zasługiwanie na miłość jest przewlekłym procesem, niszczącym miłość własną i godność małego człowieka. Kiedy jesteśmy kochani, za to jacy jesteśmy, a nie kim jesteśmy. Dochodzi do wewnętrznej sprzeczności, gdzie poczucie SELF ulega rozszczepieniu na to, które zasługuje na warunkową miłość i na to, które jest odrzucane przez świat. Oczywiście dziecko zidentyfikuje się z tą częścią, która jest pożądana, a zepchnie w głąb tę, która została porzucona. W ten sposób dochodzi do najbardziej bolesnego poczucia: „JA to za mało”; i do przekonania: „Gdybyś wiedział kim naprawdę jestem, od razu byś mnie zostawił”. Powstaje sytuacja, w której nie dość, że ktoś zadał nam ranę, to musimy zaprzeczać jej istnieniu, by nikt, nigdy jej nie zobaczył:
„RANA TA MNIE NIE DOTYCZY, TO NIE JESTEM JA!”
Strategie, które w przeszłości były znakomitą obroną, dziś są taflą szkła oddzielającą od miłości. Pierwsza złożoność tej obrony polega na tym, że przede wszystkim jesteśmy wewnętrznie oddzieleni sami od siebie. Zepchnięta i odrzucona część mnie, staje się tą, którą Ja sam odpycham i z którą ja sam nie chcę mieć łączności. Tą, którą obwiniam i utożsamiam ze złem. Mały, odrzucony człowiek w nas nie miał szansy dojrzeć, jest dalej głodny, przerażony i zagubiony wobec oczekiwań. Jest też wściekły i zrozpaczony. Dobija się na różne sposoby, by ten dorosły w końcu go zobaczył. Uznał. Przyjął. Wewnętrzne dziecko marzy o tym samym, o czym marzyło po prostu dziecko 30, 50, 60 lat temu. Chce łączności i opieki. Chce przestrzeni na JEGO potrzeby i JEGO kreatywność. Chce JEGO tempa, by móc dojrzeć.

CZEGO W SOBIE NIE CHCĘ WIDZIEĆ?
Proces rozpoznawania swoich części i budowania relacji z nimi jest najważniejszą ścieżką do odzyskania siebie: „To też Ja. Oj i to Ja. Wow! To też Ja! O nieee, to też Ja”. Oczywiście wymaga odwagi, zaangażowania i CZASU. Ale przyjęcie SIEBIE jest najistotniejszą częścią umożliwiającą leczenie.
Umieszczanie trudnych treści w tzw. „wewnętrznym dziecku” jest antytezą przyjęcia. Bo najpierw zapraszamy Je do relacji, ciekawimy się nim, obiecujemy, że pozostaniemy przy nim, po to, by przy najbliższym kryzysie obarczyć je winą: „no nie, to z dziecka mi idzie”. Z dziecka czyli z kogo? I czy na pewno z niego, czy z nieumiejętnej reakcji DOROSŁEGO na nie?
Kiedy w trudnych momentach ODRZUCAMY nasze wewnętrzne dziecko obwiniając winą za to, że jest nie takie, nie dość i w ogóle nie, jest ponownym otwieraniem narcystycznej rany. Staje się ono wygodnym koszem na wszystkie nasze niezadowolenia: „To nie ja, to ono, ciągle niedojrzałe”.
W kryzysie właśnie te odrzucone części nas wymagają szczególnej uwagi, przyjęcia i troski. I ZOSTANIA przy nich właśnie wtedy! „Po co mam się wyłaniać, kiedy ponownie zostanę odrzucony?” Kiedy DECYDUJEMY się skierować ku dziecku, pierwsze co ustalmy ze sobą, niech będzie zapewnienie, że zostaniemy z nim (ze sobą), gdy nadejdą ciężkie czasy. A nadejdą. Nie używajmy uzyskanej wiedzy, by ponownie odrzucać siebie. Właśnie wtedy ZOSTAŃMY ZE SOBĄ, WŁAŚNIE WTEDY BĄDŹMY SZCZEGÓLNIE DLA SIEBIE DOBRZY.

PS. Przed nami część druga: „Gojenie”, czyli o tym jak relacja z ciałem wesprze nas w procesie leczenia.

Marzena Barszcz,
Psychoterapeutka w Analizie Bioenergetycznej.
Więcej znajdziecie Państwo w książce "Psychoterapia przez ciało": https://www.instytutanalizybioenergetycznej.com/produkt/psychoterapia-przez-cialo/

Adres

Ulica Bydgoska 52
Wałcz
78-600

Telefon

+48692423833

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Gabinet psychoterapeutyczny Joanna Baj-Skierkowska umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Share on Facebook Share on Twitter Share on LinkedIn
Share on Pinterest Share on Reddit Share via Email
Share on WhatsApp Share on Instagram Share on Telegram

Kategoria