23/10/2025
❤️❤️❤️
Bałam się, że nie jestem w pełni kobietą. A potem przyszła ulga.
Blondynka na kołach 👩🦽
Przez lata obawiałam się, że moje ciało mnie zawiodło, że przez niepełnosprawność jestem tylko „prawie” kobietą – że czegoś mi brakuje, że coś jest nie tak. Aż usłyszałam od lekarki jedno zdanie, które zmieniło wszystko.
Zawsze bałam się, że moja niepełnosprawność odbiera mi coś, co dla innych kobiet jest oczywiste – kobiecość. Że moje ciało nie działa tak, jak powinno, że jestem inna, niepełna, że w oczach świata zawsze będzie mi czegoś brakować. Nie chodziło tylko o sprawność, ale o coś niewidocznego – emocje, bliskość, pragnienie, by po prostu czuć się kobietą.
Przez długi czas miałam wrażenie, że nie mam prawa tak się czuć. Że nie mogę mówić o kobiecości, skoro poruszam się na wózku. Aż do momentu, kiedy usłyszałam od lekarki kilka prostych słów, które wszystko zmieniły. Bo czasem naprawdę wystarczy jedno zdanie, by odzyskać wiarę w siebie i zobaczyć, że jesteśmy całością – nawet jeśli świat próbuje wmówić nam, że jest inaczej.
Pamiętam tamtą wizytę u pani ginekolog bardzo dobrze. Nagle świat się zatrzymał. Siedziałam na wózku, plecami sztywno oparta o oparcie, wbijając wzrok w plakat z anatomią, próbując opanować oddech.
Serce waliło mi jak szalone – nie jak serce pod wpływem ekscytacji, ale jak sygnał alarmowy. Dłonie drżały tak, że pocierałam nimi o spodnie, a one cały czas były zimne i mokre ze stresu. W głowie, w absolutnej ciszy gabinetu, kotłowały się myśli niczym rozszalały rój: „A co, jeśli ten lęk, który czułam przez lata, ma wreszcie swoją naukową przyczynę? A co, jeśli coś jest nie tak? A co, jeśli naprawdę nie jestem w pełni kobietą – bo moje ciało, oprócz nóg, ma jeszcze jedną, ukrytą wadę?”
Każda sekunda oczekiwania ciągnęła się jak guma. Patrzyłam na lekarkę wpisującą do systemu opis badania, próbując odgadnąć emocje na jej skupionej twarzy. Czułam się naga, choć byłam w pełni ubrana – gotowa na ostateczny wyrok.
W końcu lekarka podniosła wzrok. Oderwała palce od klawiatury. Wzięła głęboki wdech, a mnie zatrzymał się oddech w piersi. Usłyszałam jej spokojny, ciepły głos – głos, który zdawał się łamać napięcie w gabinecie niczym szklaną taflę:
„Pani Olu,” – powiedziała z lekkim uśmiechem w kącikach ust. – „Pod względem badań, hormonalnie i fizjologicznie wszystko wygląda książkowo, prawidłowo. Pani ciało reaguje dokładnie tak, jak u zdrowej kobiety. Nie widzę absolutnie żadnych przeciwwskazań do współżycia, macierzyństwa – ani do normalnego, pełnego, kobiecego życia.”
I wtedy coś we mnie pękło. Ale to nie był smutek. To była potężna, zalewająca mnie fala ulgi. Pierwszy raz poczułam, jak ciężar noszony od lat ześlizguje się z moich ramion. Po raz pierwszy ktoś, kto zna się na rzeczy, powiedział mi, że niczego mi nie brakuje, że jestem kobietą w pełnym tego słowa znaczeniu.
Nie planuję dzieci. Wiem, że fizycznie nie byłabym w stanie ich wychować tak, jak bym chciała. Ale świadomość, że mogłabym, gdybym chciała, była jak odzyskanie kawałka siebie, którego przez lata się wstydziłam.
Kobiecość wróciła do mnie wtedy, gdy przestałam mierzyć ją sprawnością, a zaczęłam czuć ją w środku – w tym, kim jestem, jak kocham, jak czuję i jak żyję.
Świat często patrzy na osoby z niepełnosprawnością przez pryzmat tego, czego nie mogą. Nie widzi, że my też czujemy, kochamy, pragniemy. Mamy swoje potrzeby – nie tylko fizjologiczne, ale i emocjonalne. Chcemy czuć się pożądane, przytulone, chciane. Tak, mamy popęd seksualny. Tak, marzymy o bliskości z ukochaną osobą. Bo jesteśmy tacy sami jak wszyscy inni.
Czasem słyszę, że osoby z niepełnosprawnością nie powinny mieć dzieci, że seksualność ich nie dotyczy. Za każdym razem to boli, bo takie słowa odbierają nam prawo do miłości, do czułości, do bycia sobą – w pełni, prawdziwie, bez wstydu. A przecież kobiecość to nie stan nóg. To stan ducha. To siła, wrażliwość, pragnienie, empatia i odwaga, by być sobą – nawet jeśli inni tego nie rozumieją.
Październik to miesiąc świadomości raka piersi, więc dużo mówi się o badaniach, profilaktyce i trosce o ciało. Dla mnie to także czas, by przypomnieć sobie, że każda z nas jest jak kwiat – rozkwita, kiedy jest kochana, akceptowana i pewna siebie. Kiedy czuje, że jej ciało – niezależnie od ograniczeń, blizn czy niedoskonałości – jest warte troski i czułości. Dbajmy o siebie, o swoje zdrowie, emocje i poczucie wartości. Żadna z nas nie powinna więdnąć przez cudze opinie.
Jeśli kiedyś myślałaś o sobie tak, jak ja w tamtym czasie – że jesteś mniej kobieca, mniej wartościowa, mniej „pełna” – chcę, żebyś wiedziała jedno: nie jesteś mniej. Nigdy. To, co o Tobie mówią inni, to tylko ich ograniczenia, nie Twoje. To, co myślisz o sobie w chwilach zwątpienia, to nie prawda, tylko echo cudzych przekonań.
Ja już wiem, że jestem kobietą. W pełni. Ze wszystkim, co we mnie – z siłą, wrażliwością, lękiem, pragnieniem i marzeniami. Nie potrzebuję do tego sprawnych nóg.
Moi Kochani, jeśli dotarliście aż tutaj, to znaczy, że byliście ze mną w tej podróży – przez codzienność, która bywa trudna, przez emocje, które nie zawsze są wygodne, aż po ulgę, z jaką odetchnęłam po wyjściu z gabinetu.
Pisząc ten tekst, chciałam pokazać, że kobiecość nie ma nic wspólnego z ograniczeniami fizycznymi. To coś, co mamy w sobie – w spojrzeniu, w sposobie bycia, w tym, jak kochamy i jak potrafimy przetrwać. Każda z nas, niezależnie od ciała, wieku, zdrowia czy statusu, zasługuje, by czuć się piękną, kochaną i ważną.
Jeśli chcecie, możecie dać mi znać, że przeczytaliście i przeżyliście ten tekst razem ze mną – zostawcie w komentarzu 🌷 albo 👩🦽. To dla mnie sygnał, że moje słowa naprawdę do Was docierają.
A jeśli wpis poruszył Was mocniej i macie ochotę wesprzeć moją twórczość, możecie postawić mi kawę tutaj: https://buycoffee.to/blondynka-na-kolach
A może uważasz, że ten tekst jest warty, by przeczytała go jak największa liczba osób? Udostępnij 💚.
To drobiazg, ale dla mnie ogromna radość i znak, że to, co robię, ma sens.