18/08/2025
Wchodzenie w mrok też ma sens.
Jesteśmy Naturą, więc wszystkie procesy, które zadzierają się w niej, dzieją się w Nas. A to, co dzieje się w Nas, odbija się w niej jak w lustrze.
Kiedy dzień się kończy, wiadome jest, że noc nie będzie na zawsze. Kiedy kończy się mrok, nikt nie myśli o tym, że tym razem słońce nie przestanie już świecić. Jedno nie istnieje bez drugiego. Tańczą ze sobą nieustannie od zawsze i nazwisko wieków. Nie walczą o to, które z nich jest lepsze, piękniejsze, ważniejsze, bardziej pożądane. Przeplatają się w swoim istnieniu. W naszym istnieniu.
Dlaczego więc w ludzkim życiu momenty wycofania, smutku, introspekcji, braku energii, niewiedzy, niemożności, odpuszczenia, samoistnienia, są uważane za gorsze?
Skąd u nas tak silna potrzeba pocieszania, aktywizowania, działania, mówienia: „musisz coś ze sobą zrobić, uśmiechnij się, daj już spokój, podejmij wreszcie decyzję”?
Zastanawiam się nad tym od kilku dni. Dlaczego tylko będąc w biegu, produktywności, tryskając energią, uśmiechem, kreatywnie tworząc cokolwiek, jesteśmy dla innych możliwi do akceptacji? Dlaczego tak trudno znieść mroczne wersje każdego z nas?
Przecież są równie naturalne, jak nasze światło…
Czy fajnie jest tylko, jak jest fajnie?
Przestaliśmy naprawiać rzeczy, bo łatwiej jest wyrzucić coś do śmieci i kupić nowe. Czy nasze człowieczeństwo również podąża tym uproszczeniem?