07/11/2025
Dlaczego ludzie wolą powiedzieć "jestem zmęczony/zmęczona", zamiast "jest mi smutno"?
Na pierwszy rzut oka brzmi to niewinnie. „Jestem zmęczony, jestem zmęczona.”
Dwa słowa, które pasują do wszystkiego — do poniedziałku, do końca dnia, do życia.
Ale za tym zmęczeniem często stoi coś, czego nie chcemy nazwać. Bo „zmęczenie” jest bezpieczne. Społecznie akceptowalne. Nie wymaga tłumaczeń.
„Smutek” natomiast… brzmi zbyt poważnie. Zbyt emocjonalnie. Zbyt nagle obnaża to, co miało pozostać pod warstwą codzienności.
Bo jak powiedzieć komuś: „Jest mi po prostu źle”, gdy wokół wszyscy walczą o to, kto ma bardziej ułożone życie?
W dzisiejszym świecie „zmęczenie” stało się nowym kodem emocjonalnym.
To taki filtr, przez który można przemycić łzy, żal, rozczarowanie, a nawet poczucie bezsensu — bez ryzyka, że ktoś uzna to za „nadwrażliwość”.
Zmęczenie nie budzi litości. Smutek — czasem niestety tak.
Bo smutek trzeba wysłuchać. A kto dziś ma na to czas?
Lepiej powiedzieć: „Odpocznij, prześpij się.”
Jakby sen potrafił uleczyć pęknięte serce.
Paradoks polega na tym, że im częściej mówimy „jestem zmęczony/zmęczona”, tym bardziej oddalamy się od siebie.
Zamiast przeżywać emocje, próbujemy je „przeczekać”.
Zamiast pozwolić smutkowi wybrzmieć, zamieniamy go w napięty grafik, w Netflixa na wieczór, w kolejną kawę, która „doda energii”.
Bo przecież nie wypada być smutnym bez powodu.
A może właśnie to jest największy absurd — że smutek musi się tłumaczyć?
Że dopiero gdy wydarzy się coś „konkretnego”, możemy czuć, co czujemy?
A może to „jestem zmęczony/zmęczona” nie zawsze jest kłamstwem. Może to po prostu inny język emocji. Bo smutek też męczy. Bo ciągłe udawanie siły wyczerpuje. Być może „zmęczenie” to jedyna forma, jaką człowiek potrafi nadać swojemu bólowi, gdy brakuje mu słów.
Więc kiedy ktoś mówi: „Jestem zmęczony” — może nie trzeba pytać, ile godzin spał. Może wystarczy zapytać: „A co ci tak ciąży?”