03/10/2025
Cześć TU Robert! Nie chodzę do teatru, bo nie piję.
Brzmi zaskakująco, ale dla wielu osób to wcale nie żart. Teatr coraz częściej staje się przestrzenią, w której kieliszek wina nie kończy się w foyer, lecz trafia także na widownię – tuż obok nas, w czasie samego spektaklu. Dla kogoś, kto nie pije, niezależnie od przyczyny, takie doświadczenie nie jest neutralne. Może być nieprzyjemne, wykluczające, a w przypadku choroby alkoholowej wręcz zagrażające.
Zastanawiam się, dlaczego sztuka, która ma poruszać słowem, obrazem, ciszą i emocją, potrzebuje dodatkowego „wzmocnienia” procentami. Czy naprawdę teatr nie jest w stanie istnieć bez alkoholu? Czy komfort widza, który chce w skupieniu przeżyć spektakl, musi być zakłócany przez brzdęk kieliszków i zapach alkoholu?
W tle pojawiają się też pytania o prawo i odpowiedzialność. Jak to możliwe, że w przestrzeni kultury pozwalamy na coś, co w innych miejscach publicznych jest zakazane? Czy dodatkowy zysk z baru jest ważniejszy niż Kultura przez duże „K”? I gdzie właściwie przebiega granica – czy teatr ma być miejscem sztuki, czy kolejnym lokalem gastronomicznym?
Dla mnie teatr to przede wszystkim kultura i szacunek. Szacunek dla widza, który przychodzi przeżyć emocje. Szacunek dla aktora, który wychodzi na scenę, by dzielić się sztuką, a nie konkurować z alkoholem. Szacunek dla samego teatru – jako czegoś większego niż codzienność. A jeśli ten szacunek tonie w promilach, to co zostaje z teatru poza pustym kieliszkiem…?
A Wy – jak się czujecie, gdy na widowni obok Was ktoś pije?