28/02/2022
Panowie jeszcze kilkanaście lat temu byli chłopakami, które nie płaczą – i tak im zostało; tylko nielicznym udało się wymknąć tej surowej regule. Pozostali muszą czekać na awans naszej reprezentacji do, na przykład, półfinału mistrzostw Europy, żeby uronić łzę – a to, umówmy się, może nigdy się nie wydarzyć.
Wielką krzywdę zrobiła im nasza kultura, pozbawiając ich dostępu do łez. W tej akurat sprawie mamy naprawdę od facetów lepiej.
Możemy częściej niż oni doświadczać tego stanu poruszenia, topnienia, wewnętrznej tkliwości.
Łza mówi, że jestem żywą istotą; prowadzi mnie w głąb, do siebie samej, do bijącego serca, do krwi płynącej w żyłach, do intuicji, która mieszka w brzuchu, do bólu zamkniętego w pamięci ciała.
Łza jest naszą przewodniczką po wewnętrznych nieturystycznych szlakach; może przekształcać i leczyć.
Łza może być wyznaniem: kiedy płaczę na powitanie czy na pożegnanie, pokazuję, ile dla mnie znaczysz. „My wyjeżdżamy, a piękno pozostaje – napisał Josif Brodski, opuszczając Wenecję. – (…) Łza to nasza próba, żeby tam pozostać, scalić się z miastem”.
Łza wreszcie może kogoś uratować od zamrożenia, zalodzenia – jak w klasycznej Andersenowskiej „Królowej Śniegu”, kiedy do oka Kaja wpada odłamek szkła i przemienia jego serce w sopel. Dopiero łzy Gerdy, jego przyjaciółki, której udało się go odnaleźć w lodowym pałacu, pozwalają go roztopić – wtedy i on płacze.
Jeśli masz sopel w sercu, twoim ratunkiem jest łza.
A jednak mówimy innym i mówimy sobie: nie płacz. Boimy się wystawić na cudzy ból.
Kilka lat temu w wypadku samochodowym zginął przyjaciel naszego domu, jeden z najfajniejszych ludzi, jacy kiedykolwiek stąpali po ziemi. Po jego śmierci obiecywałam sobie, że zadzwonię do wdowy, z którą też dobrze się znałam. Do dzisiaj tego nie zrobiłam.
Boimy się dotknąć tych miejsc. Nie płaczemy, żeby się nie „rozkleić”, jak gdybyśmy były „sklejone” jakimś wyjątkowo kiepskim klejem i mogły się rozpaść na dobre, jakby nasza własna uczuciowość była zagrożeniem dla naszej zwartej, chłodnej struktury wewnętrznej.
A jednak jeśli płaczesz, bo jesteś smutna, to nie przestaniesz być smutna, powstrzymując się od płaczu. To, co niewypłakane, może się wchłonąć, ale też może się zamrozić jak sopel w sercu Kaja. Może się rozproszyć i zamieniać w złość czy lęk. Może krzykniesz na kogoś, kogo kochasz. Może sama na siebie będziesz krzyczeć, nawet o tym nie wiedząc.
I wylezie z ciebie to, co niewypłakane, w momencie, którego nie wybierzesz, w przebraniu, które wcale ci się nie spodoba.
Bronimy się przed cudzymi łzami i sami staramy się nie narażać na nasze innych: nie płaczemy, żeby nie zrobić kłopotu komuś, kto jest obok, kto na widok naszych łez czułby się zobowiązany, żeby coś z nimi zrobić, a pod spodem czułby niepokój – bo moje łzy dotykają obszarów niewypłakanych w tobie.
Natalia de Barbaro
fot Mayank Dhanawade